Strona używa cookies. Jeśli nie wyrażasz zgody na używanie cookies, zawsze możesz wyłączyć ich obsługę w swojej przeglądarce internetowej. Polityka Cookies
Akceptuję

Rezerwy złota Banku Polskiego. Co się z nimi stało w 1939 i później?

Wolne myśli
|
20.12.2022

O polskim złocie wywiezionym we wrześniu 1939 roku ze skarbca ówczesnego Banku Polskiego całe lata krążyły legendy. Wiadomo było tylko, że pod ostrzałem niemieckich bombowców wywieziono je za granicę, ale jak to dokładnie wyglądało i kto osobiście tego dokonał, wiedzieli tylko nieliczni. W tym tekście przybliżamy historię brawurowej akcji, która przyczyniła się do bezpiecznego wywiezienia ogromnego skarbu II Rzeczpospolitej.

Tagi: historia

Złoto Banku Polskiego
Złoto ewakuowane z Banku Polskiego we wrześniu 1939 roku przejechało pół świata. Do Polski wróciła tylko jego niewielka część. (Fot. Unsplash)

Przedwojenna Polska, choć była państwem biednym, bardzo dużą wagę przywiązywała do stabilności waluty, dlatego – także ze względu na przyjęty system wymiany – nasze rezerwy złota były całkiem pokaźne. W 1935 roku w skarbcach znajdowało się ponad 75 ton w sztabach, a w 1939 już około 80 ton. I choć w powszechnym odczuciu wojna rozpoczęta 1 września 1939 roku była dla społeczeństwa ogromnym zaskoczeniem, ci, którzy rozumieli stosunki panujące w tym czasie w Europie i na świecie, na wiele miesięcy przed jej wybuchem mieli świadomość, że ów „skarb” trzeba będzie jakoś zabezpieczyć, i rozpoczęli odpowiednie przygotowania.

Już na wiele miesięcy przed niemieckim najazdem polskie władze zastanawiały się, co zrobić z posiadanym złotem w wypadku wojny. Brano pod uwagę kilka scenariuszy – sam Bank Polski, który – choć prywatny – był depozytariuszem skarbu, optował za rozwiązaniem, w którym posiadane złoto zostanie wywiezione do bezpiecznych, jak się wtedy wydawało Anglii, Francji i USA. Przeciwnego zdania był wicepremier Eugeniusz Kwiatkowski, obawiał się on, że jeśli ewentualny konflikt nie będzie przebiegał po myśli Polski, to zagraniczni depozytariusze mogą zechcieć nasze złoto po prostu przejąć.

Faktycznie przygotowania do wywiezienia polskiego złota za granicę trwały niemal do samego wybuchu II wojny światowej. Jeszcze przed rozpoczęciem działań zbrojnych udało się przetransportować niemal połowę złotych sztab i monet do oddziałów Banku Polskiego rozlokowanych we wschodniej części kraju w Brześciu nad Bugiem, Lublinie, Siedlcach i Zamościu, część (ok. 1/5) znajdowała się już natomiast na zagranicznych depozytach, głównie w Banku Francji, Banku Anglii, a także w Szwajcarii i USA.

Siedziba ówczesnego Banku Polskiego przy ul. Bielańskiej w Warszawie
Siedziba ówczesnego Banku Polskiego przy ul. Bielańskiej w Warszawie. Fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe/ Domena Publiczna

1 września 1939 roku wartość zgromadzonego przez Polskę złota (w ówczesnej walucie) wynosiła ok. 470 mln złotych. Ponieważ nie da się wprost przeliczyć tego na dzisiejszą wartość pieniędzy (cena złota także była zupełnie inna), zastosuję odmienne odniesienie. Całe ówczesne wydatki budżetu państwa wynosiły ok. 2,4 mld zł (1939), na rok 2022 mają wynieść 521 mld. Skoro wtedy zgromadzone złoto było warte 1/5 całości rocznych wydatków, to dziś byłoby ok. 100 mld zł. Licząc obecne ceny złota, byłoby to mniej, bo ok. 20 mld złotych, ale nawet i ta kwota robi ogromne wrażenie.

Wybucha wojna, złoto trzeba szybko wywieźć

Choć przedwojenna propaganda głosiła hasła w stylu „nie oddamy ani guzika”, to Polska nie była do tej wojny przygotowana. Nie dlatego, że lekceważyliśmy zagrożenie – przeciwnie, wiedzieliśmy, że ono istnieje, jednak ze względu na szczupłe zasoby finansowe, przygotowania były rozłożone w czasie. Gotowość na odparcie ataku ze strony Niemiec mieliśmy osiągnąć koło 1942 roku. Niestety Hitler nie zamierzał tak długo czekać i uderzył już 1 września 1939.

