Strona używa cookies. Jeśli nie wyrażasz zgody na używanie cookies, zawsze możesz wyłączyć ich obsługę w swojej przeglądarce internetowej. Polityka Cookies
Akceptuję

Polska przedwojenna Camorra działała w Wilnie

Wolne myśli
|
21.07.2023

Zwykle, gdy myślimy o mafii, to przychodzą nam do głowy stare organizacje przestępcze z Włoch, np. słynna Cosa Nostra, amerykańska działalność Ala Capone czy chociażby japońska Yakuza. Tymczasem przedwojenna Polska też miała swoją silną organizację przestępczą, przed którą trzęśli się nie tylko zwykli obywatele, ale też policja i politycy. W tym tekście przypominamy historię jednej z największych działających na terenie Polski, a dziś zupełnie zapomnianej, przedwojennej mafii z Kresów, czyli grupy Bruderferajn.

Tagi: historia

Przedwojenne Wilno i Bruderferajn
Przedwojenne Wilno było areną działania jednej z najsilniejszych organizacji przestępczych w kraju. Fot. NAC/Domena publiczna

Jedna z największych przestępczych organizacji w międzywojennej Polsce powstała jeszcze przed odzyskaniem niepodległości, bowiem już w styczniu 1911 roku w Wilnie. Jej założycielami stali się dwaj bliscy przyjaciele pochodzący ze środowisk żydowskich – Saszka Lichtsohn i Aron Wójcik. Pierwotnie w ogóle nie miała być to organizacja stricte przestępcza. Planowano coś w rodzaju nieformalnego towarzystwa wzajemnej pomocy dla rzezimieszków – zapewniającego wsparcie dla aresztowanych, ale też ich pozbawionych środków utrzymania rodzin.

Chyba najbardziej wnikliwie opisała to Monika Piątkowska w książce „Życie przestępcze w przedwojennej Polsce”, gdzie czytamy, że miało to być coś w rodzaju stowarzyszenia włamywaczy, którego celem było zapewnienie im wzajemnej opieki na wypadek kłopotów.

Z czasem jednak organizacja ta bardzo się rozrosła. Z powołanego ad hoc klubu „samopomocy” przeistoczyła się w wielką, wręcz zbiurokratyzowaną (do czego jeszcze wrócę) tajną instytucję, która w szczytowym momencie mogła mieć nawet 1000 czynnych członków. Tymczasem Wilno w 1921 miało 190 tys. mieszkańców – to pokazuje skalę działalności. Zaczęło się od drobnych włamań, skończyło na zorganizowanej perfekcyjnie szajce, która masowo trudniła się wymuszaniem okupów, a nawet porwaniami i podkładaniem bomb.

Wymuszenia, haracze, okupy

Z czasem Bruderferajn, bo taką nazwę nadała sobie grupa, zaczęła rozwijać działalność i terroryzować całe miasto. Głównym zajęciem przestępców stało się wymuszanie haraczy wśród sklepikarzy, kupców, restauratorów i wszystkich prowadzących działalność handlową w Wilnie. Przez kolejne lata wypracowano też mnóstwo metod zastraszania ludzi – i nie były to sposoby delikatne, pojawiły się bowiem pobicia, porwania, a nawet morderstwa. Co ciekawe, organizacja tak wrosła w region, że jej działalności nie zaszkodził nawet wybuch pierwszej wojny światowej i przetaczające się fronty. Przeciwnie, w tych latach miały miejsce jedne z najbardziej zuchwałych epizodów przestępczego rzemiosła.

Przestępca oznaczający dom do akcji
Przestępca oznaczający dom do "akcji". Fot. NAC/Domena publiczna

Gdy po rozpoczęciu działań wojennych Wilno postanowił opuścić jeden z bogatszych lokalnych kupców, dostał od mafii propozycję nie do odrzucenia – będzie mógł wyjechać, ale najpierw musi opłacić się organizacji. Wyznaczono mu „opłatę” w wysokości 3 tysięcy rubli w złocie, co w przeliczeniu na dzisiejsze złotówki, uwzględniając samą tylko wartość cennego kruszcu z monet, oznacza ok. 500 tysięcy złotych. Tanio – krótko mówiąc –  nie było…

Oburzony kupiec – mimo groźby śmierci, gdyby chciał odmówić żądaniom – zamiast do Bruderferajn poszedł na policję, ta jednak niestety albo nie mogła, albo też i za bardzo nie chciała niczego istotnego w sprawie zrobić, być może zresztą działała opieszale, bo była przez przestępców opłacana.

