Strona używa cookies. Jeśli nie wyrażasz zgody na używanie cookies, zawsze możesz wyłączyć ich obsługę w swojej przeglądarce internetowej. Polityka Cookies
Akceptuję

Żywe torpedy. Polska też miała mieć swoich kamikaze

Wolne myśli
|
21.09.2023

Polskie żywe torpedy to sprawa, która do dziś, nawet wśród historyków, budzi wiele emocji i kontrowersji. Czy miały to być bohaterskie jednostki, gotowe poświęcić życie dla ojczyzny, czy też desperacki i bezsensowny sposób walki z przeważającym wrogiem? Planowano je jako oficjalne formacje wojskowe, czy też była to po prostu spontaniczna inicjatywa obywatelska? Skończyło się tylko na planach, czy też doszło do realizacji tych zamierzeń? W tym artykule postaram się odpowiedzieć na te pytania, opierając się na dostępnych źródłach historycznych.

Tagi: historia

Żywe torpedy
Włoska torpeda typu Maiale, która miała być protoplastą "żywych torped" w marynarce RP. Fot. Wikimedia

O japońskich kamikaze, czyli samobójczych lotnikach i marynarzach słyszeli wszyscy. Byli to specjalnie wyszkoleni żołnierze, oddani i tak fanatyczni, że gotowi poświęcić swoje życie w samobójczym ataku na nieprzyjaciela. Tymczasem o tym, że także w Polsce miała powstać formacja dopuszczająca najwyższe poświęcenie w celu skutecznej walki z wrogiem, tzw. żywe torpedy, słyszeli chyba tylko pasjonaci historii. Co najciekawsze, z inicjatywą powołania tego typu oddziałów, z początku nie występowała polska armia czy jakikolwiek polityk, ale sami obywatele. Ludzie zaniepokojeni sytuacją międzynarodową, świadomi zagrożenia wojennego i możliwej przewagi zagrażających Polsce Niemiec, sami zgłaszali się do wojska, ale też do redakcji gazet, czy popularnych w tamtych czasach organizacji paramilitarnych, oferując poświęcenie się dla ojczyzny. Dopiero z czasem, niejako pod naciskiem prasy i reagując na spontaniczny, oddolny ruch, wojsko podjęło temat.

Żywe torpedy – kim mieli być ci ludzie?

Według ostatecznych zamierzeń miała to być przede wszystkim grupa wyszkolonych ochotników, którzy zgłosili się do ataków i najtrudniejszych, obarczonych wysokim ryzykiem śmierci, operacji przeciwko niemieckim okrętom wojennym na Bałtyku. Ich zadaniem miało być np. zatopienie statku wroga z pokładu małej jednoosobowej łodzi podwodnej lub chociażby podłożenie ładunków wybuchowych w trudno dostępnych miejscach. Nigdy jednak nie doszło do realizacji tego planu, ponieważ polscy dowódcy uznali go za zbyt ryzykowny i nieetyczny.

Pierwsze pomysły już w 1937

Początki idei żywych torped sięgają jeszcze 1937 roku, kiedy to Stanisław Chojecki, mat rezerwy, napisał list do marszałka Edwarda Rydza-Śmigłego, w którym zgłosił się do misji samobójczej na wypadek wojny. Chojecki proponował użycie torpedy z podwieszoną bombą do ataku na niemieckie okręty. Nie wiadomo, czy list dotarł do adresata i jak został potraktowany przez sztab wojskowy, bo nie ma na ten temat żadnych dokumentów. Zresztą sytuacja międzynarodowa Polski w tamtym czasie nie była jeszcze tak zła, jak w 1939, więc wojskowi mogli to po prostu zignorować. Hitler dopiero rozkręcał zbrojenia, nie zdążył jeszcze przyłączyć Austrii oraz rozbić Czechosłowacji, co drastycznie pogorszyło nasze możliwości obronne.

List otwarty trzech ochotników

W powszechnej społecznej świadomości idea żywych torped zaistniała dopiero w maju 1939 roku, kiedy bardzo mocno podchwyciła ją prasa, która (Ilustrowany Kurier Codzienny) opublikowała list otwarty trzech ochotników: Władysława Bożyczko oraz Edwarda i Leona Lutostańskich. List ten był inspirowany zerwaniem przez III Rzeszę deklaracji o niestosowaniu przemocy w relacjach z Polską oraz doniesieniami o japońskich żołnierzach, którzy w czasie wojny chińsko-japońskiej atakowali pozycje przeciwnika torpedami Bangalore. Trójka „ochotników” pisała w nim między innymi (pisownia oryginalna):

„Chcemy dać swoją odpowiedź Hitlerowi na jego żądania. Otóż ja i moi dwaj szwagrowie, wzywamy wszystkich tych Polaków, co chcą niezwłocznie oddać życie za Ojczyznę, jednak nie w szeregach armji razem ze wszystkimi, lecz w charakterze żywych torped z łodzi podwodnych, żywych bomb z samolotów, w charakterze żywych min przeciwpancernych i przeciwczołgowych.

