Strona używa cookies. Jeśli nie wyrażasz zgody na używanie cookies, zawsze możesz wyłączyć ich obsługę w swojej przeglądarce internetowej. Polityka Cookies
Akceptuję

Nieznane karty polskiego Państwa Podziemnego. Zamach we Wrocławiu

Wolne myśli
|
13.04.2023

Tablica upamiętniająca śmiałą akcję polskiego Państwa Podziemnego wisi na wrocławskim dworcu Głównym już trzecią dekadę, mimo to niewiele osób poza zainteresowanymi tematem historykami pamięta, że gmach ten - znajdujący się wtedy głęboko na terenie III Rzeszy - był w czasie II wojny światowej areną brawurowej akcji polskiego podziemia – zamachu bombowego na niemiecki pociąg wojskowy, wiozący żołnierzy Wehrmachtu z frontu na wypoczynek w kraju.

Tagi: historia

Łapanka uliczna w Warszawie
Łapanka uliczna w Warszawie. To takie działania okupanta przyczyniły się do powstania planów zemsty na Niemcach. Fot. Wikimedia

Gdy rozmawiamy o II Wojnie Światowej w kontekście polskim, zwykle mówimy o bitwach kampanii wrześniowej, często też o tragicznych latach okupacji. Coraz częściej pisze się i dyskutuje także o sukcesach polskiego wywiadu - wniósł on bowiem znaczny wkład w ostateczne zwycięstwo aliantów. Praktycznie nie ma jednak świadomości tego, że polskie Państwo Podziemne operowało także poza granicami okupowanej Polski, że jego działalność nie sprowadzała się wyłącznie do aktów lokalnego sabotażu, ochrony ludności cywilnej czy militarnej dywersji wobec okupanta na własnym terenie. Wszyscy słyszeli chociażby o Akcji Kutschera, ale mało kto ma świadomość, że polskie organizacje militarne i propagandowe działały także – i to skutecznie - na terenie samych Niemiec.

Czas zemsty

Okupacja niemiecka w Polsce była bardzo brutalna. Jest to tragiczny fakt, z którego wielu, zwłaszcza młodych ludzi nie zdaje sobie sprawy. Nie da się tego porównać z żadnym współczesnym kryzysem, choć nie brakuje publicystów, którzy takie krzywdzące dla ówczesnych ofiar porównania snują.

Praktycznie cały kraj został zmieniony w obóz karny, w którym obowiązywały drakońskie zasady. Za najdrobniejsze „przestępstwa” groziła kara śmierci. Zwykły handel naręczny mógł skutkować wywiezieniem do obozu koncentracyjnego lub rozstrzelaniem na miejscu przez żołnierza lub policjanta. Nawet ci, którzy chcieliby się w stu procentach podporządkować zaleceniom okupanta, nie mieli gwarancji osobistego bezpieczeństwa, bowiem mogli zostać aresztowani w trakcie ulicznej łapanki i bez wiedzy rodziny wywiezieni do obozu lub w najlepszym razie na przymusowe roboty.

Represje niemieckie
Niemcy usuwający polskie symbole narodowe po aneksji Pomorza. Fot. Wikimedia

Słupy ogłoszeniowe w miastach i miasteczkach wypełniały się afiszami o kolejnych setkach rozstrzelanych lub powieszonych Polaków. Niemiecki gubernator okupowanych ziem polskich Hans Frank powiedział wówczas w wywiadzie dla nazistowskiego czasopisma „Volkischer Beobachter”, że gdyby chciał na papierze wystawić afisz o każdych siedmiu rozstrzelanych Polakach, „to w Polsce nie starczyłoby lasów na wyprodukowanie papieru na takie plakaty”.

W takiej atmosferze władze polskiego Państwa Podziemnego zdecydowały, iż nadszedł czas na poważne akcje odwetowe, że nie można już dłużej przyglądać się bezczynnie barbarzyńskiej aktywności pozbawionego skrupułów okupanta.

W tym celu, w maju 1942 utworzono specjalną organizację podporządkowaną bezpośrednio komendantowi głównemu Armii Krajowej i działającą wyłącznie na jego rozkazy. Nazwano ją Organizacją Specjalnych Akcji Bojowych o kryptonimie „Osa”. Historyk Tomasz Strzembosz oceniał w swojej książce, że „Osa” nie była typową organizacją wbudowaną w struktury Państwa Podziemnego. Choć formalnie stanowiła część oddziału V Komendy Głównej AK, miała znacznie większą swobodę działania i była de facto niezależna od pozostałych struktur Armii Krajowej.

„Kosa Zagra w Linie”

Od początku „Osa” nie miała zajmować się bieżącymi akcjami militarnymi skierowanymi przeciwko okupantowi. Planowano, by była czymś w rodzaju oddziału specjalnego wykonującego zadania o dużej wadze i znacznym stopniu trudności. Pierwotnie miała operować tylko na terenie Generalnego Gubernatorstwa, ale już od grudnia 1942 roku jej działania objęły także terytorium samych Niemiec.

