Strona używa cookies. Jeśli nie wyrażasz zgody na używanie cookies, zawsze możesz wyłączyć ich obsługę w swojej przeglądarce internetowej. Polityka Cookies
Akceptuję

Forum

Dodaj temat

Podsumuj 40

Życie bez życia przed 40-tką

Rozpoczęte przez ~Art, 09 gru 2021
  • avatar ~Art ~Art
    ~Art
    Napisane 09 grudnia 2021 - 16:12
    Szukam miejsca, gdzie mógłbym się wygadać, 40-tki jeszcze nie mam, za kilka miesięcy 39, ale już dręczą mnie podsumowania, więc pozwalam sobie tutaj. Szukałem na forach ojców, ale wszystkie martwe. Też mam wrażenie, że to forum trochę dogorywa, ale przynajmniej może wyluzuję jak się wygadam.

    Nic w moim życiu nie wyszło tak, jak próbowałem zrobić i nie mam żadnych widoków na przyszłość. Byłem z kobietą, którą do dziś uważam za cudowną i tej samej kobiety nienawidzę do granic możliwości za to, co robi mojemu dziecku. Było nam super, ale chociaż się zabezpieczaliśmy to wpadliśmy. Od początku powtarzała, że nie chce mieć dzieci (to mocno wynikało z jej wychowania, wpojonych wartości, lęków). W ogóle się nie zastanawiała, aborcja i kropka. Ja z to mam 4 rodzeństwa, wiedziałem, że kiedyś chcę być ojcem, choć bardziej myślałem, że ok. 40-tki. W każdym razie prosiłem, obiecywałem złoty góry, byłem w stanie zrobić wszystko, byle stworzyć z nią rodzinę. Było bardzo ciężko, nie wyrabiała psychicznie, sam ledwo dawałem radę, ale na świecie pojawił się nasz syn i wierzyłem, że to będzie przełom.

    Nie zbliżała się do niego, nie interesowała się, do mnie się prawie nie odzywała. Ja byłem od początku ciąży nastawiony na wykonanie zadania jak w grze, ale mimo starań nie wyszło nic. Nie wiem skąd była siła, żeby ciągle wszystko robić, ale przez pierwsze lata byłem tak nakręcony, że samo leciało. Wychowywałem Młodego głównie z rodzicami i siostrą. M. była skupiona na pracy, podnoszeniu kwalifikacji. Taki dowcip, że jest psychoterapeutką chociaż (ponoć przez Młodego) nie chce pracować w zawodzie. Pokochałem ją jak szalony, bo wydawała się zupełnie inna niż wszystkie laski, które znałem, niesamowicie opanowana, dojrzała, ambitna, dobra - przede wszystkim dobra i cierpliwa, taka, że ludzie do niej lgnęli, chcieli ją znać. Przez to tym bardziej wierzyłem, że w końcu się ułoży.

    Ale kiedy Młody miał prawie 3 lata M. powiedziała, że poczucie winy ją niszczy, a “ten człowiek” jest jej zupełnie obcy (w ogóle nie mówiła, że to jej dziecko). Byliśmy na terapii dla par, sama chodziła na terapię, walczyliśmy, ale to jest coś nie do przeskoczenia. Terapia właśnie i godziny rozmów z samą M. uświadomiły mi, że mam skupić się na tym, co mogę zrobić i nie niszczyć się tym, czego się nie da. Grałem dalej w tą “grę” Syn-praca-Syn i nagle za rogiem 40-tka, a ja nie wiem, kiedy, jak i gdzie minęło mi życie, bo przecież dalej czuję się jak wtedy, kiedy Młody się urodził, dalej wykonuję swoje zadania i czekam na przejście do kolejnej rundy, gdzie będziemy żyć normalnie. Nie tylko nie da się przecież zupełnie zerwać kontaktu z matką dziecka, ale poza tym M. zawsze była najważniejsza, jako kobieta. Wtedy nie myślałem o tym za bardzo, ale widziałem w niej materiał na żonę, matkę, nawet gdzieś tam myślałem, że jak ułoży się z pierwszym, to kiedyś będziemy mieli więcej dzieci.

