Strona używa cookies. Jeśli nie wyrażasz zgody na używanie cookies, zawsze możesz wyłączyć ich obsługę w swojej przeglądarce internetowej. Polityka Cookies
Akceptuję

„Fallout” – serial, który wzbudza ogromne emocje. Arcydzieło czy porażka? [RECENZJA]

Książka, film
|
18.04.2024

To jeden z tych seriali, które jeszcze przed premierą wywołują ekscytację zarówno miłośników kina, jak i gier komputerowych. Wszak Amazon zdecydował się przenieść na ekran jedno z najbardziej znanych uniwersów świata gier komputerowych. Dla wielu seria „Fallout” to świętość, a w takich okolicznościach nagrywanie adaptacji to jak chodzenie w za dużych butach po polu minowym.

Tagi: serial

„Fallout”
Ella Purnell w serialu „Fallout” | mat. pras.

Serial „The Last of Us” udowodnił, że można stworzyć dobrą serialową adaptację gier komputerowych. Wciąż jednak nie jest to zasadą, ponieważ w ostatnich latach więcej powstało nieudanych niż udanych seriali czy filmów opartych o tytuły uwielbiane przez miłośników komputerów i konsol. Trudność polega nie tylko na przeniesieniu świata i historii na zupełnie nowy grunt, ale – może nawet przede wszystkim – na zdecydowanie zbyt wygórowanych oczekiwaniach graczy, miłośników danego tytułu. Wierzą oni bowiem, zwykle naiwnie, że adaptacja przyniesie im te same emocje, co rozgrywka, co oczywiście nie jest możliwe, ponieważ mówimy tutaj o zupełnie innym rodzaju interakcji.

Ten przydługi wstęp powstał po to, żeby – jeszcze przed zapoznaniem się z recenzją serialu „Fallout” – mieć świadomość, że serial i gra to zupełnie dwa różne światy, które ocenia się całkowicie inaczej. Swego czasu na łamach facetpo40.pl opisałem nawet historię serii „Fallout”. Wspomniałem w niej, że ta podzielona jest jakby na dwie grupy – klasyczną (kluczowe są dwie klasyczne odsłony serii, ewentualnie „New Vegas”) oraz tworzoną pod skrzydłami Bethesdy („Fallout 4” i „Fallout 76”).

Choć wydarzenia we wszystkich grach dzieją się w tym samym postapokaliptycznym świecie, tworzone one były przez różne osoby, które miały inne zdanie na temat tego, jak falloutowy świat powinien wyglądać. Wśród zwolenników serii doszło do rozłamu i po jednej stronie są fani klasycznych odsłon, a po drugiej miłośnicy nowej, bardziej „odjechanej” trójwymiarowej generacji gier. To w kontekście oceny serialu bardzo ważna sprawa, ponieważ wszystko sprowadza się do tajemniczo dla niektórych brzmiącego słowa „lore”. Ale do tego dojdziemy nieco później...

„Fallout” – plakat
„Fallout” – plakat | mat. pras.

„Fallout” – o czym opowiada serial?

Oczywiście nie sposób oddzielić interpretacji od materiału źródłowego, czyli w tym wypadku serialu od gier, ale na potrzeby recenzji nowości od Amazon Prime Video na chwilę spróbujmy.

Mająca swoją premierę 11 kwietnia produkcja przenosi nas w czasy po wydarzeniach znanych z serii gier. Skupia się na losach kilku bohaterów – mieszkanki krypty Lucy MacLean, brutalnego i pozbawionego skrupułów Ghoula oraz Maximusa, sieroty wychowanego przez Bractwo Stali. Ich wspólne losy krzyżują się w momencie, gdy w ich życiu pojawia się skrywający pewien sekret naukowiec imieniem Wilzig.

Bohaterowie, wszyscy z zupełnie innej bajki, rozpoczynają pełną przygód podróż, której celem jest doprowadzenia Wilziga (a jak się później okazuje – dostarczenie pewnej jego części) do celu. Jedni czekają na wielką nagrodę, inni natomiast mają nadzieję na załatwienie dzięki tej przysłudze swoich spraw. Łączy ich jedno – poradzić muszą sobie w pełnym niebezpieczeństw, napromieniowanym świecie, gdzie nie ma żadnych praw i świętości. W świecie, gdzie jeden nieostrożny krok może oznaczać śmierć. Poznając wspomnianych bohaterów, otrzymujemy sporo informacji związanych z samą apokalipsą, a także tym, jak ludzkość radziła sobie przez ostatnie 200 lat, czyli od momentu wybuchu bomb atomowych.

Czy „Fallout” to serial tylko dla miłośników gier?

Pozwolę sobie odpowiedzieć już teraz na to pytanie, ponieważ na pewno dręczy ono wiele osób, które – czytając i słysząc opinie o serialu – zastanawiały się, czy sięgać po tytuł, jeśli nigdy nie grały w gry z serii. Odpowiadam: sięgać, zdecydowanie tak.