Do operacji w sercu wroga wydzielono specjalny oddział, który nazwano „Zagra-Lin”. To skrót od pełnego kryptonimu „Kosa Zagra w Linie”. Zadaniem grupy miało być przeprowadzenie akcji dywersyjnych i odwetowych bezpośrednio na rdzennym terytorium Niemiec oraz na polskich ziemiach, które zostały w 1939 roku anektowane przez III Rzeszę (Pomorze, Śląsk, Wielkopolska). Warunkiem uczestnictwa w oddziale była przede wszystkim perfekcyjna znajomość języka niemieckiego oraz zaznajomienie z niemieckimi realiami, pozwalające na bezproblemowe poruszanie się po terytorium Rzeszy bez wzbudzania jakichkolwiek podejrzeń - także przy licznych policyjnych kontrolach.

Przywódcą grupy został porucznik Bernard Drzyzga, który był uciekinierem z obozu jenieckiego dla oficerów, pracował też jako niemiecki urzędnik. Wielu członków oddziału miało nawet obywatelstwo Rzeszy, niektórzy też pracowali dla niej, jak na przykład zastępca dowódcy, Artur Lewandowski (pseudonim „Jur”), który pracował dodatkowo w firmie budowlanej wykonującej kontrakty dla Wermachtu i posiadającej filie w całej okupowanej Europie, co znacznie ułatwiało poruszanie się po kraju znajdującym się w stanie permanentnej wojny. 

Zamach na wrocławski Hauptbahnhof

Jednym z największych sukcesów i jednocześnie ostatnią akcją grupy „Zagra-Lin” był właśnie zamach na wrocławski dworzec Główny. To była koronkowa robota, w którą zaangażowanych było zaledwie kilka osób (cała grupa liczyła 18 zaprzysiężonych żołnierzy konspiracji). Do przeprowadzenia akcji użyto bomby z opóźnionym zapłonem oraz teczki-aktówki, w której ją umieszczono. Teczkę ustawiono na jednym z peronów dworca obok ławki dla podróżnych. Miała wybuchnąć momencie, gdy na tor przy peronie, na którym ją ustawiono, wtoczy się pociąg z niemieckimi żołnierzami.

Tak też się stało: 23 kwietnia 1943, punktualnie o 5.41. Dokładnie w chwili, kiedy na wrocławski dworzec główny wjechał pociąg z żołnierzami Wermachtu jadącymi prosto z frontu na upragnione urlopy. Żniwo zamachu było bardzo krwawe - śmierć poniosło 4 niemieckich żołnierzy, kilkunastu innych odniosło rany. I choć propaganda hitlerowska próbowała natychmiast umniejszyć wagę tej akcji, podając na przykład, że nie było ofiar śmiertelnych, jej sukces był niezaprzeczalny.

Breslau Hauptbahnhof
Hala dowrca Breslau Hauptbahnhof w czasach nimieckich. Fot. Wikimedia

Z dzisiejszej perspektywy taka operacja może wydawać się wyjątkowo nieczysta. Nie różni się przecież niczym od współczesnych aktów terroru, które tak potępiamy. Trzeba mieć jednak świadomość ówczesnej sytuacji i realiów. Jak wcześniej wspomniałem, niemiecka okupacja w Polsce była bardzo krwawa. Od kilku lat trwały masowe aresztowania i rozstrzelania, oddziały SS wręcz polowały na niewinnych ludzi. Kraj był systematycznie eksploatowany, bezwzględnie niszczony, jego elity dziesiątkowane w miejscach kaźni, takich jak Palmiry czy Piaśnica.

Tego typu działalność dywersyjna wywierała zresztą znacznie większy wpływ na samych Niemców niż Polaków, którzy w większości o takich akcjach po prostu się nie dowiadywali. Zwłaszcza decydenci i żołnierze niemieccy nabierali po nich przekonania, że ich zbrodnicza działalność, gdziekolwiek by jej nie prowadzili nie jest całkowicie bezkarna i nawet w samym sercu Rzeszy mogą się natknąć na kogoś, kto wymierzy im zasłużoną karę. To miało realne znaczenie.

Warto też pamiętać, że z reguły akcje przeprowadzone przez polskie podziemie na terytorium Niemiec nie spotykały się z aktami bezwzględnego odwetu. Działo się tak, ponieważ Niemcy do końca nie wiedzieli, kto je przeprowadził. Akcje dywersyjne przeprowadzane w generalnym gubernatorstwie niemal zawsze kończyły się braniem setek zakładników i wykonywaniem dziesiątków wyroków śmierci, a także nakładaniem rujnujących finansowych kontrybucji na całe miasta, co mocno dotykało niewinną i w większości biedną ludność cywilną. Po latach Bernard Drzyzga, przywódca grupy „Zagra-Lin” wspominał, że po jednej z takich akcji „pomyślał wtedy, że część długu została w ten sposób Niemcom spłacona".