    Jak patrzę na to teraz, to bylem idiotą i dalej tak się czuję. Kiedy Młody miał 5 lat znowu myślałem, że się ułoży. Mieszkaliśmy już wtedy w UK, bo wydawało mi się, że potrzebuję wziąć byka za rogi, przestać polegać na pomocy i w ogóle co to nie ja, dam radę i będzie świetnie, Młody już więcej rozumiał to było łatwiej. M. zgodziła się przyjechać, znowu z nami zamieszkała i przez ponad rok w 2018 i 2019 myślałem, że marzenia się spełniły. M. mogła się realizować, oboje na siebie dobrze reagowali, interesowała się Młodym. Nie potrzebowałem więcej, naiwnie się cieszyłem, ale potem zaczęło znowu być dziwnie aż powiedziała, że nie da rady, że starała się, bo mnie kocha, ale nie udźwignie udawania matki. Potem wróciła do Polski i nasze kontakty są dziś po prostu skomplikowane, a Młody zachowuje się, jakby ona nie istniała.

    Odkąd Młody się urodził, a nawet zanim się urodził żyję na maksymalnych obrotach, bo “wykonuję swój challenge” i nagle okazuje się, że 40-tka jest za rogiem, a ja nie mogę nawet nic powiedzieć o swoim życiu. Nie zrobiłem niczego, co chciałem, nie osiągnąłem nic. Od kilku lat nie uprawiałem seksu, prawie jak kastrat nie reaguję na kobiety. A to wcale nie tak, że łatwo przystosowałem się do totalnej zmiany, tylko emocjonalnie zahibernowałem się, żeby wszystko ogarnąć i jeb, minęło 8 lat. Byłem przeciętnym 30-latkiem kochającym swój motocykl i najfajniejszą laskę, jaką znałem i nagle będę 40-latkiem z wyrwaną dekadą życia. W dodatku totalnie nie wiem, co dalej. Po 10-12h spędzam w pracy, Młodemu poświęcam mniej czasu niż bym chciał, zainteresowań od dawna nie mam, bo nie ma czasu, planów nie mam, bo nie widzę przyszłości dalszej niż za tydzień a i tak wszystko musi być tak, żeby było stabilnie i dobrze dla Młodego.

    Do wszystkiego podchodziłem pragmatycznie, jestem raczej stoikiem, ale im bliżej tej 40-tki, im Młody jest starszy, tym więcej zaczynam czuć i myśleć zamiast działać i odkrywam, że jestem w dupie. Jeszcze na terapii nasłuchałem się, że muszę dać sobie przestrzeń do cierpienia i takie tam, ale nie było na to czasu, ktoś musiał ogarniać. Teraz czasami mam ochotę siąść i płakać, choć nigdy mi się tak nie zdarzało. Przytłacza mnie coraz więcej spraw. Że Młody nie chce mówić po polsku, a ja nie mam siły go zmuszać, mówię do niego po polsku, on nie chce odpowiadać to odpuszczam, byle łatwiej żyć, że zaczynam chcieć wrócić do Polski, w UK nie trzymało mnie nic poza pracą i dobrą kasą, a teraz Młody ma szkołę, Polska jest dla niego w sumie obca, przespałem te lata, bo byłem skupiony na czymś innym i teraz nie wiem jak się nie męczyć tutaj, nie chcę tu żyć i wku…a mnie, że muszę, bo przecież nie zrobię Młodemu rewolucji w życiu.

    Takich problemów niby błahych, ale męczących mnie jest pełno. Młody nie lubi kobiet, w szkole ponoć zachowuje się dobrze, ale dziewczyna współlokatora stara się nawiązywać z nim dobre relacje i nic, jest pyskaty, niemiły, a nie chcę, żeby miał uraz do kobiet i zachowywał się jak wychowywany przez jakiegoś szowinistę. Młody nigdy nie pyta o mamę, a ja nie mam jaj, żeby spróbować z nim o tym rozmawiać, dowiedzieć się, co on w ogóle myśli, chciałbym, żeby o nią zapytał, a jednocześnie boję się, że kiedyś to zrobi, bo nie wiem, co bym miał odpowiedzieć, psycholog pewnie z nim o tym rozmawiała, ale jako ojciec czuję, że daję d… Poza tym przez ostatnie lata okładałem kasę, planowałem stabilizację, ale tak naprawdę nie wiem jak, gdzie, z kim - nie mam wizji przyszłości, jako 39-latek żyję dalej z dnia na dzień z jedynym planem, żeby jakoś było. Ostatnio uprawiałem seks w 2019 z M., sprawy codzienne w ogóle wymazały mi to z głowy, nie mam żadnych potrzeb, rzadko łapię się nawet na myślach o tym, a przecież to chore, żeby nic w tych sprawach. Mam teraz pierwszy raz czas dla siebie od lat i dopiero dociera do mnie, że tyle minęło od ostatniego seksu, ostatniego piwa, wyjścia gdzieś, nawet od ostatniego golenia, bo to wszystko było mało ważne.