Twórcy podeszli do tematu na tyle sprawnie, że udało im się uchwycić klimat znany z gier (scenografia, humor itp.), ale jednocześnie opowiedzieli kompletną historię, prezentując najważniejsze wydarzenia w licznych retrospekcjach. Oczywiście na każdym kroku „puszczają oczko” do fanów gier, nawiązując do znanych miejsc, broni, plakatów, nazw produktów itp. Jeśli ktoś ich nie zna, zwyczajnie nie pojawi się w jego głowie ukłucie nostalgii, ale nic więcej. Nie będzie w czasie seansu czuł, że coś mu umyka, bo zostało niedopowiedziane. Historia jest kompletna i zaprezentowana w sposób kompleksowy, dlatego wszyscy (którzy oczywiście lubią postapokaliptyczne Sci-Fi) powinni się dobrze bawić.

Dobra robota!

Twórcy serialu – Jonathan Nolan, Clare Kilner, Frederick E.O. Toye, Daniel Gray Longino i Wayne Yip – zrozumieli to, co jest siłą serii gier „Fallout”. To makabryczna historia zniszczonego świata, w którym walka o przetrwanie przeplata się z ostrym humorem. To w końcu historia drogi, w której bohater krok po kroku staje się silniejszy i lepiej rozumie wszystko, co go otacza. Zebrali te wszystkie zmienne i w takiej czy innej formie zaimplementowali je do serialu, a efekt okazał się naprawdę imponujący.

„Fallout”
Maximus | mat. pras.

Bo w ośmiu trwających około 60 minut odcinkach dostaliśmy wielowątkową, pełną zwrotów akcji i napięcia historię, która najzwyczajniej w świecie wciąga. Sam wątek główny podzielony został na kilka mniejszych (poszukiwanie Wilziga, dochodzenie w Krypcie 33, poszukiwania ojca przez Lucy itp.), co jeszcze bardziej podkręca emocje i nie pozwala się oderwać od ekranu telewizora. Równie ważne jest, że opowieść – choć jest złożona – została przedstawiona w bardzo przystępny sposób i nie da się w niej pogubić. No i Walton Goggins, który za rolę Ghula powinien otrzymać kilka branżowych nagród. Znakomita kreacja.

Kiedy dodamy do tego znaną z gier brutalność, niebanalne poczucie humoru i wyraziste, dobrze napisane postacie (również drugoplanowe) możemy mówić o ogromnym sukcesie. W końcu otrzymaliśmy kolejny dowód na to, że serialowa interpretacja gry może być bardzo dobra. Żeby jednak nie było, nie wszystko w „Fallout” jest idealnie – w mojej ocenie nieco lepiej można było przygotować potwory, z którymi mierzą się bohaterowie (są jakby z gumy), a także nieco lepiej napisać wątek Maximusa, ponieważ bohater ten bywa irytujący. To jednak malutka łyżeczka dziegciu w cysternie z miodem. Naprawdę, od serialu „Fallout” nie da się oderwać!

O co chodzi z tym „lore”?

Wróćmy jeszcze do tego nieszczęsnego „lore”. Jeśli czytając rozważania związane z tym czy innym dziełem opartym na grach komputerowych wpadło wam w oko to właśnie słowo, to już spieszę z tłumaczeniem. Lore to ogólnie rozumiane zasady i prawa, którymi rządzi się dany, stworzony na potrzeby rozgrywki świat. To wszystkie detale związane z historią i postaciami, które tworzą dane uniwersum. Jeśli więc jakaś interpretacja jest „niezgodna z lore” to oznacza, iż łamie zasady wymyślone przez twórców, a co za tym idzie – może zostać uznana przez społeczność za niekanoniczną. Uwierzcie lub nie, ale dla wielu graczy to sprawa niemalże życia lub śmierci.

Serial „Fallout” robi różne rzeczy inaczej i więcej bierze z nowszych, niż starszych odsłon, co oczywiście bardzo doskwiera pewnej grupie odbiorców. Niektóre wydarzenia, wątki i przedmioty nie są zgodne z lore serii, co wychwycone zostało dość szybko. Czy to przeszkadza w oglądaniu? Nie. Czy powinno wpływać negatywnie na ocenę serialu? Nie. Czy fani gier nie powinni oglądać nowości od Amazona? Ich wybór, ale ja – niżej podpisany fan serii od ponad 20 lat – bawiłem się w czasie seansu świetnie. Warto po prostu mieć otwartą głowę, bo historia z „Fallouta” to na wielu płaszczyznach dzieło wybitne.

Wiadomo już na pewno, że powstanie 2. sezon głośnej produkcji Amazona. Hip, hip, hurra!

Michał Grzybowski

Wejdź na FORUM!
Linki artykułu
Kopiuj link:
Skopiowano do schowka

Wklej link na stronę:
Skopiowano do schowka

 

Komentarze (0) / skomentuj / zobacz wszystkie