Strona używa cookies. Jeśli nie wyrażasz zgody na używanie cookies, zawsze możesz wyłączyć ich obsługę w swojej przeglądarce internetowej. Polityka Cookies Akceptuję

7 mitów o II Wojnie Światowej

Wolne myśli
|
31.08.2023

O niemieckiej, a potem radzieckiej agresji na Polskę, wydawać by się mogło, powiedziano i napisano już wszystko, w końcu mieliśmy ponad 80 lat, by nad tym debatować. Okazuje się jednak, że potoczna wiedza na temat tego, co się wówczas działo, jest bardzo powierzchowna, a często pełna przekłamań i stereotypów stworzonych przez wojenną i powojenną propagandę. Warto dziś obalać te mity, zwłaszcza, że coraz częściej odkrywamy nieznane wcześniej źródła i fakty. Oto kilka największych nieporozumień na temat początku II wojny światowej.

Tagi: historia

PZL.37 Łoś - polski bombowiec II Wojna Światowa
PZL.37 Łoś - polski bombowiec

1 września 1939 to pamiętna data. Był to piątek, bardzo ciepły dzień po wyjątkowo upalnym i suchym lecie. Tego dnia rozpoczęła się najkrwawsza wojna w dziejach, całkowicie zmieniająca bieg historii świata, ale też odmieniająca na zawsze sposób prowadzenia działań bojowych. Oczywiście już w I wojnie światowej na dużą skalę użyto znacznej ilości nowoczesnego sprzętu – przede wszystkim czołgów i samolotów, ale wówczas były to jedynie dodatki do decydujących o wszystkim działań piechoty.

W nowym konflikcie było inaczej – pojazdy pancerne, lotnictwo i związane z nimi nowatorskie taktyki, stały się głównym elementem walk, decydującym o ich przebiegu. W ogóle wojna ta okazała się bardzo techniczna – to w jej czasie rozwinęła się kryptologia, powstały pierwsze większe mechaniczne komputery, rozwinęło się wiele technik, w tym przemysłowych, które w późniejszych latach odmieniły losy ludzkości i mają swój wpływ na nasze życie aż do dziś.

Na temat tej wojny, zwłaszcza jej pierwszej wielkiej kampanii: Wojny Obronnej Polski, narosło przez dziesiątki lat wiele mitów i nieporozumień wynikających przede wszystkim ze znacznego zafałszowania historii w pierwszych latach powojennych. Z jednej strony, przejmującemu kontrolę nad Europą Wschodnią ZSRR na rękę było mówienie o "sanacyjnych nieudacznikach", po których trzeba było zrobić wielki porządek, z drugiej – zachodnim aliantom, którzy zdradzili wielokrotnie swoich wschodnioeuropejskich sojuszników, także znacznie bardziej na rękę było proste stwierdzenie "byliście sami sobie winni".

W efekcie przez lata powtarzano te same, nieprawdziwe lub nie do końca sprawdzone mity. W głowach wielu ludzi (zwłaszcza na Zachodzie) do dziś pokutuje stereotyp polskiego, źle wyposażonego wojska, które w tyleż romantycznym co lekkomyślnym uniesieniu atakowało szablami bardzo liczne niemieckie czołgi. Przyczyniliśmy się zresztą do tego sami, choćby przez takie produkcje jak słynny film "Lotna" Andrzeja Wajdy, który choć w piękny i sugestywny sposób pokazuje romantyzm i zuchwałość polskiej, wrześniowej kawalerii, niewiele ma wspólnego z twardymi faktami historycznymi.

