Strona używa cookies. Jeśli nie wyrażasz zgody na używanie cookies, zawsze możesz wyłączyć ich obsługę w swojej przeglądarce internetowej. Polityka Cookies
Akceptuję

Forum

Dodaj temat

Związek

Czego oczekuje dojrzała kobieta od dojrzałego mężczyzny?

Rozpoczęte przez ~Robert1971, 27 mar 2018
  • avatar ~alutka ~alutka
    ~alutka
    Napisane 31 sierpnia 2018 - 19:46
    indywiduum,
    w ustach kogoś, kto nie ocenia i ocen nie uznaje..
    to dla mnie,
    komplement,
    dziękuję Ci Robercie
    cieszę się, że nie ominiesz żadnej Alicji,
    ja, przeciwnie,
    jak większość ludzi,
    kieruję się uprzedzeniami, to silniejsze od własnej woli, uprzedzenia kierują nami w podświadomości,
    i mną też kierują,
    jestem uprzedzona,
    jak mała dziewczynka,
    i nic na to poradzić nie mogę..
    już zawsze to imię,
    pozostanie dla mnie synonimem słowa: tchórz.

    Udostępnij Udostępnij fb  |  Dodaj wpis |  Cytuj |  Link bezpośredni |  Zgłoś naruszenie

  • avatar ~Robert1971 ~Robert1971
    ~Robert1971
    Napisane 31 sierpnia 2018 - 22:21
    ~alutka napisał:

    już zawsze to imię,
    pozostanie dla mnie synonimem słowa: tchórz.

    Alutko droga...
    Już dawno tę potyczkę wygrałaś i ja Twoją wygraną uznałem :-).
    Nie ma sensu, żebyśmy dalej się spierali w Twoim stylu, bo szans nie mam i widzisz to przecież.
    Tak... stchórzyłem przed konfrontacją 'po Twojemu'. Skoro jednak nie odpuszczasz, to może zechcesz pogadać 'po mojemu'...
    Ja chętnie dyskutuję, jeżeli wiem jak mam odpowiadać, by do adwersarza docierało, bo jest konkretny do bólu i rzeczowy bez zbędnych emocji, albo kiedy on rzeczowo mnie odpowiada tak, by docierało do mnie z minimum oceniania i bez obrażania.
    Z Tobą - z całym szacunkiem alutko - jakoś mi nie idzie. ale wcale się do Ciebie nie uprzedzam. Może zechcesz w innym stylu się ze mną komunikować i jeszcze pogadamy...?
    Całkiem możliwe, że jesteś interesującą osobowością i w realnych sytuacjach wszystko wyglądałoby zupełnie inaczej niż tu, na forum. Twój dotychczasowy styl wypowiedzi mnie jakoś nie pasuje i dlatego wolę unikać tego typu przepychanek, bo jak dla mnie nic one nie wnoszą. A że masz często ciekawe spostrzeżenia, to potwierdzam i ja.
    Może nie potrzebnie aż tak się uprzedzasz... :-). Ja jestem otwarty na dyskusję, ale rzeczową i na konkretne argumenty. Może mnie jeszcze do czegoś dobrego zdołasz przekonać, albo coś pożytecznego uświadomić? :-)...

    Udostępnij Udostępnij fb  |  Dodaj wpis |  Cytuj |  Link bezpośredni |  Zgłoś naruszenie

  • avatar ~alutka ~alutka
    ~alutka
    Napisane 31 sierpnia 2018 - 22:54
    bardzo chętnie,
    pogadam z Tobą..
    czasami mam wrażenie, że właśnie tak wygląda gra wstępna przed rozwodem..
    czy da się rozwodu uniknąć, czy można?
    czy w ogóle jest to możliwe?
    jest..
    doceniam Twój zwrot o 180 stopni.
    sama, jestem gotowa odpuścić..
    z jednego powodu..
    żeby się dogadać, porozumieć, zrozumieć..
    to jest bardzo trudne,
    ale
    nie niemożliwe.
    jestem tylko emocjonalną kobietą,
    nigdy nikogo nie atakowałam, z zamiłowania..
    tylko się bronię...
    jednocześnie się broniąc, atakuję..
    przepraszam
    do głowy mi nie przyszło, że komuś może to przeszkadzać..
    dużo mówię,
    tak już mam,
    ale nie przyjmuję do wiadomości, że ktoś nie chce słuchać.
    próbuję to zrozumieć, uczę się tego..
    nieudolnie widocznie..
    ale nie poprzestaję na próbach..
    sama nie wiem, jak mogłam wejść w konflikt, z kimś kogo nie znam..
    żałuję niezmiernie,
    do niczego nie jest mi to potrzebne..




    Udostępnij Udostępnij fb  |  Dodaj wpis |  Cytuj |  Link bezpośredni |  Zgłoś naruszenie

  • avatar ~Robert1971 ~Robert1971
    ~Robert1971
    Napisane 01 września 2018 - 08:50
    ~alutka napisał:
    bardzo chętnie,
    czasami mam wrażenie, że właśnie tak wygląda gra wstępna przed rozwodem..
    czy da się rozwodu uniknąć, czy można?
    czy w ogóle jest to możliwe?
    jest


    Też tak myślę, ale...

    Trele przedrozwodowe zaczynają się chyba jednak sporo wcześniej niż problemy z komunikacją.

    Nie chciałbym się tu posługiwać przykładami z tzw. własnego podwórka, jednak najogólniej rzecz ujmując tak właśnie było.

    Na początku związku jesteście sobą zauroczeni, wszystko przebiega cudownie i gra jak w szwajcarskim zegarku, ale... gdzieś między trybami pojawia się ziarnko piasku. Z początku to ignorujesz, niby nie zwracasz uwagi, koła zębate toczą się po sobie w miarę gładko. Gdy zatoczą krąg jeden i drugi okazuje się, że tych ziaren piasku jest więcej, bo... się nagle zaczęły skądś sypać. Mechanizm zaczął zgrzytać. Próbujesz go wyczyścić podejmując rozmowy z partnerem, że to i owo Tobie nie pasuje i fajnie by było nad tym popracować. Oferujesz swoją pomoc - chodzi przecież o wspólne dobro ;-).

    Twój wspólnik niby się zgadza i coś tam próbuje, ale... w trybach dalej zgrzyta. Podejmujesz próby znowu, kolejne i kolejne... długo to trwa i dużo wykazujesz cierpliwości, ale ciągle w trybach jest pełno piachu i ten mechanizm działa z coraz większym trudem. W dodatku w Twojej ocenie jest to trud wkładany z Twojej strony podczas gdy drugiej stronie jakby wcale nie przeszkadzało, że coś tam zgrzyta w trybach.