Bitwa graniczna trwała do ok. 3 września, potem oddziały niemieckie zaczęły się szybko posuwać w głąb kraju. W tej sytuacji wywiezienie złota z Warszawy stało się priorytetem. Już 4 września wieczorem przy użyciu kilku starych autobusów należących do Państwowej Wytwórni Papierów Wartościowych wywieziono w kierunku wschodnim 15 ton kruszcu.

Wcześniej tego samego dnia do premiera Felicjana Sławoja-Składkowskiego przybyli wysłannicy ministra skarbu Eugeniusza Kwiatkowskiego – płk Ignacy Matuszewski, Adam Koc oraz były minister handlu Henryk Floyar-Rajchman i zażądali specjalnych pełnomocnictw w celu organizacji zabezpieczenia rezerw. Premier zgodził się z tym, co mu zakomunikowali i przyznał odpowiednie glejty gwarantujące pomoc wszystkich organów administracji państwowej. Zabezpieczenie operacji stanowić mieli urzędnicy i straż bankowa, którą wyposażono w broń krótką.

Niełatwy transport na wschód

Szybko się jednak okazało, że wywieźć złoto wcale nie będzie tak prosto. Ówczesne autobusy, a nawet ciężarówki miały ledwie po kilka ton ładowności, a przydzielono ich ok. 20 sztuk. Stało się jasne, że całej operacji nie da się przeprowadzić za jednym razem, a złoto będzie musiało być transportowane partiami. Tymczasem sytuacja na drogach stawała się coraz gorsza – zapełniły się one tłumami przemieszczających się ludzi, do tego Niemcy w terrorystycznych nalotach ostrzeliwali ciągnące kolumny, chcąc – często skutecznie – wywołać panikę. Mimo wszystko ok. 40 ton udało się bezpiecznie przewieźć do Lublina, reszta znajdowała się już w tym czasie w Brześciu i Zamościu.

Niestety kolejne godziny pokazały, że nawet tam złoto nie jest bezpieczne. Ofensywa niemiecka szybko posuwała się na wschód – dlatego już w nocy z 7 na 8 września 30 autobusami i samochodami osobowymi całe złoto zgromadzone w Lublinie przetransportowano do położonego jeszcze bardziej w głębi kraju Łucka. Tam miano się początkowo zatrzymać przez dłuższy czas, jednak i te plany nie mogły się ziścić, ze względu na zbyt szybkie postępy atakującej Polskę armii Hitlera. Zresztą nawet w czasie transportu grupy opiekujące się cennym ładunkiem były nękane i ostrzeliwane przez niemieckie lotnictwo. Niemcy zresztą nie byli bierni – zdawali sobie sprawę z tego, że Polska ma rezerwy cennego kruszcu (przed samą wojną nawet większe niż ówczesna III Rzesza, dlatego od razu podjęli działania w celu jego lokalizacji i przejęcia). Podjęto wówczas decyzję, że najbezpieczniej będzie, jeśli skarb Banku Polskiego zostanie jak najszybciej i w całości wywieziony za granicę, jedyną możliwą drogą – przez Rumunię do sojuszniczej Francji.

Neutralna życzliwość Rumunii

Między 7 a 9 września na granicę polsko-rumuńską koleją przewieziono złoto z Brześcia oraz Łucka. Do 13 września w granicznym Śniatyniu zgromadzono całość polskich rezerw (z wyjątkiem niespełna 4 ton, które miały pozostać w kraju w dyspozycji rządu). I tu zaczęły się kolejne schody. Rumunia, która przed wojną podpisała z Polską pakt obronny (ale skierowany przeciw ZSRR, a nie Niemcom), odmawiała przepuszczenia polskiego złota do swoich portów. Rząd rumuński działał w tym czasie pod ogromną presją zarówno ambasady niemieckiej, jak i radzieckiej, które intensywnie zabiegały o to, by polskie złoto nie opuściło kraju – obie strony miały nadzieję, że cenny ładunek w końcu uda im się przejąć.