Mit 1: W ogóle nie przygotowywaliśmy się do wojny, przez co zostaliśmy totalnie zaskoczeni

Jednym z najpowszechniejszych mitów jest to, że jako kraj za słabo się przygotowywaliśmy do wojny. Polska w latach międzywojennych wydawała co roku ponad 1/3 budżetu państwa na utrzymanie sił zbrojnych (dziś ok. 10%), na stopie pokojowej stale utrzymywanych było ok. 30 dywizji (dla porównania dziś 4 dywizje i 3 samodzielne brygady). Był to ogromny wysiłek, na armię wydawaliśmy wówczas właściwie każdą dostępną złotówkę. Oczywiście ciężko było dotrzymać kroku Niemcom, które z uwagi na dużo większy potencjał gospodarczy mogły wydawać więcej pieniędzy na forsowne zbrojenia, zwłaszcza produkcję i zakupy tak potrzebnego najnowocześniejszego sprzętu, ale jednak próbowaliśmy to robić.

Warto pamiętać, że jeszcze w 1937, a nawet w 1938 roku potencjał militarny Polski i Niemiec był zbliżony, widmo nieuchronnej klęski pojawiło się dopiero po zajęciu przez Hitlera Czechosłowacji na początku 1939 r., a to głównie ze względu na przejęcie doskonale rozwiniętego czeskiego przemysłu, który od tego momentu mógł pełną parą przejść na produkcję zbrojeniową. Niemcy po zlikwidowanej armii czeskiej przejęli bardzo dużo wysokiej jakości sprzętu – 1582 samoloty, 501 dział przeciwlotniczych, 2175 dział artyleryjskich, 200 czołgów, przemianowanych potem na PzKpfw Pz-35(t), które technologicznie górowały nad ówczesnymi konstrukcjami niemieckimi, zdobyto także blisko 500 wozów bojowych, 43 tys. karabinów maszynowych, milion zwykłych karabinów i kilka milionów sztuk amunicji do nich. To gwałtownie wzmocniło możliwości bojowe armii Hitlera, a wcześniej nikt tego nie przewidywał (i nie mógł przewidzieć), więc trudno się było do tego przygotować.

Czołg PzKpfw35(t)
Zdobyty w Czechosłowacji czołg PzKpfw35(t)

Mit 2: Polskie władze lekceważyły rolę nowoczesnego sprzętu, stąd tak mało czołgów i samolotów mieliśmy w 1939 roku

Faktem jest, że byli ludzie (także w dowództwie WP), lekceważący znaczenie wojsk pancernych, które w I wojnie światowej były bardziej dekoracją pola bitwy niż elementem decydującym o jej przebiegu. Jak mówi stare przysłowie, generałowie szykują się do poprzedniej wojny, i rzeczywiście coś w tym jest, ale nie do końca tak było w przypadku II RP. Prawda jest tu o wiele bardziej złożona – dowództwo i władze zadawały sobie świetnie sprawę z faktu, iż polskiej armii brakuje nowoczesnego sprzętu i podjęto przygotowania, aby taki stan rzeczy zmienić (między innymi wielki 15-letni plan modernizacji Polski).

Po pierwsze, przygotowano zaplecze finansowe i zgromadzono środki na duże zakupy sprzętu i uzbrojenia (w gigantycznej kwocie przekraczającej dwa roczne budżety państwa). Wojny jednak spodziewano się najwcześniej w 1942 lub 1943 roku i tak przygotowano harmonogram modernizacji, by najnowocześniejszy ekwipunek oraz maszyny - samoloty, czołgi, które pod koniec lat 30. były dopiero na deskach kreślarskich, mogły jak najszerszym strumieniem zasilić polską armię do 1943 r. Przyczyna tego była prozaiczna: uważano, że skoro nie stać nas z oczywistych względów na tak szerokie zakupy jak Niemców (które miały w armii różne typy, także starszego sprzętu), należy je opóźniać, by armia była maksymalnie nasycona, ale tylko zaawansowanym sprzętem, ale nie już w 1939 r., a w roku, w którym spodziewano się wojny, czyli właśnie 1942 lub 1943.

Ciekawe są na przykład dane dotyczące planowanej produkcji samochodów w nowo powstających polskich zakładach. W 1940 r. miano w nich wyprodukować więcej pojazdów, niż w 1939 r. było w sumie na krajowych drogach!