    Denerwujesz się coraz bardziej. Wdrażasz coraz to nowe strategie i sposoby mobilizowania go, a on - partner/wspólnik - problemu w ogóle nie zauważa i Twoje działania zaczyna postrzegać jako zatruwanie mu życia - ograniczanie, obarczanie czymś, zmuszanie, próby kierowania nim...

    Chcecie się dogadać i jakoś wam to nie idzie bo... mówicie cokolwiek innymi językami. Drogi już zaczynają się rozjeżdżać. On widzi swoją stronę, a Ty swoją. Gdy Ty spojrzysz na sprawę od jego strony i spróbujesz go zrozumieć i coś mu pobłażać, by on jednak się zaangażował, to on tylko odczuje chwilową ulgę i dalej nic.

    Opisywałaś dokładnie to samo odnośnie swojego małżeństwa. Ty chciałaś zaangażowania ze strony swojego Roberta, a on sobie żył w swoim świecie. Nie mogliście się porozumieć, bo... on pewne sprawy widział inaczej. Trwałaś przy nim aż syn skończył 17 lat. Wlokłaś jakoś ten zgrzytający i skrzypiący mechanizm, aż wreszcie doszłaś do wniosku, że taki rzęch nie jest Ci do niczego potrzebny. Małżeństwo się rozpadło.

    Czy po latach trwania w toksycznym związku rozmowa coś da? O ile dążenia życiowe i priorytety partnera nie będą zbieżne z Twoimi, rozmowa nie doprowadzi do naprawy, bo ktoś musi zmienić sporo w swoim życiu, a to już dużo trudniejsze niż tylko deklarowanie zmiany :-)...

    Po iluś tam zatoczonych kręgach wokół rozbieżności oczekiwań partnerów, dochodzimy do wniosku, że tak naprawdę nie mamy z nim/nią o czym już gadać. Wszystkie ważne tematy zostały po stokroć przegadane, poglądy zlustrowane, a komplementy znasz na pamięć. Macie swoje rytuały, gdzie rozumiecie się bez słów, a w innych z aptekarską precyzją potraficie przewidzieć co i kiedy on znowu wykombinuje i Cię wkurzy...

    Rozmowa na tym etapie jest próbą przebicia głową muru. Bo mur już powstał, a żeby go teraz rozwalić, trzeba wysiłku z obu stron - dużego wysiłku. Z Twojej w kwestii odpuszczenia części z rzeczy, których oczekujesz od partnera, z jego... wkręcenia się w ten wir, który wokół Ciebie szaleje, choć trochę :-)...

    Kompromis. To chyba właściwe słowo, ale kompromis na poziomie nie tylko gadania, bo gadanie może poprawić nastrój chwilowo. Jeżeli jednak te same słowa bez pokrycia słyszysz po raz 1264-ty, nie robią już na Tobie wrażenia. Masz tego dość. Piach dalej w trybach, a on/ona ma to gdzieś... ;-).

    Powiedz czyż nie tak to wygląda...?

    Naprawdę dużo wysiłku trzeba, by taki chory układ uratować.
    Mówię nie o siedzeniu ze sobą jak pies z kotem, tylko odbudowywaniu ciągle ciepłych i zdrowych relacji.

    Pięknie to brzmi, a praktyka sobie ;-)...

    Udostępnij Udostępnij fb  |  Dodaj wpis |  Cytuj |  Link bezpośredni |  Zgłoś naruszenie

  • avatar ~Robert1071 ~Robert1071
    ~Robert1071
    Napisane 01 września 2018 - 11:11
    Znam jednak przypadki gdzie się to udaje :-)...

    Pozwalam sobie tu na luźnie przemyślenia i wydaje mi się, że coś jest na rzeczy.

    Chcąc razem coś tworzyć, trzeba też mieć wspólne podejście do pewnych spraw. I nie chodzi tu bynajmniej o pełną zgodność charakterów - mogą być zupełnie przeciwne. Chodzi raczej - moim zdaniem - o zgodność dążeń i priorytetów.

    Sytuacja z piachem w trybach dotyczyć może na początek tylko jakiejś jednej płaszczyzny życia - np dzieci, czy sposobu spędzania wolnego czasu, aktywności zarobkowej, kontaktów ze znajomymi, albo dowolnej innej sprawy..., a co jeśli potem zaczyna wszystko szwankować na wielu płaszczyznach jednocześnie...? ;-).

    Zresztą jak jesteś wkurzona na faceta o jedno, to wkurza Cię i następne... no samo życie. Potem to już nawet gdyby on zrobił wszystko i jeszcze więcej i tak się do czegoś doczepisz i znajdziesz tzw. dziurę w całym, bo ciągle nie załatwił 'pierwotnego problemu'... czy tak?

    Moim zdaniem zawsze jest gdzieś to pierwsze ziarno piachu - pierwotny problem od czego się wszystko zaczyna i warto sobie to uświadamiać i trzymać rękę na pulsie.

    On - znowu - widząc, że się wkurzasz ciągle o... 'byle co', choć dla Ciebie to już lawina, a istotną sprawę zaprzepaścił już dawno, też się na Ciebie wkurza i spirala się nakręca.

    Podsumowując ten mój luźny wywód stwierdzę, że chyba da się uratować małżeństwo, ale trzeba najpierw zdiagnozować i zlokalizować początek kłopotów i jego przyczyny... słowem: skąd sypały się pierwsze ziarna piachu i spróbować to rzeczywiście i skutecznie rozwiązać... :-)... Jeżeli naprawianie 'u podstaw' pominiemy, czy zlekceważymy, żadne zabiegi nie pomogą i będzie albo rozpad, albo siedzenie jak pies z kotem, choćby ze względu na dzieci.

    To tylko takie dywagacje i nie traktuj ich w żaden sposób osobiście :-)... Próba odpowiedzi na pytanie czy da się uratować małżeństwo gdy już rozpoczęły się 'trele rozwodowe'.

    Udostępnij Udostępnij fb  |  Dodaj wpis |  Cytuj |  Link bezpośredni |  Zgłoś naruszenie

  • avatar ~alutka ~alutka
    ~alutka
    Napisane 02 września 2018 - 10:27
    Teoretycznie,
    na każdym etapie konfliktu,
    jedna, lub dwie strony jednocześnie, mogą się wycofać..
    gdy tylko jedna się wycofuje - nic nie da się już zrobić - nie da się uratować żadnej już relacji..

