Strona używa cookies. Jeśli nie wyrażasz zgody na używanie cookies, zawsze możesz wyłączyć ich obsługę w swojej przeglądarce internetowej. Polityka Cookies
Akceptuję

Huzarzy śmierci. Dezerterzy na wojnie z bolszewikami

Wolne myśli
|
25.02.2022

Wojnę polsko-bolszewicką kojarzy się przede wszystkim z Bitwą Warszawską, czyli z wydarzeniem, które znacznie wpłynęło na losy Polski i Europy (i słusznie!). Na tym jednak historia tego konfliktu się nie kończy - przeciwnie, jest bogata w interesujące wątki. Takie jak ten dotyczący oddziału huzarów śmierci, których symbolem była trupia czaszka na krzyżu żelaznym.

Tagi: historia

Dywizjon Huzarów Śmierci w Rydzewie, sierpień 1920 r.
Huzarom śmierci towarzyszy czarna legenda, która ma niewiele wspólnego z rzeczywistością

Początek lat dwudziestych XX wieku był bardzo gorącym okresem w historii Polski. Dopiero co zakończyła się I wojna światowa i podpisano traktat wersalski, dzięki czemu nasz kraj odzyskał niepodległość, ale sytuacja na polskich ziemiach nadal była niespokojna. Na Śląsku wybuchały kolejne powstania, władza centralna była niestabilna, a ze wschodu nadciągało niebezpieczeństwo w postaci bolszewików. I jeszcze zanim doszło do zmieniającej losy naszego kraju Bitwy Warszawskiej, w Białymstoku powołano do życia oddział, który miał się zapisać na kartach historii jako złowrodzy huzarzy śmierci.

Bezpośrednim powodem podjęcia decyzji o powołaniu do życia Ochotniczego Dywizjonu Jazdy (bo taka była oficjalna nazwa tej jednostki) była oczywiście wojna polsko-bolszewicka. Konna jednostka miała za zadanie zabezpieczać tyły polskiego frontu północnego przed atakami bolszewickiej kawalerii. Jej dowódcą został porucznik Józef Siła-Nowicki - były żołnierz carskiej armii. Przez lata wokół huzarów narosło sporo mitów, które - jak to często bywa z mitami - mają w sobie cząstkę prawdy, ale mocno zniekształconej przez lata. Obiegowa opinia na temat tej jednostki twierdzi na przykład, że był to oddział elitarny, składający się z bezwględnych, gotowych na wszystko ludzi i zdolny do wywierania znaczącego wpływu na przebieg potyczek, w których brał udział.

Wróg ma się bać

Porucznik Nowicki doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że działania propagandowe mogą przyczynić się do lepszego morale żołnierzy. Postanowił więc (oczywiście bynajmniej nie jako pierwszy w historii) wyposażyć swój oddział w symbolikę, który z jednej strony wzmocni jego własnych podkomendnych, a z drugiej przestraszy tych, z którymi mieli walczyć. Stąd właśnie nazwa “huzarzy śmierci” (którą wymyślił sam Nowicki) oraz jej symbol, którym została trupia czaszka ze skrzyżowanymi piszczelami.

Porucznik Józef Siła-Nowicki. Jedno z niewielu zachowanych zdjęć
Porucznik Józef Siła-Nowicki - dowódca huzarów śmierci. Jedno z niewielu istniejących zdjęć.

Oczywiście same symbole nie zdałyby się na nic, gdyby jednostka składała się ze słabych mentalnie ludzi. A z tym bywało różnie, zważywszy na fakt, że nie wszyscy członkowie oddziału byli równie zdeterminowani. Należeli do niego bowiem zarówno zaprawieni w bojach żołnierze (głównie służący wcześniej, tak jak dowódca, w carskiej armii), ale także młodzi, niedoświadczeni wojacy oraz całkiem spora grupa dezerterów. Nowicki nie był bowiem wybredny, ale miał jeden warunek - jego żołnierze musieli być mu całkowicie posłuszni. I choć Ochotniczy Dywizjon Jazdy został powołany szybko, a jego skład był daleki od wymarzonego, to żołnierze nie dali swojemu dowódcy powodów do wstydu.

Czas walki

Huzarzy nie musieli długo czekać na możliwość zaprezentowania w praktyce swoich możliwości bojowych. Niemal natychmiast ruszyli do walki - brali udział między innymi w potyczkach w Puszczy Kurpiowskiej, a także pomagali w odparciu bolszewickiego ataku na Nieporęt. Waleczności z pewnością nie można im odmówić - przykładem tego może być bitwa pod Sokołowem, w której cały dywizjon osłaniał odwrót wycofującej się na Warszawę XXIX Brygady. Podczas walki żołnierze porucznika Siły-Nowickiego kilkakrotnie szarżowali na pozycje bolszewickie, zadając im poważne straty. Jako interesujący warto podać fakt, iż do ataku ruszali ze śpiewem „Jeszcze Polska nie zginęła” na ustach.

Za imponującą można uznać akcję, którą wykonali pod Myszyńcem - napotkali tam kolumnę bolszewickiej piechoty z artylerią i wozami taborowymi. I choć wróg miał przewagę liczebną, to Siła-Nowicki rozkazał przypuścić szarżę. Atak był dla bolszewików tak niespodziewany, że nie zdążyli oddać ani jednego armatniego strzału, a zamiast tego po prostu rzucili się do ucieczki. W wyniku tego udanego ataku i kilku mniejszych starć huzarzy śmierci wzięli w sumie 15 dział, 15 karabinów maszynowych, 200 koni i kilka kilometrów wozów taborowych, a także jeńców.