Nie tylko Wrocław

Akcja we Wrocławiu była ostatnią tak spektakularną, ale niejedyną: przed nią było kilka innych równie znaczących. 13 lutego 1943 roku podobną, zbudowaną z mieszaniny trotylu, plastiku i gwoździ bombę podłożono na berlińskim dworcu Friedrichstraße, tam zginęło według relacji autorów zamachu 14 osób, a kilkadziesiąt zostało rannych. Już 24 lutego polskie podziemie uderzyło po raz kolejny: tym razem na lokalny dworzec podmiejskiej kolejki S-Bahn. Tu straty były jeszcze większe – 36 zabitych i 78 rannych. Kulminacja nastąpiła 10 kwietnia 1943, kiedy to odbył się bombowy atak na berliński dworzec Główny, gdzie także niemieckie straty – przede wszystkim ludzkie -  były ogromne.

Berlin Friedrichstrasse
Berliński dworzec Friedrichstrasse w latach 40. Fot. Wikimedia

Niemcy byli po tych zamachach w podwójnym szoku. Kilka tygodni po klęsce stalingradzkiej, w momencie, gdy goebbelsowska propaganda była szczególnie zajadła i próbowała zapewniać obywateli o spektakularnych sukcesach militarnych pod Tunisem i Charkowem, w samym sercu stolicy „Tysiącletniej Rzeszy” doszło do serii tragicznych i krwawych zamachów bombowych. Okazało się, że ani ludność cywilna, ani dygnitarze i żołnierze Rzeszy nie są bezpieczni - nawet pod czujnym okiem funkcjonariuszy z centralnych siedzib Gestapo, Policji i SS.  

Ówczesne relacje mówią, że Hitler na wieść o zamachach wpadł we wściekłość, nakazał Heinrichowi Himmlerowi wszczęcie osobistego śledztwa w celu znalezienia sprawców. Mimo usytuowania dochodzenia na najwyższych szczeblach decyzyjnych niemieckiej władzy oraz wyznaczenia nagrody w wysokości 10 tys. marek za złapanie każdego zamachowca, żadnych winnych nie udało się niemieckiej policji złapać.

Nie tylko zamachy

Warto w tym miejscu wspomnieć, że organizowanie typowo wojskowych akcji nie było jedyną „niemiecką” specjalnością polskiego Państwa Podziemnego. Na szczególną uwagę zasługuje tu referat N Biura Informacji i Propagandy ZWZ a później AK, który od 1941 do 1944 organizował bardzo rozmyślne operacje propagandowe na terytorium Niemiec. Działalność ta polegała na rozprowadzeniu w Rzeszy specjalnych materiałów propagandowych oraz spreparowanych czasopism, w których przemycano treści antyhitlerowskie i antywojenne zawierające przewidywania na temat nieuchronnego upadku III Rzeszy, przemycano też informacje o zbrodniach na wschodzie.

Cała operacja była niezwykle pomysłowa. Czasopisma i ulotki tworzono tak, by wyglądały na dzieła niemieckiej opozycji przeciw Hitlerowi i nazizmowi, a nie wytwory spoza Niemiec. Autorzy musieli się wykazać nie tylko znajomością niemieckich realiów, ale też doskonałą znajomością geografii i języka nawet na poziomie lokalnych gwar. Profesjonalizm niektórych wydawnictw był tak duży, że niemieckie władze sądziły, iż tworzą je bardzo głęboko zakamuflowane i potężne organizacje.

Referat N

Plakaty przygotowane przez referat N po niemieckiej klęsce pod Stalingradem. Fot. Wikimedia

Szacuje się, że tylko w 1942 roku w Akcji N brało udział ponad 900 osób (redaktorów, tłumaczy, drukarzy, kurierów oraz kolporterów). Każdego miesiąca wprowadzano do obiegu 20-30 tysięcy egzemplarzy różnych druków (gazet, czasopism, ulotek). Między 1942 a 1944, wydano ponad 1 milion egzemplarzy najróżniejszych wydawnictw i materiałów propagandowych - niektóre z nich stanowiły odrębne, wymyślone na potrzeby akcji tytuły, część natomiast była podróbkami istniejących niemieckich wydawnictw.

Poziom edytorski i techniczny materiałów był tak wysoki (zdarzały się na przykład wydawnictwa kolorowe), że jeszcze długo po wojnie część historyków uważała je za rzeczywiste wytwory niemieckiej konspiracji antyhitlerowskiej. 

Koniec akcji N wymusiło dopiero zamknięcie w 1944 przez Gestapo głównej drukarni pracującej na jej potrzeby w Warszawie. W tym czasie zmieniało się też już nastawienie ludności niemieckiej do samego Hitlera. Szereg porażek militarnych, liczne bombardowania i naloty (a w efekcie zniszczenia i ofiary) spowodowały, że Niemcy nie popierali nazizmu już tak fanatycznie.

Tomasz Sławiński

 

Wejdź na FORUM!
Linki artykułu
Kopiuj link:
Skopiowano do schowka

Wklej link na stronę:
Skopiowano do schowka

 

Komentarze (0) / skomentuj / zobacz wszystkie