    Mur budują zawsze oboje,
    jedna strona szybciej, druga wolniej,
    ale
    zawsze oboje, cegła po cegle..
    nawet, gdy jedna strona zaprzestaje w przypływie jakiegoś opamiętania się, a druga dalej mur lepi, nic się zmienić nie może..
    czy i druga strona dołączy do zaprzestania budowli, zależy od wielu czynników,
    jak wysoki jest ten mur,
    w jakim tempie został zbudowany,
    i
    posługując się przenośnią, pokoju ze ścianą pośrodku,
    po czyjej stronie są drzwi np..

    nie będę pisać, jak należy postępować,
    napiszę jak ja, zawsze postępuję..
    zawsze mam drzwi po swojej stronie,
    tak się po prostu ustawiam w życiu..
    żeby nigdy nie zostać zamurowaną, bez możliwości wyjścia..

    gdy moje małżeństwo się rozpadło,
    otworzyłam drzwi i wyszłam,
    mur był przeogromny, w zasadzie do sufitu,
    nie było w nas jednak nienawiści,
    była rozpacz obojga,
    jak mogliśmy do tego dopuścić oboje!
    nie dało się już zatrzymać mojego odejścia,
    ale
    oboje rozbieraliśmy ten mur kawałek po kawałku,
    rozebraliśmy go całkowicie,
    dlatego przyjaźnimy się teraz..

    wymieniony przez Ciebie R, był moim kochankiem, nie mężem,
    odeszłam do niego, zamieszkałam z nim a potem odeszłam od niego i wróciłam do domu..
    rozwiodłam się błyskawicznie.

    Jestem za rozmową na każdym etapie,
    nie jednak by ratować małżeństwo
    ale
    by rozstać się we właściwy sposób,
    by nie było przy tym rzeźi emocjonalnej,
    by obie strony w miarę szybko doszły do siebie,
    jesteśmy to winni przede wszystkim dzieciom,

    Nie wiem sama jak to ująć?
    my, przeszliśmy przez to wszystko,
    trzymając się za rękę,
    tak bym to określiła..

    Co jednak, gdy jak piszesz,
    tylko jedna strona chce coś naprawić,
    już w zasadzie, cokolwiek,
    a druga, muruje i tynkuje z zaciekłością..
    uważam, że takich par, niewiele w sumie łączyło,
    nigdy nie byli sobie oddani tak naprawdę..
    my, jesteśmy sobie oddani do dzisiaj,
    zawsze się bronimy wzajemnie.
    życzyłabym każdemu takiego rozstania..

    nie wiem, czy nie za bardzo odbiegłam od tematu :D

    wracając do mojego R,
    spowodował duże zamieszanie w moim życiu,
    choć dziś uważam, że Bogowie:) postawili go na mojej drodze,
    sam jednak okazał się człowiekiem, z którym być nie mogłam,
    który związał się ze mną, nie, bo mnie kochał, a tylko z powodu, bo nie chciał być sam,
    wykorzystał mnie i z tym miałam największy problem, żeby się uporać,

    uprzedzenia moje są nie do przepracowania,
    kiedy poznaję kogoś i mówi mi, że właśnie się rozwodzi czy zrobił to niedawno,
    wysyłam natychmiast na drzewo..
    bycie dla kogoś plastrem, jest okropne,
    tak sobie myślisz, co stanie się z takim plastrem, który już rany zagoi a potem odpadnie..
    dlatego bardzo sobie cenię ludzi, którzy na pytanie czy mają jakieś otwarte rany,
    odpowiadają- wszystkie zagojone!

    pozdrawiam

    Udostępnij Udostępnij fb  |  Dodaj wpis |  Cytuj |  Link bezpośredni |  Zgłoś naruszenie

  • avatar ~Robert1971 ~Robert1971
    ~Robert1971
    Napisane 02 września 2018 - 13:24
    ~alutka napisał:

    gdy tylko jedna się wycofuje - nic nie da się już zrobić - nie da się uratować żadnej już relacji..

    Dokładnie tak... Ty się starasz i samego siebie przechodzisz, a druga strona... też się stara, tylko o to, by Twoje działania były udaremnione :-)...
    ~alutka napisał:

    Mur budują zawsze oboje,
    jedna strona szybciej, druga wolniej,
    gdy jedna strona zaprzestaje w przypływie jakiegoś opamiętania się, a druga dalej mur lepi, nic się zmienić nie może..

    Bywa, że jedna strona nie chce tego muru, ale widząc jak tamta się odgradza, nie pozostaje nic innego, jak odgradzanie się też.
    ~alutka napisał:

    posługując się przenośnią, pokoju ze ścianą pośrodku,
    po czyjej stronie są drzwi np..

    Wiesz... u mnie przez długie kilkanaście lat układało się ok. Na swoja żonę nie dałem wtedy złego słowa powiedzieć i ZAWSZE stawałem po jej stronie. W pewnym momencie ona dokonała zwrotu o 180 stopni. Zmieniło się wszystko, łącznie z postrzeganiem mnie jako partnera, przyjaciela, towarzysza życia. Posypało się w kilka miesięcy. Zatem albo się faktycznie zmieniła, albo się przez ten cały czas kreowała na kogoś, kim w istocie nie była, a potem tylko zrzuciła maskę. Chciałbym nadal o niej pisać i mówić dobrze, ale... ciężko. Chyba tylko dziwne zrządzenie losu sprawiło, że i ja znalazłem się po stronie drzwi, bo ufałem jej za dobrych czasów na tyle mocno, że byłem gotowy poczynić kroki sytuujące mnie 'za ścianą bez drzwi'.
    ~alutka napisał:

    wymieniony przez Ciebie R, był moim kochankiem,

    Pewnie mi się coś pomieszało... :-)
    ~alutka napisał:

    Jestem za rozmową na każdym etapie,
    nie jednak by ratować małżeństwo
    ale
    by rozstać się we właściwy sposób,
    by nie było przy tym rzeźi emocjonalnej,
    by obie strony w miarę szybko doszły do siebie,
    jesteśmy to winni przede wszystkim dzieciom,

    Alutka, naprawdę masz sto procent racji i tak właśnie chciałem... Tak też usiłowałem robić. Nie dało się... ona potrafiła wydzierać się na mnie już po rozwodzie - czego wcześniej nie robiła. Zbesztać mnie gdy przyszedłem z pomocą, bez żadnych podtekstów i komentarza. Naprawdę nie dało się dogadać - właśnie już po rozwodzie... Każda próba zawarcia porozumienia kończyła się porażką po mojej stronie. Może teraz już coś zrozumiała, bo trochę zmiękła, ale ja nie mogę wchodzić w relację z osobą, która nastawiona jest na dalsze wyrządzanie krzywdy...
    Polecasz mi gdzieś, żebym coś dobrego o niej napisał, to będzie mi lżej... No mogę, ale to nie zmieni nic w naszych relacjach dokąd ona nie zaprzestanie czepiania się mnie o wszystko. Ograniczyłem do absolutnie niezbędnego minimum wszelkie kontakty z nią i tak czekam... Stąd pewnie cisza, ale gdybym cokolwiek znowu zainicjował, spodziewam się kolejnej grandy - bywało tak wielokrotnie.
    ~alutka napisał:

    uważam, że takich par, niewiele w sumie łączyło,
    nigdy nie byli sobie oddani tak naprawdę..