W negocjacje włączyły się rządy Francji i Wielkiej Brytanii – i Rumunia w końcu ustąpiła, ale postawiła dość trudny warunek – cały transport od granicy RP do portu w Konstancy na Morzu Czarnym miał się zrealizować w ciągu 48 godzin. Mimo wszystko udało się zebrać cały kruszec, załadować do specjalnego pociągu, zaplombować i zabezpieczyć. Transport ze Śniatynia ruszył w nocy z 13 na 14 września, a do portu w Konstancy dotarł krótko po północy 15 września.

Już w trakcie transportu złota przez terytorium Rumunii Berlin nasilił ataki na rumuńskie władze. Ambasador Rzeszy w Bukareszcie Wilhelm Fabricius złożył nawet oficjalny protest w tamtejszym MSZ, w którym zarzucił gospodarzom „łamanie neutralności” i zagroził konsekwencjami. Minister spraw zagranicznych Rumunii Grigore Gafencu zachował zimną krew i udał, że niewiele o sprawie wie i posłowi niemieckiemu obiecał… przeprowadzenie specjalnego dochodzenia.

W tym czasie Niemcy byli już coraz bliżej fizycznego zlokalizowania polskiego transportu i przejęcia go siłą a cały ich wywiad usilnie nad tym pracował. Tymczasem strona polska napotkała kolejną przeszkodę – do transportu udało się załatwić jedynie niewielki zarejestrowany w Hongkongu a pływający na zlecenie Amerykanów statek Eocene (mały tankowiec o wyporności 4 tys. ton). Z kapitanem statku spotkał się na miejscu brytyjski konsul i w krótkiej rozmowie namawiał go do podjęcia wielkiego ryzyka – wywiezienia cennego ładunku. Na szczęście dla Polaków dowódca Eocene zgodził się i złoto można było ostatecznie załadować na tę jednostkę.

Prawdziwa wojna nerwów miała się jednak dopiero rozpocząć. Można tylko podejrzewać, że telegrafy między Berlinem a Bukaresztem rozgrzały się do czerwoności, a III Rzesza kategorycznie żądała zablokowania polskiego transportu. Efekt – gdy kapitan statku poprosił o zgodę na wypłynięcie, nie otrzymał jej. Urzędnicy portowi nagle stwierdzili, że nie są dopełnione wszystkie formalności i należy czekać. Kapitan wraz z polskimi urzędnikami miał trudny orzech do zgryzienia – zostać w porcie i być może narazić cały ładunek na przejęcie przez rumuńskie, a w konsekwencji niemieckie władze, czy też zaryzykować ucieczkę. Wybrano to drugie rozwiązanie. Konsekwencje mogły być bardzo poważne – w skrajnej sytuacji istniało ryzyko interwencji rumuńskiej marynarki, ale na szczęście dla załogi i polskiego złota do tego nie doszło. Statek samowolnie wyszedł w morze i już 16 września zawinął do tureckiego portu w okolicach Stambułu.

Nie ma dziś wątpliwości, że na tym etapie, gdyby nie życzliwość władz rumuńskich, cała akcja nie mogłaby się zakończyć sukcesem. Niemcy byli bardzo zdeterminowani, aby polskie złoto przejąć, a ich ambasador posuwał się nawet do formułowania pośrednich gróźb. Goszczący go kraj dopuścił się jego zdaniem „ciężkiego naruszenia neutralności, co nigdy więcej nie powinno się powtórzyć”. Ostatecznie jednak wydaje się, że nawet „blokada” portu była bardziej demonstracją, niż faktycznym działaniem Rumunów. Wiedzieli, że ich poczynania są obserwowane z Berlina, ale nie mieli zamiaru polskiego złota zatrzymywać.

Początkowo nie było wiadomo, czy polskiego złota nie zatrzyma też neutralna Turcja. Udały się jednak zabiegi tamtejszego polskiego ambasadora Michała Sokolnickiego i stało się jasne – Ankara nie tylko nie zatrzyma polskiego złota, ale pomoże przewieźć je dalej.

Ignacy Matuszewski
Ignacy Matuszewski - człowiek, który przewidział klęskę Polski w starciu z hitlerowskimi Niemcami, a póżniej organizował i dowodził akcją wywozu złota Banku Polskiego

Złoto na Bliskim Wschodzie i we Francji

W obawie przed działalnością hitlerowskich łodzi podwodnych tym razem nie zdecydowano się na transport morski. Złoto przewieziono koleją do granicy turecko-syryjskiej – na miejsce dotarło ono 22 września, a już 23 września znalazło się ono w kontrolowanym przez Francję Libanie. Na terytorium kontynentalnej Francji ładunek dotarł ponownie drogą morską, podzielony na trzy części, na pokładach okrętów francuskiej marynarki wojennej – krążownika „Émile Bertin” oraz kontrtorpedowców „Vauban” i „Épervier”. Cała operacja przerzutu polskiego złota do Francji zakończyła się dopiero 5 października 1939 roku.

