Strona używa cookies. Jeśli nie wyrażasz zgody na używanie cookies, zawsze możesz wyłączyć ich obsługę w swojej przeglądarce internetowej. Polityka Cookies
Akceptuję

Kate Winslet i współtwórca „Sukcesji” w nowości od HBO. Recenzja serialu „Reżim”

Książka, film
|
04.03.2024

Prześmiewczy dramat polityczny z Kate Winslet, za którego przygotowanie odpowiedzialny jest współtwórca jednego z najgłośniejszych seriali ostatnich lat, czyli „Sukcesji”... Brzmi zachęcająco, choć oczywiście nie wypada oceniać tytułu po nazwiskach. Pierwszy odcinek „Reżimu” zadebiutował już na HBO, a to pozwala na pierwsze podsumowanie i uwagi.

Tagi: serial

„Reżim”
Kate Winslet w serialu „Reżim” | mat. pras.

O aktorskiej jakości Kate Winslet, zdobywczyni Oscara za rolę w filmie „Lektor”, nie trzeba nikogo przekonywać. Brytyjska aktorka bryluje na dużym ekranie, ale sprawdza się również na mniejszym. W końcu to ona stanowiła o jakości świetnego serialu kryminalnego „Mare z Easttown”, za rolę w którym doceniona została Złotym Globem. Kiedy więc Kate pojawia się w obsadzie, natychmiast emocje rosną. A w przypadku „Reżimu” (org. „The Regime”) jest jeszcze kilka innych powodów, żeby serca miłośników seriali zabiły szybciej.

Za tytuł zrealizowany na zlecenie HBO odpowiedzialny jest bowiem Will Tracy, który dorzucił swoje trzy grosze do „Sukcesji”, zdaniem wielu jednego z najlepszych seriali ostatnich lat. Zajmował się nie tylko jego produkcją, ale również wyreżyserował kilka odcinków. Kiedy dodamy do tego, że w debiutującym właśnie miniserialu pojawili się również Hugh Grant, Matthias Schoenaerts i Andrea Riseborough, mówić możemy o wzmożonej ekscytacji. Na platformie 3 marca zadebiutował pierwszy odcinek „Reżimu”, a kolejne publikowane będą w tygodniowych odstępach – tak aż do 7 kwietnia, czyli wielkiego finału.

Ja, niżej podpisany, miałem okazję do zapoznania się z nieco większym wycinkiem całości, co skłoniło mnie to podzielenia się wrażeniami i refleksjami dotyczącymi wspomnianej produkcji...

„Reżim” – fabuła serialu

Rzecz dzieje się w nieistniejącym kraju gdzieś w Europie Środkowej, na czele którego stoi autorytarna przywódczyni – kanclerz Elena Vernham. Kobieta pewna siebie i silna, ale zmagająca się z wieloma problemami. Jej kraj popada w ruinę, a ona sama drży o swoje stanowisko. Choć zachowuje pozory spokoju, ma świadomość zbliżającej się katastrofy.

„Reżim” – plakat
„Reżim” – plakat | mat. pras.

Nie poddaje się jednak, cały czas walcząc – nie tylko o kraj, którym rządzi, ale przede wszystkim o swoją pozycję. Nawiązuje zaskakująco bliskie kontakty z Herbertem Zubakiem, żołnierzem o wątpliwej przeszłości, co spotyka się ze sprzeciwem ze strony jej otoczenia. Choć jest przekonana o słuszności swoich działań, z upływem czasu dociera do niej jednak, że upadek jest nieuchronny...

Trochę tak, trochę nie

Zacznę może od tego, co w „Reżimie” zagrało. Pewnie nikogo to nie dziwi, ale zdecydowanie najjaśniejszym puntem produkcji jest Kate Winslet. Brytyjka ponownie udowodniła, że jest w ścisłej czołówce hollywoodzkich aktorek – bazuje nie tylko na naturalności, ale również nienagannym warsztacie. Sprawdziła się jako małomiasteczkowa pani detektyw, doskonale wypada również jako kanclerz, serwując nam zupełnie inną paletę emocji, zachowań czy gestów. Przygotowała się do roli w sposób perfekcyjny, dodając jakości najnowszemu tytułowi z biblioteki HBO.

Problem jednak w tym, że – przynajmniej po tym, co do tej pory zobaczyłem – nieco tej jakości „Reżimowi” brakuje. Choć realizatorsko jest bez zarzutu, a ujęcia i scenografia naprawdę robią wrażenie, nie do końca rozumiem, co autorzy mieli na myśli. Z jednej strony dali nam typowe dla dramatów politycznych wątki, a z drugiej – trudny do zrozumienia humor, który często nie trafia w punkt. Co prawda od początku wiemy, że rzecz dzieje się w fikcyjnym państwie, więc (przynajmniej w teorii) możliwe do przemycenia są wszystkie wątki i historie, ale bijący od „Reżimu” surrealizm nie jest dla mnie do końca zrozumiały.

Balansowanie na granicy absurdu i powagi bywa na dłuższą metę męczące, ponieważ nie wiemy, w którą stronę właściwie to wszystko skręci. W tym wypadku zasadne wydaje się pytanie – śmiać się czy płakać? Nie wiem i jak na razie się nie dowiedziałem. Z jednej strony pojawiają się ciekawie napisani bohaterowie – poza panią kanclerz jest chociażby jej przeciwnik, w którego rolę wciela się Hugh Grant. Stanowi on przeciwwagę dla protagonistki, pozwalając nam na poznanie jej prawdziwego charakteru i motywacji. Pod tym względem wszystko jest na swoim miejscu, ale... fabuła budowania jest bardzo powoli i nie wzbudza większych emocji. Tak, „Sukcesja” też nie powalała tempem, ale miała niepowtarzalny klimat, którego tutaj brakuje.

Żeby być sprawiedliwym, obok nienagannej realizacji jest również bardzo dobra ścieżka dźwiękowa, która w bardzo plastyczny sposób „podkręca” wydarzenia na ekranie. Buduje napięcie i wpływa bezpośrednio na nasz odbiór wydarzeń w serialu.

Wciąż jest nadzieja

Może to kwestia moich oczekiwań, ale pierwsze odcinki „Reżimu” mnie nie zachwyciły. Serial ma swoje mocne strony, jak aktorstwo czy scenografia, ale fabularnie niestety jest nijaki. Stworzona przez Tracy’ego historia i jej osadzenie w czasie dają niesamowite wręcz pole manewru – chociażby do politycznych intryg, spisków i knowań, ale cały ten potencjał wydaje się niewykorzystany.

Nie pokuszę się o ostateczną ocenę serialu, którego nie obejrzałem do końca, ale w tym momencie jestem pełen obaw. Cała nadzieja tkwi w tym, że drugiej połowie „Reżim” nabierze rozpędu, a wszystko podsumowane zostanie przemyślanym i satysfakcjonującym finałem. Wtedy mówić będziemy nie o zmarnowanym potencjale, ale o nietuzinkowej i przemyślanej budowie serialu oraz kolejnym sukcesie HBO. Oby tak właśnie było!

Michał Grzybowski

Wejdź na FORUM!
Linki artykułu
Kopiuj link:
Skopiowano do schowka

Wklej link na stronę:
Skopiowano do schowka

 

Komentarze (0) / skomentuj / zobacz wszystkie