    I tu jest sedno... Najpierw Cię zapewnia o miłości, razem z Tobą podejmuje różne trudne i łatwe wyzwania, buduje, spaja, pomaga i sama od Ciebie przyjmuje pomoc, wiele razem przechodzicie. Aż tu nagle, jak grom z jasnego nieba kubeł zimnej wody. Naprawdę takiego obrotu spraw nikt by się nie spodziewał.
    ~alutka napisał:

    my, jesteśmy sobie oddani do dzisiaj,
    zawsze się bronimy wzajemnie.
    życzyłabym każdemu takiego rozstania..

    Ja przestałem wierzyć, ze coś takiego jest możliwe... Po prostu przychodzisz do kogoś po dobroci z otwartą dłonią, a obrywasz 'w pysk' raz i drugi... To sensu nie ma. Cóż dobrego można w takim razie powiedzieć... Najchętniej 'idź człowieku już ode mnie w swoją stronę jak najdalej i niech Cię więcej nie muszę oglądać'
    Ja też alutka, tak chciałem jak mówisz, ale się nie dało wierz mi.
    ~alutka napisał:

    uprzedzenia moje są nie do przepracowania,

    A no są... ale w odniesieniu do realnych osób i zdarzeń... ;-), do Ciebie się nie uprzedzam... naprawdę.
    ~alutka napisał:

    bycie dla kogoś plastrem, jest okropne,

    Ciekawe co piszesz.. i przemyślę to.

    Udostępnij Udostępnij fb  |  Dodaj wpis |  Cytuj |  Link bezpośredni |  Zgłoś naruszenie

  • avatar ~alutka ~alutka
    ~alutka
    Napisane 03 września 2018 - 18:35
    Kiedy człowiek jest sobą, tak naprawdę?
    No, jak tak sobie siedzę sama,
    to chyba jestem sobą teraz..
    nie muszę niczego udawać, dostosowywać się do kogoś,
    siedzisz sam w domu i jesteś sam ze sobą.
    Czego tu się bać?
    dlaczego wielu ludzi, boi się być samemu ze sobą?
    dlaczego, nie lubi nawet?
    dlaczego, nie chce być samemu?

    wracając do naszej rozmowy,
    czy jak jesteś po spożyciu alkoholu, to jesteś sobą?
    to kim jesteś wtedy?
    i wyobraź sobie,
    że
    właśnie wtedy dokonujesz wyborów życiowych,
    w tym stanie można nawet ożenić sięz ledwo co poznaną dziewoją :D
    a rano?
    Zonk :D
    na trzeźwo, nie wiesz w ogóle co w niej wczoraj widziałeś?

    Czy człowiek załamany, zrozpaczony
    jest w stanie racjonalnie myśleć?
    Czy człowiek zraniony, porzucony, oszukany..
    jest w stanie dokonywać dobrych wyborów?

    dla mnie to stan detoksu jakiegoś..
    a takie rzeczy należy przejść samemu,
    z jednego tylko powodu,
    żeby wrócić do siebie samego,
    autentycznego,
    prawdziwego,
    takiego, jakim się jest naprawdę..

    wchodząc za szybko w nową relację,
    jesteś w połowie drogi,
    i nigdy nie dojdziesz do celu,
    już się starasz, już dostosowujesz,
    nawet nie wiedząc o tym..
    czy tego sam chcesz czy nie chcesz..
    wg mnie
    związek/relacja, czy jak to tak kto nazywa,
    baaaardzo wysokiego ryzyka..

    w zasadzie uczysz się siebie na nowo,
    ale
    na żywym organizmie!
    a co z tym organizmem, gdy okaże się,
    dla Ciebie,
    że to nie to?
    sorry?

    czy nie masz wrażenia,
    że im bardziej "zdrowiejesz" ( bo rozstanie, to stan chorobowy),
    tym więcej widzisz wad u partnerki?

    Trudno mi to wszystko wyrazić za jednym zamachem,
    chciałam tylko powiedzieć,
    że póki sprawy są niezakończone (emocjonalnie) z poprzednim partnerem, nie jesteśmy tak naprawdę wiarygodni,
    "kuracjusz" - nigdy nie wiadomo w którą stronę pójdzie..

    A co,
    jak się zakochasz, znienacka?
    -nie jest prawdą, że faceci dojrzali nie tracą już tak głowy, jak 20-latkowie, :D uwierz mi, widziałam dojrzałych 50-tków, zakochanych jak nastolatki..
    może to znaczyć, że złego wyboru dokonałeś,
    nie wierząc już , w czyste szaleństwo, a tylko analizę danych zebranych..
    brrrrr
    zawsze mnie taka analiza przerażała,
    u mnie zupełnie inaczej..
    sama do ko końca,
    albo
    spontan zupełny,
    ależ zakochanie jest cudowne,
    to obłęd zupełny,
    to, co przeżyłam, wynagrodziło mi w zasadzie wszystko to, co nastąpiło później..

    sorry za chaos tak ogromny..
    ale chciałabym powiedzieć, wszystko na raz :D
    spróbuję to wszystko uporządkować,
    może sam mi pomożesz, zadając pytania..

    ps.taki jeszcze jeden przykład przyszedł mi do głowy,
    gdy złamiesz nogę i nie będziesz mógł chodzić,
    kiedy w tym stanie poznasz kogoś i zwiążesz się z nim...
    będziecie sobie pomału spacerować, ciesząc się,
    jak dobrze się dobraliście...spacerki wolnym krokiem..
    a później zdejmą Tobie gips i powiesz do swojej ukochanej, -pobiegajmy!
    -a ona odpowie Ci, że nie biega, że ona lubi wolne spacery, i że chyba się nie zrozumieliście...

    nie wiem, czy jasno się wyraziłam :D
    wcześniej czy później, wrócisz do swoich nawyków,
    które są teraz uśpione..

