Strona używa cookies. Jeśli nie wyrażasz zgody na używanie cookies, zawsze możesz wyłączyć ich obsługę w swojej przeglądarce internetowej. Polityka Cookies
Akceptuję

Judas Priest wydają nowy album. Przedpremierowa recenzja „Invincible Shield”

Muzyka
|
05.03.2024

Gdy taka legenda heavymetalowych scen, jaką bezsprzecznie jest Judas Priest, wydaje nowy album, możemy mówić o prawdziwym święcie. Miłośnicy ciężkich brzmień przekonali się już kilka lat temu – przy okazji premiery krążka „Firepower” – że Judasi są w wybornej formie. Czy potwierdzili ją również tym razem?

Tagi: metal , muzyka

„Invincible Shield”
Okładka „Invincible Shield” | mat. pras.

Gdy w 2018 roku ukazał się osiemnasty album zespołu Judas Priest zatytułowany „Firepower”, byłem w szoku. Zespół, który istnieje od 1969 roku (!), po wielu przejściach i problemach, wydał płytę tak świeżą i potężną, stanowiącą ukłon w stronę klasycznych wydawnictw heavymetalowych. Bo nie było na niej przesadnego kombinowania – mocny głos Halforda przeplatał się z dynamicznymi solówkami, a wszystko podlane zostało niesamowitą energią i szybkością. Coś, co sprawdzało się w latach 70. i 80. okazało się przepisem na sukces również pół wieku później.

Te kilka lat temu panowie z Judas Priest uwododnili swoją jakość, wydając bezsprzecznie jeden z najlepszych albumów heavymetalowych drugiej dekady XXI wieku. Od kilku miesięcy natomiast zespół promuje swoje nowe wydawnictwo – „Invincible Shield” – które pojawi się w sklepach i streamingu 8 marca. Miałem okazję do zapoznania się z nim kilka dni wcześniej...

Co za klasa, co za forma!

Album otwiera utwór „Panic Attack”, który mieliśmy okazję poznać już wcześniej, ponieważ stanowił przedpremierową promocję płyty. To klasyczny Judas Priest – dynamika, wpadający w ucho refren oraz bardzo dobra solówka, która wypełnia środkową część kompozycji. Jak dla mnie to doskonałe otwarcie, ponieważ stanowi kwintesencję twórczości Brytyjczyków. Wydawać by się mogło, że po takim początku musi być czas na oddech, ale... nic z tego! „The Serpent And The King” to jeszcze bardziej podkręcone tempo, ale co ważniejsze – dużo większy ciężar. Nie ma tutaj miejsca na półśrodki, a jedynie rasowy heavy metal. Mnie przypomina nieco klasyczny kawałek pt. „Painkiller”.

Żeby jednak nie było, że Judasi postawili na monotonię. „Invincible Shield” jest w mojej ocenie dużo bardziej zróżnicowane niż „Firepower”. Zespół postanowił pokazać różne oblicza, co stanowi ukłon w stronę wczesnej twórczości – kto bowiem zna dyskografię Brytyjczyków, ten wie, że nigdy nie stronili od ballad czy zerkania nieco dalej niż klasyczne hard & heavy. Przykładowo „Crown of Horns” to szansa na posłuchanie Halforda i spółki w nieco łagodniejszej odsłonie – to typowa dla zespołu heavy ballada z wpadającym w ucho, łagodnie zaśpiewanym refrenem.

Dla odmiany następujący później utwór „Gates of Hell” to spojrzenie na czasy, gdy Judas Priest inspirowało się speed metalem. Brzmienie nawiązuje bezpośrednio do twórczości z lat 80., a te konotacje słychać również w warstwie produkcyjnej – czuć, że Andy Sneap (producent „Invincible Shield”) chciał w tym kawałku oddać hołd jednej z najważniejszych dekad w całej historii heavy metalu. To nie koniec niespodzianek, a kolejna przychodzi podczas odsłuchu piosenki „Devil In Disguise”, w której kluczem okazał się rytm. Głowa aż sama zaczyna chodzić w górę i w dół, gdy zespół odgrywa kolejne akordy, a Rob ponownie udowadnia, że jego głos jest wciąż mocny jak dzwon.

Wśród największych zaskoczeń wymieniłbym natomiast utwory „Escape From Reality” oraz „Trial By Fire”. Ten pierwszy zaskakuje nawiązaniami do doom metalu – jest wolniejszy i niczym walec wgniata w czaszkę kolejne mroczne melodie i wykrzyczane przez Halforda słowa. W przypadku tego drugiego natomiast dochodzi do bardzo sprawnej zabawy tempem – gnamy, żeby raz na jakiś czas zwolnić, i wsłuchać się w wielowarstwową linię melodyczną i wokalne popisy Roba. Ten gość jest niesamowity, nie do zdarcia!

Od dekad w formie!

Album „Invincible Shield” przynosi nam ostatecznie czternaście nowych utworów, które stanowią kwintesencję twórczości Judas Priest. „Firepower” było świetne, ale nieco bardziej monotonne, gdy w przypadku najnowszej płyty możemy mówić o ogromnym zróżnicowaniu. Doceniam ten zabieg, ponieważ zespół zawsze potrafił zaskoczyć i fajnie, że ponownie zdecydował się na wprowadzenie do swojej twórczości elementu nieprzewidywalności. Zabawa formą i „skakanie” po gatunkach przychodzi muzykom zaskakująco łatwo, a Sneap ponownie udowodnia, że jest mistrzem w swoim fachu – brzmienie jest nowoczesne, ale jednocześnie stanowi ukłon w stronę klasycznego heavymetalowego grania.

Wydaje mi się, że na płycie znalazły się dwa, może trzy utwory, które spokojnie mogłyby wypaść z tracklisty, ponieważ nie wnoszą niczego odkrywczego, ale to drobiazg. Nie są w żadnym wypadku nieudane – co to, to nie. Po prostu wrzucono je chyba raczej tylko po to, żeby płyta trwała o te 10 minut dłużej. Nie zmienia to jednak faktu, że zespół Judas Priest ponownie udowodnił, iż jest w znakomitej formie, a Halford, że zasługuje na miano jednego z najlepszych wokalistów heavymetalowych w historii.

O jego formie scenicznej przekonamy się już niedługo – wraz z Judas Priest 30 marca zagra w Krakowie. Oj, będzie się działo! Z kim widzę się pod sceną?

Michał Grzybowski

Wejdź na FORUM!
Linki artykułu
Kopiuj link:
Skopiowano do schowka

Wklej link na stronę:
Skopiowano do schowka

 

Komentarze (0) / skomentuj / zobacz wszystkie