    I brzydzę się tymi myślami, ale ostatnio parę razy zastanawiałem się, jakby było bez Młodego, jak mogło potoczyć się wszystko, gdybym wtedy bardziej się zastanawiał, bo teraz już wiem, że wszystko było impulsem dyktowanym przez emocje, a gdybym wtedy się zastanowił, to może teraz wszystko byloby łatwiejsze. Nigdy nie miałem takich myśli, po 8 latach wreszcie są chwile na myślenie a im bliżej 40-tki, tym więcej rozkmin, które mieszają mi w głowie. Wiem, że wiele osób źle myśli o M., ale naprawdę po terapii i mnóstwie rozmów z nią wiem, że jej też jest ciężko i że gdyby była w stanie czuć się inaczej to chciałaby być z nami, ale po prostu nie przeskoczymy tego. Nikt tego nigdy nie widzi na codzień, ale czasami mam wrażenie, że wybuchnę od wściekłości i żalu, które w sobie mam. Ciągle ją kocham i wiem, że ona mnie też, ale nienawidzę jej za to, że nie kocha Młodego. Głupio mi, że tęsknię za nią i za tym jak było, kiedy byliśmy tylko my, chociaż chciałbym potrząsnąć nią, żeby się opamiętała i np. zobaczyła, ile Młody ma jej cech, Mój Syn jest zajebistym kolesiem, pewnie każdy ojciec tak mówi, ale mam wrażenie, że nie da się go nie lubić. I strasznie to jest przykre, że on po prostu ją przypomina i że ona powinna go kochać i być z niego dumna a nie jest.

    A mnie nie ma w tym wszystkim. Chciałem wyrzygać post o sobie i nie wiem, co robić z życiem, żeby od 40-tki było lepiej, a napisałem o Młodym, bo swojego życia nie mam. Po prostu mnie nie ma i to właśnie jest cały problem, że żyję a nie mam życia.

    Udostępnij Udostępnij fb  |  Dodaj wpis |  Cytuj |  Link bezpośredni |  Zgłoś naruszenie

  • avatar ~Anett ~Anett
    ~Anett
    Napisane 17 kwietnia 2022 - 10:37
    Przykre co piszesz. Też czasem czuję się, że żyje , a nie mam życia. Ja już mam 45 lat i rozkminki życiowe chyba też przyszły koło 40. Jestem po rozwodzie wiele lat. Sama wychowuje dzieci. To oni byli moim motorem napędzającym życie, sensem. Teraz już dorośli i mój sens zaginął. Rzuciłam się w wir pracy , zatem czas płynie bardzo szybko, tylko to niczego nie zmieni. Wręcz jest gorzej, nawet nie wiem kiedy życie mi ucieka a ja z niego nic treściwego nie mam.
    Czytam ostatnio często, że należy odciąć przeszłość i żyć teraźniejszością. Staram się, ale myślę, że w moim przypadku ktoś bliski byłby jedynie ratunkiem. Zacząć się cieszyć, nie zamartwiać, żyć jak kiedyś.
    To chyba kryzys wieku średniego...

    Udostępnij Udostępnij fb  |  Dodaj wpis |  Cytuj |  Link bezpośredni |  Zgłoś naruszenie

  • avatar ~Inna ~Inna
    ~Inna
    Napisane 25 kwietnia 2022 - 19:40
    Po prostu niebywałe, ale trafiłeś na kobietę, która nie chce wychowywać swojego dziecka, nie chciała i nie chce stworzyć rodziny. Ty pracujesz, Ty zajmujesz się dzieckiem, wszystko bierzesz na siebie. To niepojęte. Po prostu nie stworzyliście rodziny, dziecko wychowuje się bez matki. To wielka tragedia a wina jest po stronie M. Przepraszam Cię, ale to dno a nie kobieta. Kobieta, która nie bierze odpowiedzialności za własne dziecko nie jest kobietą. To jest szok.