    Byłam takim plastrem,
    potrzebowałam bardzo dużo czasu, żeby się pozbierać,
    a
    kiedy dowiedziałam się,
    że po tygodniu, wrócił do byłej..
    no cóż..
    myślałam, że umrę,
    to był gwóźdź do mojej trumny..
    gdyby był sam czas jakiś,
    pogodziłabym się z tym, że zwyczajnie nie udało się nam,
    ale gdy biegał już z inną, gdy moje ciało jeszcze nie ostygło,
    straciłam wiarę w człowieka,
    musiałam wmówić sobie, że to był sen.
    dziś uważam, że piękny.
    wtedy dosłownie umarłam.

    dla Ciebie:
    PIDŻAMA PORNO - Nikt tak pięknie nie mówił, że się boi miłości..
    AH

    Udostępnij Udostępnij fb  |  Dodaj wpis |  Cytuj |  Link bezpośredni |  Zgłoś naruszenie

  • avatar ~Talk to me ~Talk to me
    ~Talk to me
    Napisane 04 września 2018 - 10:49
    Miło się Was czyta :-)
    Moim zdaniem rozmawiać można zawsze, na każdym etapie. Nie tylko wtedy, gdy się rozstajemy. Gdy dostrzegamy ziarno piasku w trybach, o którym napisał Robert już wtedy rozmawiajmy. W przeciwnym razie budujemy mur, mur obojętności. Wychodzimy często z błędnego założenia, że Ona czy On i tak nie zrozumie.
    Czasami mur buduje tylko jedna strona.
    A gdy jest już za późno...pozostaje nam jedynie szukać nici porozumienia.

    Życzliwy dialog to podstawa każdej relacji nie tylko damsko-męskiej.
    Dialog, który nie jest monologiem jednej czy dwóch stron.

    Alutko myślę, że sobą jesteśmy wtedy gdy nikogo nie udajemy, gdy czujemy się dobrze zarówno sami jak i w towarzystwie, a w środku coś mówi nam "tak to prawdziwa/prawdziwy JA".

    Udostępnij Udostępnij fb  |  Dodaj wpis |  Cytuj |  Link bezpośredni |  Zgłoś naruszenie

  • avatar ~Robert1971 ~Robert1971
    ~Robert1971
    Napisane 04 września 2018 - 11:58
    ~alutka napisał:

    Kiedy człowiek jest sobą, tak naprawdę?
    No, jak tak sobie siedzę sama,
    to chyba jestem sobą teraz..
    nie muszę niczego udawać, dostosowywać się do kogoś,
    siedzisz sam w domu i jesteś sam ze sobą.
    Czego tu się bać?
    dlaczego wielu ludzi, boi się być samemu ze sobą?
    dlaczego, nie lubi nawet?
    dlaczego, nie chce być samemu?


    Hmmm…
    Po prostu - tak sobie myślę - każdy myślący i świadomie organizujący sobie życie człowiek, chce sam kreować swoją rzeczywistość, natomiast znakomita większość ludzi woli gdy to ‚ktoś’ za nich myśli i samodzielnego podejmowania wyzwań, zwyczajnie się boi.
    Wiem po sobie… ;-). Jestem w środowisku, gdzie wiele bym zmienił, ale… nie wszystko się da zrobić, bo… jest tzw. opór materii i obyczaje, które komuś pasują, a dla mnie są uciążliwe, nie bardzo są do zmiany. Jednak życie w schematach chyba daje ludziom złudne poczucie bezpieczeństwa i być może tu jest klucz do zagadki pt. ‚dlaczego nie chcą być sami’. Zwyczajnie musieliby zacząć myśleć, a bycie z kimś pozwala na momenty ‚niemyślenia’… Robi się wszystko wg jakichś tam schematów, a odpowiedzialność spada na tzw. tradycję, obyczaje i ogólnie przyjęte zasady, a w sumie na nas nie… :-)

    ~alutka napisał:

    czy jak jesteś po spożyciu alkoholu, to jesteś sobą?
    to kim jesteś wtedy? (…)
    ożenić się z ledwo co poznaną dziewoją :D
    a rano?
    Zonk :D


    Spotkałem się z opinią, że po pijaku wychodzi z człowieka to, kim naprawdę jest… ;-). ale decyzje to już faktycznie mogą być zgubne…

    ~alutka napisał:

    Czy człowiek załamany, zrozpaczony
    jest w stanie racjonalnie myśleć?
    Czy
    (…)
    dla mnie to stan detoksu jakiegoś..

    a takie rzeczy należy przejść samemu,
    z jednego tylko powodu,
    żeby wrócić do siebie samego,
    autentycznego,
    prawdziwego,
    takiego, jakim się jest naprawdę..


    Hmmm… dość zastanawiające jest co piszesz… nie spoglądałem nigdy na sprawę z tej strony, ale być może coś w tym jest.
    Ja jednak już jestem w związku z inną osobą i… trudno, żebym teraz ją zostawił, bo… muszę przepracować traumę sprzed trzech lat… ;-). Jakoś się nam układa i ‚ona’ raczej światu poza mną nie widzi i chyba tak jest dobrze… Staram się nie eksponować moich traumatycznych wspomnień - z różnym skutkiem - ale ona akceptuje mnie z tzw. ‚dobrodziejstwem inwentarza’… ;-) Ja ją zresztą też… W końcu dorośli jesteśmy i świadomi, że każde z nas ma jakiś bagaż na karku i niełatwo się go pozbyć ot tak sobie. Najważniejsze, by umieć z tym, a może mimo tego…, żyć i iść naprzód.

    ~alutka napisał:

    wchodząc za szybko w nową relację,
    (..)
    baaaardzo wysokiego ryzyka..
    (…)
    gdy okaże się,
    dla Ciebie,
    że to nie to?
    sorry?


    Wydaje mi się, że wtedy będzie bilans… jak daje w dupę na tyle, że nie daję z tym rady, to odchodzę i tyle, ale gdy da się zdzierżeć, to siedzę… bo jak inaczej? :-).

    ~alutka napisał:

    czy nie masz wrażenia,
    że im bardziej "zdrowiejesz" ( bo rozstanie, to stan chorobowy),
    tym więcej widzisz wad u partnerki?


    To jest właśnie owo ‚dobrodziejstwo inwentarza’, z którym się zgodziłem na początku - trochę kot w worku. Nie wiesz co ktoś sobą prezentuje, gdy go spotykasz - sama tak miałaś przecież ;-)… Ryzyko jest zawsze i nie tylko u osób świeżo po rozstaniu, u tych dawno samotnych też jest. Pewnie że inne, bo samotność też czegoś uczy człowieka, a może sprawia, że staje się z czasem coraz bardziej aspołeczny…? W końcu żyjąc sam nie musi się z nikim liczyć, a gdy jest z kimś… kogoś jednak na karku ma i całkiem wolny nie jest. Czy tak?

    Udostępnij Udostępnij fb  |  Dodaj wpis |  Cytuj |  Link bezpośredni |  Zgłoś naruszenie

  • avatar ~Robert1971 ~Robert1971
    ~Robert1971
    Napisane 04 września 2018 - 12:01

    ~alutka napisał:

    póki sprawy są niezakończone (…)
    nie jesteśmy tak naprawdę wiarygodni,
    "kuracjusz" - nigdy nie wiadomo w którą stronę pójdzie..