Skąd się wzięła czarna legenda huzarów śmierci?

Sama nazwa oraz budzący grozę emblemat to trochę za mało, aby stworzyć legendę bezwzględnego, żądnego krwi oddziału, który żadnemu wrogowi nie pozwalał ujść z życiem. A taka opinia o huzarach krąży i często mówi się o nich w kontekście słynnych (lub niesławnych, zależy jak na to spojrzeć) lisowczyków. Ile jest w tym prawdy? Cóż, niewiele.

Huzarzy na swoją reputację zapracowali głównie potyczkami z III Korpusem Kawalerii, dowodzonym przez Gaj-Chana Bżygischana. Korpus ten zwyczajowo nazywano “Czerwonymi kozakami” i trzeba przyznać, że przydomek ten nie pojawił się bez powodu. Nie mieli oni litości dla swoich wrogów - mordowali schwytanych jeńców (także oficerów), profanowali kościoły, a także mieli na koncie celowe wymordowanie bezbronnych pacjentów i personelu szpitala w Płocku. Tak obraz po walce “Czerwonych kozaków” z polską Brygadą Syberyjską pod Chorzelami opisywał generał Lucjan Żeligowski:

“Widok pola walki robił przykre wrażenie. Leżała na nim wielka ilość trupów. Byli to w ogromnej większości nasi żołnierze, ale nie tyle ranni i zabici w czasie walk, ile pozabijani po walce. Całe długie szeregi trupów w bieliźnie tylko i bez butów, leżały wzdłuż płotów i w pobliskich krzakach. Byli pokłuci szablami i bagnetami, mieli zmasakrowane twarze i powykłuwane oczy.”

Polscy żołnierze byli zdeterminowani, aby dostać podkomendnych Gaj-Chana w swoje ręce i odpłacić im za wyrządzone krzywdy. I traf chciał, że udało się to właśnie huzarom Siły-Nowickiego - w bitwie pod Lemanem, do której doszło pod koniec sierpnia 1920 roku. Obie strony były niezwykle zdeterminowane, aby przechylić szalę zwycięstwa na swoją korzyść, ale to waleczność Polaków została nagrodzona. Rzucili się oni na kozaków z ogromną furią i zabili wielu z nich. Grupa około stu z nich postanowiła rzucić broń i się poddać. Polacy mieli więc okazję, aby wziąć odwet za doznane krzywdy, ale zamiast tego wzięli jeńców do niewoli. Polacy po bitwie pod Mławą rozstrzelali co prawda ponad 200 żołnierzy z korpusu Gaj-Chana, ale huzarzy nie mieli z tym nic wspólnego.

Bunt Żeligowskiego i koniec huzarów śmierci

Pod koniec wojny polsko-bolszewickiej doszło do zajęcia przez Polaków Wilna i utworzenia tak zwanej Litwy Środkowej, która następnie została przyłączona do Polski. Cała operacja wojskowa przeszła do historii jako “bunt Żeligowskiego” - akcja miała być efektem niesubordynacji polskiego generała, a w rzeczywistości została wykonana na polecenie Józefa Piłsudskiego. Jej dokładny przebieg to temat na inny artykuł - teraz skupimy się na roli, jaką w tej operacji odegrali bohaterowie tego tekstu.

Formacja porucznika Siły-Nowickiego została wcielona do I Korpusu Wojsk Litwy Środkowej. Oficjalnie funkcjonowała tam jako Dywizjon Huzarów Śmierci. Patrolowała pas neutralny między Litwą Środkową a Kowieńską, gdzie dochodziło do wielu starć. Niestety, wówczas rozpoczęły się problemy. Żołnierze byli zmęczeni wojną i zaczęło dochodzić zarówno do dezercji, jak i aktów niesubordynacji - huzarzy, którym brakowało odpowiedniego wyżywienia, co jakiś czas łupili bogatsze wioski na pograniczu. Po jakimś czasie dywizjon został podzielony, a w 1922 roku wcielony do 3. Pułku Strzelców Konnych w Wołkowysku, co defacto oznaczało koniec jednostki.

Niezbyt pozytywne są dalsze losy dowódcy huzarów śmierci, czyli Józefa Siły-Nowickiego. Marek Gajewski, który napisał książkę o dywizjonie, pisze o nim tak:

“Znalazłem w archiwum m.st. Warszawy informację, że w latach 30. był widziany w stolicy w stanie wskazującym na duże spożycie alkoholu. Wygląda na to, że (po tym, jak odsiedział swoje) Siła-Nowicki zaczął pić i to zdrowo. Zasługi wojenne miał niemałe; to nie było w porządku, że rozbito mu oddział. Tak nie powinno się robić. Ale to działo się w warunkach Litwy Środkowej, a tam wszystko było możliwe”.

Michał Miernik

Wejdź na FORUM!
Linki artykułu
Kopiuj link:
Skopiowano do schowka

Wklej link na stronę:
Skopiowano do schowka

 

Komentarze (0) / skomentuj / zobacz wszystkie