    Udostępnij Udostępnij fb  |  Dodaj wpis |  Cytuj |  Link bezpośredni |  Zgłoś naruszenie

  • avatar ~Anonim ~Anonim
    ~Anonim
    Napisane 04 czerwca 2022 - 13:47
    ~Art napisał:
    Szukam miejsca, gdzie mógłbym się wygadać, 40-tki jeszcze nie mam, za kilka miesięcy 39, ale już dręczą mnie podsumowania, więc pozwalam sobie tutaj. Szukałem na forach ojców, ale wszystkie martwe. Też mam wrażenie, że to forum trochę dogorywa, ale przynajmniej może wyluzuję jak się wygadam.

    Nic w moim życiu nie wyszło tak, jak próbowałem zrobić i nie mam żadnych widoków na przyszłość. Byłem z kobietą, którą do dziś uważam za cudowną i tej samej kobiety nienawidzę do granic możliwości za to, co robi mojemu dziecku. Było nam super, ale chociaż się zabezpieczaliśmy to wpadliśmy. Od początku powtarzała, że nie chce mieć dzieci (to mocno wynikało z jej wychowania, wpojonych wartości, lęków). W ogóle się nie zastanawiała, aborcja i kropka. Ja z to mam 4 rodzeństwa, wiedziałem, że kiedyś chcę być ojcem, choć bardziej myślałem, że ok. 40-tki. W każdym razie prosiłem, obiecywałem złoty góry, byłem w stanie zrobić wszystko, byle stworzyć z nią rodzinę. Było bardzo ciężko, nie wyrabiała psychicznie, sam ledwo dawałem radę, ale na świecie pojawił się nasz syn i wierzyłem, że to będzie przełom.

    Nie zbliżała się do niego, nie interesowała się, do mnie się prawie nie odzywała. Ja byłem od początku ciąży nastawiony na wykonanie zadania jak w grze, ale mimo starań nie wyszło nic. Nie wiem skąd była siła, żeby ciągle wszystko robić, ale przez pierwsze lata byłem tak nakręcony, że samo leciało. Wychowywałem Młodego głównie z rodzicami i siostrą. M. była skupiona na pracy, podnoszeniu kwalifikacji. Taki dowcip, że jest psychoterapeutką chociaż (ponoć przez Młodego) nie chce pracować w zawodzie. Pokochałem ją jak szalony, bo wydawała się zupełnie inna niż wszystkie laski, które znałem, niesamowicie opanowana, dojrzała, ambitna, dobra - przede wszystkim dobra i cierpliwa, taka, że ludzie do niej lgnęli, chcieli ją znać. Przez to tym bardziej wierzyłem, że w końcu się ułoży.

    Ale kiedy Młody miał prawie 3 lata M. powiedziała, że poczucie winy ją niszczy, a “ten człowiek” jest jej zupełnie obcy (w ogóle nie mówiła, że to jej dziecko). Byliśmy na terapii dla par, sama chodziła na terapię, walczyliśmy, ale to jest coś nie do przeskoczenia. Terapia właśnie i godziny rozmów z samą M. uświadomiły mi, że mam skupić się na tym, co mogę zrobić i nie niszczyć się tym, czego się nie da. Grałem dalej w tą “grę” Syn-praca-Syn i nagle za rogiem 40-tka, a ja nie wiem, kiedy, jak i gdzie minęło mi życie, bo przecież dalej czuję się jak wtedy, kiedy Młody się urodził, dalej wykonuję swoje zadania i czekam na przejście do kolejnej rundy, gdzie będziemy żyć normalnie. Nie tylko nie da się przecież zupełnie zerwać kontaktu z matką dziecka, ale poza tym M. zawsze była najważniejsza, jako kobieta. Wtedy nie myślałem o tym za bardzo, ale widziałem w niej materiał na żonę, matkę, nawet gdzieś tam myślałem, że jak ułoży się z pierwszym, to kiedyś będziemy mieli więcej dzieci.