Nie jest prawdą, że w polskiej armii nie było w ogóle nowoczesnego sprzętu. Był, chociaż rzeczywiście nie było go zbyt wiele. Przykładów jest sporo, chociażby doskonały polski karabin przeciwpancerny wz. 35 Ur, który był w stanie przebić pancerz właściwie wszystkich niemieckich pojazdów pancernych. Bardzo udaną konstrukcją był też chociażby czołg 7TP, który pancerzem ustępował jedynie najnowszym niemieckim tankom PzKpfw III E i PzKpfw IV B-C, których jednak w armii niemieckiej było jeszcze bardzo mało.

Ciekawostką jest też fakt, że sam Hitler początkowo nie planował wojny na rok wcześniejszy niż 1942. Do przyspieszenia decyzji o inwazji na Polskę przyczynił się cały splot wydarzeń geopolitycznych, a zwłaszcza system sprytnych "gwarancji", jakie otrzymaliśmy od Francji i Wielkiej Brytanii, jakie wodza Rzeszy po prostu rozwścieczyły i sprawiły, że Hitler, który początkowo planował najpierw uderzyć na Zachód, zmienił zdanie o 180 stopni. Wiele zresztą wskazuje, że taki był zamysł naszych "aliantów".

Czołg 7TP
Polski czołg lekki 7TP

Mit 3: Niemcy mieli totalnie zmotoryzowaną i opancerzoną armię

To jeden z powszechniejszych mitów. Owszem, armia niemiecka była zdecydowanie mocniej nasycona samochodami i czołgami niż polska, ale myli się ten, kto uważa, że wszyscy niemieccy żołnierze jeździli tylko ciężarówkami, jak to jest przedstawiane w filmach. We wrześniu 1939 roku, na prawie 70 wielkich jednostek wystawionych przeciwko Polsce (dywizji i samodzielnych brygad), zaledwie 6 dywizji pancernych i 4 dywizje piechoty były częściowo lub w całości zmotoryzowane. Podstawą transportu zarówno sprzętu jak i ludzi w armii III Rzeszy nawet jeszcze w czasach inwazji na ZSRR był, podobnie jak w armii polskiej (i każdej innej ówczesnej armii), koń i wozy.

Każda niemiecka dywizja piechoty posiadała na stanie ok. 5 tys. koni, a transport taborów (czyli zaplecze logistyczne) był w całości przewożony konno, w tym na tak wyśmiewanych wozach drabiniastych. Przewóz konny był po prostu o wiele bardziej niezawodny niż zmotoryzowany, zwłaszcza w razie braku paliwa, a to na froncie czasami się zdarza. Sekretem sukcesu niemieckich inwazji, zarówno na Polskę jak i później na Francję, była nowatorska taktyka, czyli to, że Niemcy mistrzowsko potrafili posiadany sprzęt zmotoryzowany wykorzystać, zbierając go w silnych zgrupowaniach pancernych, które niczym szpica rozbijały linie nieprzyjaciela, wdzierając się głęboko na jego tyły, wywołując popłoch i dezorganizację. Na pozostałych kierunkach frontu dominowała zwyczajna piechota, która jednak po rozbiciu wroga siłami pancernymi miała zdecydowanie ułatwione zadanie.

Niemcy ten sam sposób ataku, który dziś znamy pod nazwą "blitzkriegu" zastosowali zarówno u nas, jak i w inwazji na Francję i ZSRR. Co charakterystyczne, alianci zachodni nie wyciągnęli z walk w Polsce niemal żadnych wniosków. Szybką klęskę naszego kraju tłumaczono tam słabością i błędami w dowodzeniu, siebie uważano za mądrzejszych i sprytniejszych. Tymczasem armia francuska, choć w 1940 r. miała nawet więcej czołgów niż niemiecka, została rozbita równie prędko. Właśnie dlatego, że założenia wojny błyskawicznej także i tam zignorowano i własne czołgi rozproszono zamiast zgrupować je, wzorem Niemców, w zwarte oddziały pancerne.