Każda zmarnowana torpeda, bomba i mina kosztuje dużo pieniędzy, których nadmiaru nie mamy. Każdy okręt nieprzyjacielski, czołg, pancerka, może i tak kosztować życie kilkunastu żołnierzy, zaś jeden człowiek zdecydowany może oddać tylko jedno swoje życie, jako żywy pocisk, czy w torpedzie, bombie lub minie. Człowiek w torpedzie zawsze znajdzie ten cel, w który zechce trafić i tem samem zaoszczędzi życie innym żołnierzom, zniszczy zaś wielu wrogów.

[…] W ten sposób chcemy oddać nasze życie w ręce Marszałka Polski Śmigłego-Rydza, ażeby zużytkować je jak najskuteczniej w obronie Ojczyzny. Proszę nie myśleć, że my to robimy z jakiejś rozpaczy, czy czegoś podobnego. Ja jestem urzędnikiem państwowym, szwagier jest pracownikiem miejskim, drugi szwagier jest masarzem, zarabiamy nieźle, jesteśmy silni i zdrowi. Tylko nie wiemy, gdzie się mają zwracać kandydaci. Proszę to wydrukować!”.

Ilustrowany Kurier Codzienny z maja 1939
Ilustrowany Kurier Codzienny z 6 maja 1939. To prasa spopularyzowała temat polskich kamikaze. Fot. Domena Publiczna

List wywołał ogromne poruszenie i jednocześnie zainteresowanie społeczeństwa i spowodował lawinę zgłoszeń do potencjalnych oddziałów samobójczych. Zgłaszali się mężczyźni i kobiety, w różnym wieku, różnych zawodów, gotowi oddać życie za Polskę. Dopiero wtedy wojsko zaczęło przyjmować deklaracje ochotników i organizować dla nich pierwsze spotkania instruktażowe.

Żywe torpedy Marynarki Wojennej

Chyba najlepiej udokumentowana była rekrutacja przeprowadzona na tamtej fali przez Marynarkę Wojenną. Marynarka co prawda oficjalnie nie przewidywała użycia broni samobójczej, ale rejestrowała zgłoszenia ochotników i planowała dla nich sześciotygodniowe przeszkolenie, które miało wystartować 12 października 1939 roku.

Na spotkaniach wstępnych mówiono uczestnikom, że trwają już prace doświadczalne nad 16 egzemplarzami specjalnych małych łodzi podwodnych. Według zachowanych relacji jednostki te miały być wzorowane na włoskich torpedach Maiale – czyli mieć do 8 metrów długości, ważyć 500 kg i być zdolnymi do przewożenia 200 kg ładunku wybuchowego. Są zeznania, według których przynajmniej jednej grupie liczącej ok. 80 osób pokazano nawet film instruktażowy. Trzeba tu jednak wspomnieć, że zeznania różnych świadków różnią się tu znacznie – być może każda grupa przechodziła odmienny zaciąg i miała inne cele.

Kokpit łodzi podwodnej typu Maiale
Kokpit małej jednostki podwodnej typu Maiale — to na nich wzorowane miały być polskie "żywe torpedy". Fot. Wikimedia

Oddziały samobójcze w wojskach lądowych i lotnictwie

W czerwcu 1939 roku w Oddziale II Sztabu Głównego Wojska Polskiego stworzony został referat do spraw żywych torped. Miał jeden cel: opracowanie koncepcji taktycznej i technicznej użycia jednostek ochotniczych do trudnych akcji dywersyjnych, w tym broni samobójczej na lądzie i w powietrzu. Referat ten miał nawiązać współpracę z marynarką wojenną i lotnictwem oraz zorganizować szkolenie dla wybranych ochotników. Nie wiadomo jednak, jak daleko posunięte były te prace i czy doszło do ich realizacji.

Pewne jest natomiast, że w Sanoku w 2. Pułku Strzelców Podhalańskich utworzono Samodzielny Batalion Szturmowy nazywany „batalionem śmierci”. Składał się on z około 100 żołnierzy. We wrześniu 1939 roku jednostka została wykorzystana do przeprowadzenia operacji o charakterze dywersyjnym na dawnym pograniczu polsko-czeskim.