    Jak patrzę na to teraz, to bylem idiotą i dalej tak się czuję. Kiedy Młody miał 5 lat znowu myślałem, że się ułoży. Mieszkaliśmy już wtedy w UK, bo wydawało mi się, że potrzebuję wziąć byka za rogi, przestać polegać na pomocy i w ogóle co to nie ja, dam radę i będzie świetnie, Młody już więcej rozumiał to było łatwiej. M. zgodziła się przyjechać, znowu z nami zamieszkała i przez ponad rok w 2018 i 2019 myślałem, że marzenia się spełniły. M. mogła się realizować, oboje na siebie dobrze reagowali, interesowała się Młodym. Nie potrzebowałem więcej, naiwnie się cieszyłem, ale potem zaczęło znowu być dziwnie aż powiedziała, że nie da rady, że starała się, bo mnie kocha, ale nie udźwignie udawania matki. Potem wróciła do Polski i nasze kontakty są dziś po prostu skomplikowane, a Młody zachowuje się, jakby ona nie istniała.

    Odkąd Młody się urodził, a nawet zanim się urodził żyję na maksymalnych obrotach, bo “wykonuję swój challenge” i nagle okazuje się, że 40-tka jest za rogiem, a ja nie mogę nawet nic powiedzieć o swoim życiu. Nie zrobiłem niczego, co chciałem, nie osiągnąłem nic. Od kilku lat nie uprawiałem seksu, prawie jak kastrat nie reaguję na kobiety. A to wcale nie tak, że łatwo przystosowałem się do totalnej zmiany, tylko emocjonalnie zahibernowałem się, żeby wszystko ogarnąć i jeb, minęło 8 lat. Byłem przeciętnym 30-latkiem kochającym swój motocykl i najfajniejszą laskę, jaką znałem i nagle będę 40-latkiem z wyrwaną dekadą życia. W dodatku totalnie nie wiem, co dalej. Po 10-12h spędzam w pracy, Młodemu poświęcam mniej czasu niż bym chciał, zainteresowań od dawna nie mam, bo nie ma czasu, planów nie mam, bo nie widzę przyszłości dalszej niż za tydzień a i tak wszystko musi być tak, żeby było stabilnie i dobrze dla Młodego.

    Do wszystkiego podchodziłem pragmatycznie, jestem raczej stoikiem, ale im bliżej tej 40-tki, im Młody jest starszy, tym więcej zaczynam czuć i myśleć zamiast działać i odkrywam, że jestem w dupie. Jeszcze na terapii nasłuchałem się, że muszę dać sobie przestrzeń do cierpienia i takie tam, ale nie było na to czasu, ktoś musiał ogarniać. Teraz czasami mam ochotę siąść i płakać, choć nigdy mi się tak nie zdarzało. Przytłacza mnie coraz więcej spraw. Że Młody nie chce mówić po polsku, a ja nie mam siły go zmuszać, mówię do niego po polsku, on nie chce odpowiadać to odpuszczam, byle łatwiej żyć, że zaczynam chcieć wrócić do Polski, w UK nie trzymało mnie nic poza pracą i dobrą kasą, a teraz Młody ma szkołę, Polska jest dla niego w sumie obca, przespałem te lata, bo byłem skupiony na czymś innym i teraz nie wiem jak się nie męczyć tutaj, nie chcę tu żyć i wku…a mnie, że muszę, bo przecież nie zrobię Młodemu rewolucji w życiu.

    Takich problemów niby błahych, ale męczących mnie jest pełno. Młody nie lubi kobiet, w szkole ponoć zachowuje się dobrze, ale dziewczyna współlokatora stara się nawiązywać z nim dobre relacje i nic, jest pyskaty, niemiły, a nie chcę, żeby miał uraz do kobiet i zachowywał się jak wychowywany przez jakiegoś szowinistę. Młody nigdy nie pyta o mamę, a ja nie mam jaj, żeby spróbować z nim o tym rozmawiać, dowiedzieć się, co on w ogóle myśli, chciałbym, żeby o nią zapytał, a jednocześnie boję się, że kiedyś to zrobi, bo nie wiem, co bym miał odpowiedzieć, psycholog pewnie z nim o tym rozmawiała, ale jako ojciec czuję, że daję d… Poza tym przez ostatnie lata okładałem kasę, planowałem stabilizację, ale tak naprawdę nie wiem jak, gdzie, z kim - nie mam wizji przyszłości, jako 39-latek żyję dalej z dnia na dzień z jedynym planem, żeby jakoś było. Ostatnio uprawiałem seks w 2019 z M., sprawy codzienne w ogóle wymazały mi to z głowy, nie mam żadnych potrzeb, rzadko łapię się nawet na myślach o tym, a przecież to chore, żeby nic w tych sprawach. Mam teraz pierwszy raz czas dla siebie od lat i dopiero dociera do mnie, że tyle minęło od ostatniego seksu, ostatniego piwa, wyjścia gdzieś, nawet od ostatniego golenia, bo to wszystko było mało ważne.