    Alutka…, ale czy tylko kuracjusz jest ryzykowny? Czy jakiś szarmancki elegant, co to ma niby wszystko poukładane, nie będzie równie dużym ryzykiem? W końcu po wyglądzie i zachowaniu w powierzchownych kontaktach nie jesteś w stanie stwierdzić co za czort w nim siedzi. Ot tak choćby jak ja mogę sobie oceniać Ciebie, Ty mnie, ale tak naprawdę nic o sobie nie wiemy. Uważam, że żeby człowieka naprawdę poznać, trzeba z nim przejść ileś ciężkich, kryzysowych sytuacji - takich gdzie on by musiał walczyć nie tylko o siebie samego, ale i o swoje otoczenie. Niech życie da mu trochę w dupę i razem to weźmiemy na bary, a wtedy okaże się co z niego za ‚szlachetna jednostka’ ;-)… Czy będzie chronił siebie Twoim kosztem, czy jest w stanie się cokolwiek zaangażować, by z opresji wyjść wspólnie obronną ręką… A może nawet jest na tyle szlachetny, by ponieść stratę po swojej stronie, by Ciebie ochronić…? :-)

    ~alutka napisał:

    A co,
    jak się zakochasz, znienacka?


    Nie… no takich scenariuszy już pod uwagę nie biorę. Nie że jestem nieprzewidujący, po prostu gdy jestem z kimś, to na tzw. ‚zakochanie’ mam szlaban - mój własny, prywatny, wewnętrzny szlaban. Chyba, że w obecnym związku miałbym być ‚na wylocie’, to może, ale już chyba nie teraz…
    Mam to za sobą i wiem jak to jest. Teraz pewnie bym posiedział sam - jak to radzą fachowcy od BHP wielokrotnych związków ;-). Dwa lata temu z hakiem, nie wiedziałem o takich zależnościach, a teraz już posprzątane - układa nam się i nic nie zapowiada katastrofy - oby nigdy nie nadeszła.

    ~alutka napisał:

    zawsze mnie taka analiza przerażała,


    Ale zawsze taka analiza się dokonuje alutka… nie przeskoczysz tego. U każdego dzieje się to na innym poziomie, ale coś takiego zachodzi. ;-) Nie wszyscy sobie to uświadamiają, albo po prostu nie chcą tego wiedzieć…

    Jeszcze odnośnie bycia plastrem… Tak, to fakt, że na ból związany z rozstaniem, poczuciem bycia oszukanym, stratami moralnymi i materialnymi, jakie się poniosło, obniżeniem poczucia własnej wartości, może i kłopotami zdrowotnymi, jakie się nagle pojawiły… czy to z racji samego wieku, czy z racji traumatycznych zdarzeń…, dobry jest plaster…
    Hmmm… jednak - odnosząc się już do mojej sytuacji - ciężko teraz byłoby wszystko rozwalać i odejść w sumie bez powodu, bo ‚nie chcę, żebyś była dla mnie plastrem…’ trochę to głupio by wyglądało, a poza tym wygenerowałoby kolejne krzywdy… Ja teraz mam świadomość, że moja ‚nowa’, może pełni rolę plastra po ranach zadanych przez ‚starą’, ale wiedząc o tym, tym bardziej będę zapobiegał, żeby nie czuła się jako ‚plaster’… ;-)
    Chyba to najrozsądniejsze co teraz mogę zrobić…

    Udostępnij Udostępnij fb  |  Dodaj wpis |  Cytuj |  Link bezpośredni |  Zgłoś naruszenie

  • avatar ~alutka ~alutka
    ~alutka
    Napisane 04 września 2018 - 17:08
    dziś króciutko:)
    zgadzam się z Tobą, co do zakochania,
    sama miałam, przez lat -naście szlaban wewnętrzny,
    nie było takiej opcji..
    znaczyć to może,
    że
    gdy, dobrze Ci samemu i z kimś, a jemu/jej z Tobą,
    to nie ma szans żadna osoba trzecia z zewnątrz..
    romans zawsze zaczyna się od środka,
    od pary, która już parą nie jest..tylko im się wydaje.
    na romans jest się gotowym.

    ktoś zawsze, kogoś wpuszcza do środka..
    a nie, kradnie z zewnątrz..
    zawsze mnie irytowały teksty:
    -odczep się dziw-ko od mojego męża! :D np.
    to współmałżonek zawsze podnosi szlaban,
    cokolwiek to znaczy..:D

    pozdrawiam

    Udostępnij Udostępnij fb  |  Dodaj wpis |  Cytuj |  Link bezpośredni |  Zgłoś naruszenie

  • avatar ~alutka ~alutka
    ~alutka
    Napisane 04 września 2018 - 17:17
    dla wszystkich czytających na forum:)
    YouTube
    PAWEŁ DOMAGAŁA - Weź nie pytaj (Official video)

    miłego wieczoru

    Udostępnij Udostępnij fb  |  Dodaj wpis |  Cytuj |  Link bezpośredni |  Zgłoś naruszenie

  • avatar ~Lenka ~Lenka
    ~Lenka
    Napisane 05 września 2018 - 14:16
    Partnerstwa, empatii, przewidywalnosci, konsekwencji, asertywnosci.
    A tak poza tym to: duzo seksu (niestety po 35 babki nosi przeokropnie) niekoniecznie superwyrafinowanego, ale choc radosnego i nastawionego na wzajemnosc doznan, wspolnych kolacji, podobnego systemu wartosci, milosci, oj duuuuzo milosci i czulosci. Wiecej prawdziwosci niz pozorow.

    Kwestie fizyczne - co komu, aby zadbany, samodzielnie uprany, ostrzyzony i nieco wypacjniony. I zeby sie troche ruszal dla zdrowia, bo po sylwetce wiele widac. Rowniez energie i apetyt zyciowy.

    Jesli jest ojcem to winien miec uregulowane relacje z eks, a dzieci winny byc przygotowane na mozliwosc ponownego zwiazku taty.

    Finansowe - ogarniajacy siebie. Ja ogarne siebie swoimi silami. Razem mozna sie zrzucic i zmniejszyc koszty na osobe - bo ja ksiegowa jestem ;).

    Wsio.

    Udostępnij Udostępnij fb  |  Dodaj wpis |  Cytuj |  Link bezpośredni |  Zgłoś naruszenie

  • avatar ~Aniołek ~Aniołek
    ~Aniołek
    Napisane 11 września 2018 - 17:12
    Kobieta oczekuje, że mężczyzna jej zaufa i nie będzie podejrzliwy, zazdrosny czy sprawdzający jej komórkę.