Mit 4: Niemcy przejechali po Polsce jak walec, nie napotykając zbyt silnego oporu

Ten mit jest bardzo rozpowszechniony zwłaszcza w zachodnim świecie. Kampania w Polsce była dla Niemców bardzo łatwa – uważa się powszechnie. Tymczasem wcale tak nie było. Niemiecki plan ataku na Polskę zakładał zajęcie całego wyznaczonego obszaru (z tajnego protokołu paktu Ribbentropp-Mołotow) w ciągu 2 tygodni. To się nie udało, a opór był znacznie silniejszy, niż się spodziewano.

Największym starciem tej kampanii była Bitwa nad Bzurą, nad którą często przechodzi się do porządku dziennego, nie zdając sobie sprawy z jej rozmiarów ani strategicznego znaczenia, ot "kolejna potyczka kampanii". Tymczasem była to jedna z największych bitew całej II wojny światowej, do wielkich starć Wehrmachtu z Armią Czerwoną na terytorium ZSRR po prostu największa. Po drugie był to polski kontratak, próba odwrócenia losów wojny, który w pierwszych dniach jej trwania okazał się bardzo skuteczny. Uczestniczyło w niej (w czasie 12-13 dni trwania) po obu stronach (na obszarze od Strykowa do Łowicza) łącznie prawie 30 dywizji (w tym 5 pancernych) i aż 650 tys. żołnierzy. Niemcy, by odeprzeć polski kontratak Armii "Poznań" gen. Tadeusza Kutrzeby na skrzydło swojej 8 armii dowodzonej przez gen. Johannesa Von Blaskowitza, musieli ściągnąć ponad 1/3 wszystkich sił, które mieli w tym czasie w Polsce, co poważnie zahamowało ich działania na niemal 2 tygodnie na wszystkich pozostałych kierunkach.

Znaczenie bitwy nad Bzurą było ogromne, co doceniali nawet sami Niemcy. Już wówczas gen. Blaskowitz pisał w rozkazie dziennym do swoich żołnierzy „jednej z największych, najbardziej wyniszczających bitew wszech czasów", a po latach wybitny strateg, marszałek Erich von Manstein zwrócił uwagę, że podczas późniejszej kampanii ze znacznie silniejszą Francją nie doszło do żadnej akcji zaczepnej alianckich wojsk, choćby przypominającej nadbzurski manewr gen. Kutrzeby.

Karabin przeciwpancerny wzór 35 (kb ppanc wz. 35), Ur
Karabin przeciwpancerny wzór 35 (kb ppanc wz. 35), znany także jako Ur 

Mit 5: Polska kawaleria szarżowała na niemieckie czołgi

Ten mit był tak popularny, że nawet w Polsce powstawały filmy fabularne go propagujące, w tym wcześniej wspomniana "Lotna" Wajdy. Tymczasem takich szarż ułanów na wojska pancerne, poza jednostkowymi, zupełnie wyjątkowymi, nie było! Drugim, łączącym się z tą sprawą mitem było powojenne przeświadczenie, że kawaleria to bardzo przestarzała formacja, co nie było prawdą. Jednostkę kawalerii miały w czasie ataku na Polskę także i sami Niemcy.

Nieporozumienia co do roli kawalerii w Kampanii Wrześniowej wynikają przede wszystkim z niezrozumienia zadań tej formacji w Wojsku Polskim. Kawaleria, wbrew pokutującym do dziś stereotypom, nie była "bieda odpowiedzią" na niemieckie wojska pancerne, a jedynie elitarną formacją piechoty. By zrozumieć jej przydatność, wystarczy zadać sobie pytanie, jaki żołnierz ma większe możliwości manewru, ten, który całe kilometry musi codziennie pokonywać pieszo, czy taki, który ma do dyspozycji własny środek transportu w postaci konia... Każdy ułan był szkolony do walki tak samo jak klasyczni piechurzy, koń, poza wyjątkowymi sytuacjami, służył wyłącznie do transportu kawalerzysty, do bitwy po prostu schodzono z siodeł. Ułani nie walczyli szablami, mieli karabiny, w tym także te najnowocześniejsze, wz. 35, oraz wszelkie inne dostępne w ówczesnym Wojsku Polskim.