    I brzydzę się tymi myślami, ale ostatnio parę razy zastanawiałem się, jakby było bez Młodego, jak mogło potoczyć się wszystko, gdybym wtedy bardziej się zastanawiał, bo teraz już wiem, że wszystko było impulsem dyktowanym przez emocje, a gdybym wtedy się zastanowił, to może teraz wszystko byloby łatwiejsze. Nigdy nie miałem takich myśli, po 8 latach wreszcie są chwile na myślenie a im bliżej 40-tki, tym więcej rozkmin, które mieszają mi w głowie. Wiem, że wiele osób źle myśli o M., ale naprawdę po terapii i mnóstwie rozmów z nią wiem, że jej też jest ciężko i że gdyby była w stanie czuć się inaczej to chciałaby być z nami, ale po prostu nie przeskoczymy tego. Nikt tego nigdy nie widzi na codzień, ale czasami mam wrażenie, że wybuchnę od wściekłości i żalu, które w sobie mam. Ciągle ją kocham i wiem, że ona mnie też, ale nienawidzę jej za to, że nie kocha Młodego. Głupio mi, że tęsknię za nią i za tym jak było, kiedy byliśmy tylko my, chociaż chciałbym potrząsnąć nią, żeby się opamiętała i np. zobaczyła, ile Młody ma jej cech, Mój Syn jest zajebistym kolesiem, pewnie każdy ojciec tak mówi, ale mam wrażenie, że nie da się go nie lubić. I strasznie to jest przykre, że on po prostu ją przypomina i że ona powinna go kochać i być z niego dumna a nie jest.

    A mnie nie ma w tym wszystkim. Chciałem wyrzygać post o sobie i nie wiem, co robić z życiem, żeby od 40-tki było lepiej, a napisałem o Młodym, bo swojego życia nie mam. Po prostu mnie nie ma i to właśnie jest cały problem, że żyję a nie mam życia.


    Zaglądasz tu czasem? Wątek "umarł" więc pewnie nie.
    Jakieś zmiany w życiu? Jak sobie radzisz?

    Udostępnij Udostępnij fb  |  Dodaj wpis |  Cytuj |  Link bezpośredni |  Zgłoś naruszenie

  • avatar ~Simci ~Simci
    ~Simci
    Napisane 24 grudnia 2022 - 23:10
    Dziękuję za ten post. Jestem kobietą i to co piszesz o matce swojego dziecka przeraża mnie, kobieta bez naturalnych uczuć, naturalnych dla człowieka. Kiedyś w celu podniesienia jakości mojego małżeństwa zostałam przyparta do muru przez męża i teściowa dlaczego nie chcę iść na terapię małżeńska. Odpowiedziałam, że nie chce zwierzać się obcemu człowiekowi, który ma nieznane mi wartości w życiu, a zapewne inne. Tu widzę, że do tego dochodzą patologie. Sama aborcja jest morderstwem na niewinnym dziecku. Czego się spodziewałeś po osobie, która akceptuje aborcję? Współczuję tobie wyboru partnerki życiowej, a syna mi bardzo żal. Dzieci niesamowicie potrzebują miłości rodziców, miłość, obecność rodziców w ich życiu tworzy filar ich osobowości. Dla mnie kobieta popierająca aborcję zgubiła rozum i oddała się złu.

    Udostępnij Udostępnij fb  |  Dodaj wpis |  Cytuj |  Link bezpośredni |  Zgłoś naruszenie

  • avatar ~Simci ~Simci
    ~Simci
    Napisane 24 grudnia 2022 - 23:17
    To,że ludzie kogoś lubią, nie znaczy,że ten ktoś jest wartościowym człowiekiem. To tak na marginesie. Twoja kobieta ma ciężkie zaburzenia psychiczne.

    Udostępnij Udostępnij fb  |  Dodaj wpis |  Cytuj |  Link bezpośredni |  Zgłoś naruszenie

» odpowiedz » do góry
1
Strona 1 z 1
Strona 1 z 1

Gorące tematy