Warto pamiętać, że w tym samym czasie z Polski ewakuowano nie tylko złoto Banku Polskiego, ale też np. kosztowności zebrane w darach od ludności w ramach słynnego Funduszu Obrony Narodowej oraz eksponaty z kilku kolekcji, w tym z tzw. Muzeum Belwederskiego. Nie wszystkie z tych transportów bezpiecznie opuściły terytorium Polski. Jeden z nich przejęli 18 września 1939 roku w Lidzie Sowieci. Były tam dwa wagony wyładowane m.in. złotymi i srebrnymi depozytami FON.

Dalsze losy polskiego złota

Historia polskiego złota wywiezionego z kraju we wrześniu 1939 roku nie skończyła się na przywiezieniu go do Francji. Znajdowało się ono tam – względnie bezpieczne – jedynie do momentu wybuchu wojny francusko-niemieckiej w 1940. Gdy stało się jasne, że także Francja szybko przegra swoją kampanię, znowu pojawiła się groźba przejęcia skarbu przez Niemców. Już 22 maja 1940, a więc zaledwie 12 dni po starcie niemieckiej inwazji na Francję, Belgię i Holandię, rząd polski na uchodźstwie poprosił Anglików, by pomogli nam w przewiezieniu złota Banku Polskiego dalej, tym razem do odległej Ameryki. Skrzynie zdeponowane we francuskim skarbcu zlokalizowanym w Nevers natychmiast przewieziono do portu Lorient, gdzie 16 czerwca załadowano je na krążownik „Victor Schœlcher”. To zresztą temat na osobną historię, gdyż transport ten ochraniał tylko jeden Polak, dyrektor Oddziału Warszawskiego Banku Polskiego Stefan Michalski.

Okazało się, że okręt, który miał popłynąć do Stanów Zjednoczonych, został skierowany przez Francuzów do… Afryki, przez Casablankę do Dakaru. Stamtąd złoto przesłano jeszcze dalej w głąb kontynentu, do fortu Kayes. Francuzom trzeba oddać, że nie przekazali go Niemcom, jednak kolaboracyjne władze Vichy zamierzały skarb „zagospodarować” same.

Sytuacja zmieniła się, dopiero gdy kontrolę nad koloniami francuskimi w Afryce przejął Francuski Komitet Narodowy, a gen. Charles de Gaulle zawarł z rządem gen. Władysława Sikorskiego porozumienie, na mocy którego Francja zgodziła się oddać cenny kruszec Polakom, co stało się dopiero w styczniu 1944 roku. Okazało się zresztą wówczas, że brakuje ok. 10% stanu z 1940 roku – wątpliwości miano wyjaśnić później, co niestety już nigdy nie nastąpiło.

Ostatecznie skarb został podzielony na trzy części – przewieziono je do Nowego Jorku, Londynu i Ottawy, gdzie doczekały końca wojny. Po jej zakończeniu na złocie swoje łapy położyć chcieli także zainstalowani w Polsce komuniści, zwłaszcza gdy alianci zachodni cofnęli uznanie dla polskiego rządu emigracyjnego, a jako legalny ogłoszono rząd w kontrolowanej przez sowietów Warszawie.

Zachód nie zamierzał jednak oddawać polskiego złota od razu i w całości. Anglicy postawili zresztą warunek – najpierw wyrównanie rachunków za uzbrojenie polskich oddziałów walczących przy ich boku, spłaty pożyczek zaciągniętych przez polski rząd na uchodźstwie na bieżącą działalność, a dopiero potem zwrot, jeśli „coś” zostanie. Amerykanie i Kanadyjczycy podjęli rozmowy z Tymczasowym Rządem Jedności Narodowej w Warszawie dopiero w 1946 roku.

Z wyliczeń historyków wynika, że ostatecznie do Polski Ludowej wróciło jedynie 30% wywiezionego we wrześniu 1939 roku złota, to co z nim zrobiono, nie jest jasne – oficjalnie wydano na rozbudowę przemysłu ciężkiego i zbrojeniowego.

Tomasz Sławiński

 

Wejdź na FORUM!
Linki artykułu
Kopiuj link:
Skopiowano do schowka

Wklej link na stronę:
Skopiowano do schowka

 

Komentarze (0) / skomentuj / zobacz wszystkie