    Udostępnij Udostępnij fb  |  Dodaj wpis |  Cytuj |  Link bezpośredni |  Zgłoś naruszenie

  • avatar ~alutka ~alutka
    ~alutka
    Napisane 11 września 2018 - 20:52
    Sorry,
    że
    tak po czasie
    i po kawałku,
    ale nie mam za dużo czasu ostatnio..
    @Robert napisał:
    "Spotkałem się z opinią, że po pijaku wychodzi z człowieka to, kim naprawdę jest… ;-). ale decyzje to już faktycznie mogą być zgubne…"

    Też. często spoty-kałam się z taką opinią,
    zastanawiałam się nad tym, nie raz..
    to niemożliwe w sumie,
    żebyśmy byli tacy,
    jak po pijaku,
    owszem,
    wyłazi to i owo z człowieka,
    ale
    dla mnie, to bardziej ukryte sprawy, niewypowiedziane nigdy, głośno na pewno nie !
    bardziej w myślach naszych,
    pragnienia, marzenia,
    możliwości, zdolności,

    chęć zabicia np. kogoś :D
    ja, mam..
    czy to oznacza, że chcę kogoś zabić? że, jestem do tego zdolna?
    po pijaku?
    całkiem możliwe,
    ale
    czy to oznacza, że jestem zabójcą? :D
    potencjalnym, z pewnością..
    jestem zatem, czy nie jestem?

    czego oczeki- wać- może
    dojrzała kobieta od mężczyzny?
    każda dojrzała kobieta,
    oczekuje czegoś zupełnie innego,
    nie ma takiego stwora jak DOJRZAŁA KOBIETA,
    kobieta, jak każda inna..
    czyli
    każda inna :D
    oczekuje, czegoś innego..
    musisz dowiedzieć się,
    czego oczekuje
    TWOJA KOBIETA :)
    pozdrawiam

    Udostępnij Udostępnij fb  |  Dodaj wpis |  Cytuj |  Link bezpośredni |  Zgłoś naruszenie

  • avatar ~alutka ~alutka
    ~alutka
    Napisane 11 września 2018 - 21:12
    ~Aniołek napisał:
    Kobieta oczekuje, że mężczyzna jej zaufa i nie będzie podejrzliwy, zazdrosny czy sprawdzający jej komórkę.


    Drogi @ Aniołku
    Ja, akurat
    w ogóle nie oczekuję, żeby mężczyzna mi zaufał,
    wolę
    żebym, to ja mogła zaufać jemu.
    Nie mam też nic przeciwko, podejrzliwości mężczyzny
    czy zazdrości..

    komórka!
    a
    to, co innego,
    chociaż
    w zasadzie,
    gdy facet grzebie Ci już w komórce,
    to nie ma to nic,
    wspólnego ze związkiem,
    a zatem
    jak go przyłapię, to będzie mi łatwiej zakończyć nieudaną relację..
    bo to,
    że jest nietrafiona, to pewne

    ps.
    podziwiam Twój takt, nienachalne pojawianie się, neutralne wypowiedzi, jest to po za moim zasięgiem,
    może Ty właśnie, jesteś kobietą z klasą?
    jeśli tak.
    cieszę się, że ja nią nie jestem,

    ale też, nie jestem zakonnicą,
    co nie znaczy wcale, że to coś złego,
    a tylko, że
    nie dla mnie.
    pozdrawiam


    Udostępnij Udostępnij fb  |  Dodaj wpis |  Cytuj |  Link bezpośredni |  Zgłoś naruszenie

  • avatar ~Robert1971 ~Robert1971
    ~Robert1971
    Napisane 11 października 2018 - 19:49
    ~alutka napisał:
    @Robercie
    nie opuszcza mnie wrażenie, że wciąż piszesz o swojej byłej..


    Faktycznie o niej bezpośrednio nie piszę, ale nie wykluczam, że cały czas powracam do tego, co było, bo… bądź co bądź blisko dwadzieścia lat z nią spędziłem i dopiero ostatnie, co najwyżej dwa lata dały mi w kość…, ale dały tak ostro, że odcisnęły poważne piętno na mojej psychice…

    ~alutka napisał:

    jakby ktoś Cię obudził i powiedział:
    -ta Pani, to Twoja żona teraz.


    Z całą pewnością. Tyle, że ja nie spałem ;-). Ja cały czas byłem i żyłem z nią, tylko czy ona żyła ze mną…? Tu z czasem pojawiają się bardzo różne odpowiedzi, bo ujawniają się nowe fakty z ‚tamtych czasów’.

    ~alutka napisał:

    Nie wiem, jakim byłeś chłopakiem, ale dla mnie, na dzień dzisiejszy byłbyś trudnym partnerem.


    Wiem, że trudnym jestem człowiekiem, ale da się ze mną wytrzymać ;-). Jakoś moja partnerka nie wyobraża sobie mojego odejścia.

    ~alutka napisał:

    gdybyś zechciał, napisać, co Twoja była żona Ci zarzucała?
    co jej w Tobie przeszkadzało?
    czy sam uważasz, że wtedy dobrze się dobraliście?


    Z początku sprawialiśmy wrażenie bardzo dobrze dobranych. To jednak były zupełnie inne czasy i diametralnie inne realia.

    Ja - już usamodzielniony, bo od mamusi wyfrunąłem jakieś siedem lat wcześniej, pracowałem, mieszkałem sam - no samowystarczalny gość.

    Ona… Jednak jeszcze ciągle pod skrzydłami mamusi i babci. Wspólne zamieszkiwanie początkowo było pod okiem mocno patriarchalnej rodziny. Lata płynęły, a ja pracowałem ciągle nad oddzieleniem mentalnym od rodzinki - moja rodzinka była bardzo daleko. Udawało się.

    Wybudowałem dom i… tam się dokumentnie sypnęło.

    Co mi zarzucała? :-)… Oj to temat rzeka. Zarzucała wiele rzeczy, ale to były zwyczajne projekcje i rzeczy wyssane z palca, bo fakty mówiły zupełnie coś innego. Żeby nie zwariować, pisałem pamiętnik i tam wynotowywałem wszystko, a nazbierało się tego.

    Oto jej zarzuty wobec mnie:

    Nie pozwalałem się jej rozwijać,
    Tłamsiłem ją i ograniczałem,
    Sam o wszystkim decydowałem bez brania pod uwagę jej zdania,
    Emanowałem agresją,
    Byłem i jestem niedojrzały emocjonalnie,
    Stosuję szantaż i przemoc ekonomiczną wobec niej,
    Rozładowuję agresję poprzez seks,
    Jestem ciągle zmęczony – udaję,
    Źle o niej myślę,
    Jestem egoistą,
    Jestem niespójny i nieszczery – czyli dwulicowy,
    Rodzice wychowali mnie na złego człowieka.
    Dręczę ją, kiedy próbuję się z nią porozumieć i porozmawiać na temat naszego małżeństwa.
    Kocham ją ze strachu.