Mit 6: Inwazja radziecka 17 września 1939 r. nie miała już większego znaczenia dla przebiegu polskiej obrony

Jest to pogląd, który był propagowany przez całe lata w PRL, jego głównym zadaniem było osłabienie wydźwięku inwazji ZSRR na Polskę w dniu 17 września 1939 r. Polscy komuniści nie chcieli bowiem, by odium za wrześniową klęskę spadało też na późniejszego największego sojusznika Polski Ludowej. Łatwiej było mówić, że Niemcy do tego czasu rozbili już większość polskich sił, a Rosjanie weszli do Polski by chronić mieszkającą na kresach mniejszość białoruską i ukraińską.

Tymczasem było zupełnie inaczej. Przeciągające się walki na zachodzie Polski powodowały, że Hitler na poważnie zaczął obawiać się interwencji aliantów, dlatego zaczął przenosić część wojsk na zachodnią granicę Niemiec. Oczywiście nie znaczy to, że gdyby Sowieci nie uderzyli na Polskę siłami 650 tys. żołnierzy, 4700 czołgów i ponad 3000 samolotów, mielibyśmy szansę tę kampanię wygrać. Z pewnością były jednak widoki na to, by ją wydatnie wydłużyć, a tym samym zyskać wreszcie jakieś – choćby materiałowe – wsparcie Francji i Wielkiej Brytanii.

W 3 dekadzie września polska obrona zaczęła wyraźnie tężeć, a postępy wojsk niemieckich nie były już tak spektakularne jak na początku kampanii. Dało o sobie znać zmęczenie blitzkriegiem a także coraz poważniejsze braki w zaopatrzeniu. Polakom udało się wycofać na wschód znaczne siły, dodatkowo na terenach kontrolowanych jeszcze przez polskie władze (ponad połowa terytorium RP) istniały znaczne zasoby mobilizacyjne, które wówczas mogły być uruchomione. Dyplomacja III Rzeszy miała tego pełną świadomość i niemal codziennie przypominała Rosjanom o ich "zobowiązaniu" z tajnego protokołu paktu Ribbentropp-Mołotow, na mocy którego mieli wkroczyć do Polski, emitowano nawet fałszywe depesze radiowe o zdobyciu Warszawy, by skłonić Stalina do działania. Sam Hitler już po kampanii mówił, że "Wehrmacht nie spełnił pokładanych w nim nadziei". Z badań historyków wynika, że w polskim sztabie 16 września panowało nawet coś w rodzaju odprężenia – wydawało się, że sytuacja zaczyna być na tyle opanowana by można było przejść do długotrwałej obrony wschodniej części Polski w oparciu o naturalne przeszkody, jak rzeki.

Cios radziecki z 17 września był w tej sytuacji całkowicie niespodziewany (i tu można mieć pretensje do polskiego wywiadu, który nie wychwycił przygotowań Moskwy). Spowodował on dezorientację na szczeblu najwyższego dowództwa, bowiem całkowicie przekreślał plany oporu we wschodniej części kraju, a Wojsko Polskie zwyczajnie nie było w stanie stawiać czoła dwóm potężniejszym najeźdźcom.

To dopiero od tego momentu w polskie siły zbrojne zaczął się wkradać realny chaos i zwątpienie, bowiem wcześniej planowo prowadzona operacja wycofywania głównych sił za linię Wisły w zasadzie się udała. Po uderzeniu Rosji sytuacja stała się jednak beznadziejna.

ORP Orzeł
ORP Orzeł

Mit 7: Jak Polacy to tylko kryształowe bohaterstwo

Jednym z powszechnych a fałszywych przekonań na temat tamtych czasów jest mit mówiący, że w czasie kampanii, którą co prawda przegraliśmy, praktycznie nie było postaw zdrady, dezercji i psychicznego załamania. Byliśmy kryształowymi bohaterami walczącymi niezłomnie od początku do końca... Niestety tak nie jest, i wcale nie chodzi tu o Naczelnego Wodza, który 17 września przekroczył granicę polsko-rumuńską, co jest wiedzą powszechną.