Podobny oddział dywersyjny powstał też w trakcie obrony Warszawy. Jego żołnierze nosili mundury lotników i do 15 września odbywali kurs przygotowujący ich do akcji w terenie. 15 sierpnia 1939 roku Rejonowa Komenda Uzupełnień w Poznaniu miała rozpocząć kurs dla ochotników do żywych torped na pilotów szybowcowych i skoczków spadochronowych, jednak przerwany on został wraz z wybuchem wojny. Ochotników samobójców miała też chcieć wykorzystać Armia Pomorze – zamierzano w ten sposób zniszczyć most pontonowy zbudowany przez nacierające wojska niemieckie. Ta akcja nie wyszła, gdyż odwrót był na tyle szybki, iż nie starczyło już czasu na przygotowanie całej akcji.

Zachowało się wiele relacji świadków twierdzących, że brali udział w kursach, a przynajmniej spotkaniach rekrutacyjnych w wielu miejscach Polski. Ogółem chęć udziału w formacjach żywych torped miało do wybuchu wojny 1 września 1939 zgłosić około 4700 ochotników, w tym około 150 kobiet. Byli to przede wszystkim młodzi ludzie przed trzydziestką, z zamożnych, najczęściej urzędniczych lub kupieckich rodzin. Z niekompletnych danych, które się zachowały, wynika, że na szkolenia w „niebezpiecznych zadaniach bojowych” Wojska Polskiego zostało ostatecznie skierowanych około 300 osób.

Wybuch wojny i niemieckie polowania na żywe torpedy

Wybuch II wojny światowej przerwał prawie wszystkie plany i działania związane z żywymi torpedami. Nie ma żadnych twardych dowodów na to, że w czasie kampanii wrześniowej doszło do użycia broni samobójczej przez polskich żołnierzy, choć są wzmianki o grupie mającej likwidować gniazda niemieckich karabinów maszynowych w broniącej się Warszawie. Nie wiadomo też, co stało się z wieloma ochotnikami, którzy zgłosili się do oddziałów samobójczych. Część z nich zapewne po prostu walczyła w innych formacjach wojskowych, niektórzy zostali aresztowani lub zamordowani przez okupantów, a inni kontynuowali działalność konspiracyjną lub wydostali się z kraju.

Niemiecka żywa torpeda - łódź typu Marder
Pod koniec wojny Niemcy sami zaczęli używać łodzi podwodnych o charakterze żywych torped. Tu Marder. Fot. Wikimedia

Przy tej okazji warto wspomnieć, że sprawą byli niezwykle zainteresowani sami Niemcy, którzy z oczywistych względów pilnie śledzili wszelkie informacje na temat tworzenia formacji samobójczych w Polsce. Gdy tylko armia niemiecka zaczęła podbijać nasz kraj, funkcjonariusze nazistowskich służb rozpoczęli pilne poszukiwania danych na temat osób, które zapisały się do oddziałów żywych torped. Ludzie ci, jako szczególnie oddani sprawie polskiej, byli – słusznie zresztą – uważani przez Niemców za szczególne zagrożenie i chciano ich szybko odnaleźć i zabić. Nie wiadomo, jak skuteczna była to akcja – Niemcom prawdopodobnie udało się ustalić tożsamość ok. 850 ochotników, ale ilu z nich aresztowano, dziś jeszcze nie wiemy.

Podsumowanie

Żywe torpedy to fenomen, który świadczy o wielkim patriotyzmie i poświęceniu polskiego społeczeństwa w obliczu zagrożenia. To także przykład, jak prasa może wpływać na opinię publiczną i kształtować postawy obywatelskie. To wreszcie temat, który wymaga dalszych badań i analiz historycznych, aby odtworzyć prawdę o tej niezwykłej inicjatywie. Nie można przy okazji nie wspomnieć o kontrowersjach natury etycznej, jakie od początku jej towarzyszyły. Jedno wiadomo na pewno – oby nie powtórzyły się czasy, w których ten typ najwyższego poświęcenia stanie się znów potrzebny.

Tomasz Sławiński

Wejdź na FORUM!
Linki artykułu
Kopiuj link:
Skopiowano do schowka

Wklej link na stronę:
Skopiowano do schowka

 

Komentarze (1) / skomentuj / zobacz wszystkie

Paweł Kopeć
21 września 2023 o 18:44
Odpowiedz

Ps. Samobójczą to była raczej polityka przedwrześniowego rządu i wcześniejszych...
Zgroza
Upadek
Klęska

~Paweł Kopeć

21.09.2023 18:44
1