Finał był jednak taki, że w mieszkaniu kupca kilka dni później wybuchła bomba – prawie zawalając kamienicę, w której mieszkał wraz z synem. Obaj zostali w wyniku tej eksplozji poważnie ranni. Oficjalny koniec tej historii nie jest znany, ale można przypuszczać, że kupiec ugiął się i ze strachu przed śmiercią własną lub najbliższych członków rodziny, po prostu zapłacił gigantyczny haracz.

Prawdopodobnie największa mafia w Polsce

Złote czasy wileńskiej Bruderferajn to jednak dopiero pierwsze lata II Rzeczpospolitej. Organizacja cały czas się rozrastała, by w latach 20. skupić w swoich szeregach praktycznie cały przestępczy światek Wilna. Jej panowanie było tak silne, że należeli do niej właściwie wszyscy przestępcy z całego miasta, w sumie było to nawet tysiąc osób. Takie rozmiary działalności zmusiły szefostwo do stworzenia bardziej sprawnej, wręcz biurokratycznej organizacji, która miała czuwać nad wszelkimi aspektami działalności.

By to zrobić, uruchomiono specjalne… biuro, które zlokalizowano przy ul. Zawalnej, w mieszkaniu Saszki Lichtsohna (jednego z założycieli organizacji i jej głównych szefów). Było to obszerne pomieszczenie, w którym przyjmowano „interesantów”, ale też przechowywano całe kartoteki – zarówno potencjalnych, jak i aktywnych ofiar, głównie kupców płacących haracze, a także najbogatszych mieszkańców Wilna, którzy w każdej chwili mogli się stać obiektem wymuszenia lub szantażu.

Osobną grupę „akt” stanowiły materiały rozliczeniowe – Bruderferajn prowadziła bowiem bardzo skrupulatną księgowość i odnotowywano wszelkie wpłaty od kupców (którzy zresztą musieli osobiście przychodzić do „kancelarii”, by dokonać wpłat), jak też składki członkowskie od należących do organizacji przestępców.

Przestępczość w II RP
Przestępczość w II RP była poważnym problemem. Tu policjant po złapaniu młodego złodzieja na gorącym uczynku. Fot. NAC/Domena publiczna

Tworzyło to swoisty fundusz wsparcia dla ich rodzin, na wypadek aresztowania lub śmierci – gdy to się stało, biuro wypłacało „zapomogi”. Szczegółowo odnotowywano też zyski szefostwa – najbardziej wtajemniczona i wysoko postawiona grupa mafiosów zarabiała bowiem pewien określony procent od każdej przeprowadzonej w mieście przestępczej akcji i wymuszenia.

Osobna dokumentacja obejmowała fundusze łapówkowe dla polityków i na neutralizację policji, w której Bruderferajn miała swoje liczne wtyki. Organizacja prowadziła też własny sąd koleżeński, który miał gwarantować, by wśród członków nie dochodziło do scysji, a wszelkie odstępstwa i zdrada były surowo karane.

Upadek u szczytu potęgi

Nic nie wskazywało, że 1924 rok będzie ostatnim, w którym Bruderferajn działała bez zakłóceń. Mafia niepodzielnie rządziła półświatkiem Wilna, dochody i pewność siebie bossów rosły i były wyższe niż kiedykolwiek. I choć policja próbowała deptać przestępcom po piętach, także z powodu skorumpowania nie za wiele mogła zrobić.

Do zniszczenia organizacji przyczyniły się zatem nie – jak można by się spodziewać – organy ścigania, ale decyzja mafijnego „sądu”, który na śmierć skazał jedną z nielicznych osób, która nie chciała się jej podporządkować.

Był to niejaki Elka Gurwicz – złodziej, który chciał działać w Wilnie, ale na własną rękę, bez patronatu Saszki Lichtsohna i Arona Wójcika. Zuchwałość nowego przestępcy nie mogła pozostać niezauważona, doszło nawet do incydentu, w czasie którego wygrażał on bronią członkom rządzącej miastem grupy. Wyrok mógł być w tej sytuacji tylko jeden – likwidacja. I tak też się stało – wysłannik organizacji dopadł i zastrzelił Gurwicza.

Gdy zadowoleni z siebie mafiosi z Bruderferajn myśleli, że wyeliminowali kolejne drobne zagrożenie, za ich plecami zawiązywał się już jednak spisek, w którym kompani zabitego Gurwicza poprzysięgali zemstę. Relacje mówią, że po suto zakrapianej stypie jego towarzysze obiecali sobie, że w ramach zemsty zniszczą Chabę Bobkesa (pseudonim Lichtsohna). Zemsta nie miała być jednak wykonana na ślepo i z bronią w ręku – zamiast rzucać się na uzbrojonych po zęby przestępczych bossów i armię ich popleczników, postanowiono zadziałać bardziej inteligentnie i zawalczyć za pomocą… donosów składanych na policji.