Niestety nawet wśród kadry dowódczej zdarzały się postawy złe a nawet straszne. Pierwszy z brzegu przykład to dowódca Armii "Pomorze", gen. Władysław Bortnowski, który, jak wskazują relacje świadków w pierwszych dniach wojny, zwyczajnie się załamał na skutek rozmiarów przewagi wroga na obszarze, którego miał bronić. Zamiast dowodzić dywizjami, po wielkiej bitwie w Borach Tucholskich po prostu stał się zrezygnowanym, biernym obserwatorem sytuacji, co fatalnie wpłynęło na morale jego żołnierzy.

Mało znana jest też historia pierwszego dowódcy legendarnego okrętu podwodnego ORP "Orzeł", który po dziwnej niedyspozycji zdezerterował z niego zaraz na początku wojny.

Jeszcze gorszy przykład dał swoim żołnierzom gen. Stefan Dąb Biernacki, dowódca najsilniejszej – przynajmniej w teorii – ze wszystkich wrześniowych armii: Armii "Prusy", która miała być odwodem Naczelnego Wodza. Niestety, podczas pierwszych dni walk podjął szereg fatalnych decyzji, które sprawiły, że jego oddziały ponosiły klęski. 5 września uciekł z pola bitwy pod Piotrkowem Trybunalskim, a 6 września oszukał Naczelnego Wodza, że klęska nastąpiła z winy żołnierzy. Drugi raz zdezerterował po bitwie pod Tomaszowem Lubelskim, pojawiły się nawet zarzuty, że uciekł wtedy z frontu w przebraniu cywilnym.

Tego typu postaw było niestety znacznie więcej, choć należy uczciwie przyznać, że na tle powszechnego heroizmu były wyjątkiem a nie normą. Znacznie więcej było za to błędnych decyzji na poziomie taktycznym i strategicznym. Tu jednak ciężko kogokolwiek winić. Prowadziliśmy bowiem wojnę, do której – na poziomie strategii wojennych – nie byliśmy przygotowani. Mało kto wówczas w Europie zdawał sobie sprawę z realności zagrożenia blitzkriegiem. Powszechnie sądzono, że niemieckie czołgi nie pokonają polskich bezdroży i błota, że ugrzęzną gdzieś po drodze nie wyrządzając większych strat. Prawda niestety okazała się dużo boleśniejsza niż można było przypuszczać, narodowi przynosząc widmo biologicznej zagłady. Nie znaczy to jednak, że łatwo sprzedaliśmy skórę. Nie – walczyliśmy dzielnie, były nawet pomysły na kontrataki i ruchy zaczepne. Były nawet jednostki, które weszły na terytorium wroga, ale to już temat na zupełnie inną historię.

Źródła:

"Wielki leksykon uzbrojenia. Wrzesień 1939", Praca Zbiorowa, Edipresse Polska S.A, 2019
"Mity polskiego września 1939", Sławomir Koper, Tymoteusz Pawłowski, Czarna Owca, 2019
"Jakie piękne samobójstwo", Rafał Ziemkiewicz, Fabryka Słów, 2014
"Wrzesień 1939. Próba nowego spojrzenia", Paweł Wieczorkiewicz, Mówią Wieki, 2002
"Stracone Zwycięstwa", Erich von Manstein, Bellona, 2018

Tomasz Sławiński

Wejdź na FORUM!
Linki artykułu
Kopiuj link:
Skopiowano do schowka

Wklej link na stronę:
Skopiowano do schowka

 

Komentarze (1) / skomentuj / zobacz wszystkie

Horn 59
10 października 2019 o 16:37
Odpowiedz

Świetny tekst,gratuluję no i pełna zgoda z jego autorem.

~Horn 59

10.10.2019 16:37
1