    A oto jak ona wyglądała w moich oczach:

    Przeinacza fakty,
    Odwołuje się do nieaktualnych już postaw i zdarzeń,
    Doszukuje się u mnie niedojrzałości emocjonalnej,
    Doszukuje się we mnie wszelkich negatywnych cech,
    Interpretuje każde moje zachowanie które jej się nie podoba, jako celowo wymierzone przeciwko niej,
    Kłóci się ze mną bez sensu o byle co
    Eksponuje swoje zmęczenie posądzając jednocześnie mnie właśnie o to,
    Uważa, że działam pod wpływem strachu,
    Jest niechlujna,
    Czuję się wyzuty z godności i oszukiwany,
    Pozbawiono mnie resztek poczucia własnej wartości,
    Mam ochotę walnąć tym wszystkim.

    To cytaty żywcem z mojego pamiętnika, jest tu zatem duży ładunek emocjonalny, bo to zapiski jakby ‚na żywo’.

    Teraz… rozpatruję wszystko bardziej w kategoriach bilansu zysków i strat… po prostu.

    Straty poniosłem ogromne, a nie musiało tego być - gdyby ona wywiązywała się zwyczajnie z tego co uzgadnialiśmy. Ale cóż to już przeszłość.

    Dla jasności Alutka jeszcze dodam - bo może tego nie wiesz - ona doprowadziła do zniszczenia tego małżeństwa bo uznała po latach harmonijnego pożycia, że jest lesbijką. Mówiła mi wprost - w ostatniej fazie - że współżycie z mężczyzną to dla niej jakby współżycie z innym gatunkiem… Wiesz jak się czułem? Jak zbity pies…

    Gdyby chciało się Tobie poczytać więcej, to popełniłem trochę tekstu w wątku Ariona ‚życie po rozwodzie’.

    Udostępnij Udostępnij fb  |  Dodaj wpis |  Cytuj |  Link bezpośredni |  Zgłoś naruszenie

  • avatar ~Idiotka ~Idiotka
    ~Idiotka
    Napisane 12 października 2018 - 07:58
    @Robert1971
    Poczułam potrzebę żeby się wtrącić. :)
    Robert, bardzo Ci współczuję i jednocześnie trzymam kciuki żeby ułożyło Ci się w nowym związku. Nie dziw się zachowaniu byłej żony – jak piszesz wychowana w patriarchalnym domu, gdzie pewnie nie mogła zastanawiać się kim jest, bo w takich domach wpajane jest, żeby iść zgodnie z „normą”. Być może już wtedy czuła, że woli kobiety i próbowała to zmienić. Być może poznała fajnego faceta – Ciebie – i uznała, że jej „pomożesz”. A potem to wszystko co było w Tobie fajne wkurzało ją, bo czuła że się nie zmieni w hetero? Moim zdaniem ona projektowała na Ciebie swoje odczucia, a zwłaszcza to „kocham cię ze strachu” (brrrr) – i te kawałki „jestem egoistą”, „nie daję ci się rozwijać” są tak naprawdę o niej samej, a nie o Tobie. Może być tak, że na początku było dobrze, ale może też być tak, że ona przekonała i Ciebie i siebie że jest super, a potem już nie dała rady. Bo nasza prawdziwa natura musi wygrać.

    Udostępnij Udostępnij fb  |  Dodaj wpis |  Cytuj |  Link bezpośredni |  Zgłoś naruszenie

  • avatar ~Robert1971 ~Robert1971
    ~Robert1971
    Napisane 12 października 2018 - 09:51
    ~Idiotka napisał:

    Robert, bardzo Ci współczuję i jednocześnie trzymam kciuki żeby ułożyło Ci się w nowym związku.

    Dziękuję za słowa otuchy... Nie wykluczam jednak ewentualności, że i ja mogę zwyczajnie nie nadawać się do trwałego pożycia w związku... Ot może zwykły pragmatyzm... (?).
    Teraz jestem już bardziej doświadczony i gdyby tak coś zaczęło się sypać, pewnie byłbym bardziej powściągliwy w podkładaniu się. Słowem zakończyłbym to dużo szybciej i... nie sądzę, bym w jakieś nowe relacje się pchał.
    ~Idiotka napisał:

    Nie dziw się (...) wychowana w patriarchalnym domu, gdzie pewnie nie mogła zastanawiać się kim jest, bo w takich domach wpajane jest, żeby iść zgodnie z „normą”.

    Pryncypialność była tak duża, że nawet podejmowanie dyskusji z obowiązującymi obyczajami w błahych sprawach budziło niesmak, a cóż dopiero w tak istotnych jak orientacja seksualna.
    Tutaj stałem się ofiarą i mam tego pełną świadomość.
    ~Idiotka napisał:

    Być może już wtedy czuła, że woli kobiety i próbowała to zmienić. Być może poznała fajnego faceta – Ciebie – i uznała, że jej „pomożesz”. A potem to wszystko co było w Tobie fajne wkurzało ją, bo czuła że się nie zmieni w hetero?

    Teraz to już jest bez znaczenia... ;-)
    ~Idiotka napisał:

    Moim zdaniem ona projektowała na Ciebie swoje odczucia, a zwłaszcza to „kocham cię ze strachu” (brrrr) – i te kawałki „jestem egoistą”, „nie daję ci się rozwijać” są tak naprawdę o niej samej, a nie o Tobie.

    Dokładnie tak...
    To było jakieś rozdwojenie jaźni chwilami...
    Wiem jak było i co było, a tu w jej wersjach słyszę coś zupełnie innego z jej ust, poza tym podwójne standardy - jej wolno coś tam, a gdy ja zrobiłem dokładnie to samo w drugą stronę, zaraz byłem nazywany np. egoistą... Totalne wykręcanie kota ogonem, niedotrzymywanie uzgodnień, posuwanie się do najcięższych oskarżeń, ale zawsze bez konkretów i faktów. Wymaganie ode mnie, a od siebie nie... Słowem ona miała same prawa w tym domu, a ja same obowiązki.
    Koszmar.
    Dobrze, że to już minęło. Otrząsam się :-). Czas zmienia perspektywy postrzegania wielu spraw.

    Udostępnij Udostępnij fb  |  Dodaj wpis |  Cytuj |  Link bezpośredni |  Zgłoś naruszenie

» odpowiedz » do góry

Gorące tematy