Motocyklowy patrol policji
Motocyklowy patrol policji — tu na motocyklu Harley Davidson. Fot. NAC/Domena publiczna

W efekcie towarzysze Gurwicza zaczęli wysyłać na policję masowe denuncjacje na temat Bruderferajn – przede wszystkim tego, czym się ona trudni, gdzie rezydują jej szefowie i „kancelaria” wraz ze wszystkimi „aktami” i dokumentacją przestępczej działalności. W tej sytuacji policja, nawet jeśli wcześniej niektórzy jej przedstawiciele brali od mafii łapówki, nie mogli pozostać bierni. Dowody, które dostarczyli kompani Gurwicza były przekonujące, mocne i wystarczające do przeprowadzenia skutecznego procesu. Lichtsohn i Wójcik zostali aresztowani jeszcze w 1924 roku, po szybko odbytym procesie, obaj trafili za kratki z kilkuletnimi wyrokami. Reszta przestępców albo została złapana, albo ratowała się ucieczką w inne rejony Polski. Bruderferajn była rozbita.

Smutne post scriptum

Choć historia Bruderferajn skończyła się w 1924 roku, to jej założyciele próbowali jeszcze wrócić do przestępczego fachu po wyjściu z więzienia na początku lat 30. Było to jednak bardzo trudne, ponieważ dawniej nierozłączni i uzupełniający się przyjaciele Lichtsohn i Wójcik, stali się teraz zaciekłymi wrogami. Zbudowali jeszcze nowe organizacje, które zamiast – jak kiedyś – wspierać się, zaciekle zwalczały swoją obecność w Wilnie, przez co prawdopodobnie nie mogły się rozwinąć do wcześniejszych rozmiarów. We wspomnianej wcześniej książce Moniki Piątkowskiej można jednak znaleźć bardzo ciekawą informację, że członkiem nowego gangu Lichtsohna został niejaki Berka Krawiec, świeżo przybyły do Polski żołnierz gangu samego Ala Capone. Za bardzo się on jednak chyba tu nie przydał, bo szybko został aresztowany.

Ostatnią większą akcją w wykonaniu ludzi dawnego Bruderferajn było głośne porwanie, jakie zlecił w 1932 roku Lichtsohn. Chcąc zdobyć dużą gotówkę, nakazał on swoim ludziom uprowadzenie Josela Lejbowicza, syna jednego z najbogatszych ówcześnie mieszkańców Wilna, właściciela m.in. dobrze prosperującego kantoru.

Porywacze zażądali okupu w wysokości 14 tys. ówczesnych złotych, co odpowiada dzisiejszym 250 tys. Tym razem jednak nie miało pójść im łatwo. Ojciec porwanego nie dał się zastraszyć, skontaktował się z policją, a ta zaczęła błyskawiczne poszukiwania. Przetrząśnięto wówczas każdą znaną służbom publicznym melinę w mieście, w efekcie czego porywacze zostali zmuszeni do częstego przenoszenia się z miejsca na miejsce i w końcu osaczeni.

Widząc beznadziejność swojej sytuacji, przestępcy dali za wygraną i porzucili porwanego chłopaka w jednym z miejskich zaułków. To jednak i tak nie uchroniło ich przed sprawiedliwością – policja złapała większość zaangażowanych, w tym samego Lichtsohna, który skazany został na kolejną kilkuletnią odsiadkę. To był ostateczny koniec wileńskiej mafii.

Tomasz Sławiński

 

Wejdź na FORUM!
Linki artykułu
Kopiuj link:
Skopiowano do schowka

Wklej link na stronę:
Skopiowano do schowka

 

Komentarze (1) / skomentuj / zobacz wszystkie

Paweł Kopeć
25 lipca 2023 o 11:36
Odpowiedz

Właśnie, przedwojenna Rzeczpospolita jak i Warszawa... bieda, nędza, poniżenie + elity; vide np.: "Kariera Nikodema Dyzmy" TDM /książka - film/.
A taki Breslau/Wrocław i /Dolny/ Śląsk to: wódka, przestępczość, morderstwa, oszustwa, prostytucja, kiła, rzeżączka, złodziejstwo, bandytyzm + narkomania i HIV/AIDS (obecnie) etc.
Do dziś!
Omijajcie!

~Paweł Kopeć

25.07.2023 11:36
1