Strona używa cookies. Jeśli nie wyrażasz zgody na używanie cookies, zawsze możesz wyłączyć ich obsługę w swojej przeglądarce internetowej. Polityka Cookies
Akceptuję

Jaki sens miała walka o niepodległość zakończona 11 listopada 1918?

Wolne myśli
|
10.11.2023

W dniu Święta Niepodległości tak postawione pytanie może się wydawać bardzo prowokacyjne. Przecież – w zasadzie – poza niewielkimi grupkami fanatyków, nikt dziś nie kwestionuje sensu istnienia niepodległego, niezależnego państwa polskiego. A jednak jest to dzień, w którym wypada je sobie zadać. Dlaczego? Z kilku powodów, chociażby po to, aby sobie uświadomić, czemu ta niepodległość w ogóle miała i ma teraz służyć. W tym tekście próbujemy na to pytanie odpowiedzieć.

Tagi: historia

Święto niepodległości
Obchody święta niepodległości. Fot. Wikimedia

Wydawać by się mogło, tak przynajmniej czytamy w szkolnych podręcznikach do historii, że przez całe 123 lata zaborów Polacy nie robili nic innego, niż tylko bohatersko i z pasją walczyli o wskrzeszenie własnego państwa. Tymczasem taki obraz w ogóle nie odpowiada rzeczywistości. Bezpośrednio po trzecim rozbiorze – a wyraźnie odnotowują to źródła z epoki – objawiło się coś w rodzaju poczucia ulgi.

Część mieszkańców, zmęczona powstaniem kościuszkowskim, nowe realia przywitała z nadzieją na spokojny żywot, upragniony, bo miał nastąpić po bardzo ciężkich i niespokojnych czasach. Trzeba pamiętać, że przedrozbiorowa Rzeczpospolita była, pomimo podjętych u swojego kresu reform, państwem wewnętrznie słabym, rozdzieranym przez grupy zupełnie odmiennych interesów i przez to skłóconym, a poczucie tożsamości narodowej w dzisiejszym tego słowa znaczeniu jeszcze nie istniało.

To, że na sztandarach już wtedy pojawiało się słowo „ojczyzna”, wcale nie oznaczało, iż ówcześni rozumieją to pojęcie tak, jak większość z nas dziś. To były czasy, kiedy dopiero kształtowała się świadomość odrębności kulturowej i obyczajowej – wcześniej naturalnie widziano różnice językowe (były one głównym źródłem poczucia odmienności), ale znacznie większą rolę odgrywała religia, stąd liczne wojny prowadzone na jej tle przez wiele wieków w całej Europie. Co więcej, mieszkańcy upadającej Polski mieli prawo przypuszczać, iż ich życie po upadku państwa będzie wyglądać w zasadzie tak jak dotychczas, a może nawet się poprawi, tylko pod nowym władcą.

A ponieważ do Moskwy, Berlina czy Wiednia było daleko, nikt nie rozumiał, jak to wszystko będzie wyglądać w praktyce. Jeszcze kilka lat wcześniej, gdy armia rosyjska wkroczyła do Polski, by obalić Konstytucję 3 Maja, poseł carski Jakow Bułhakow, przekazując polskiemu podkanclerzowi Chreptowiczowi notę o wkroczeniu wojsk, oświadczył: „to nie wojna, ale przyjacielska pomoc, udzielona po sąsiedzku”, można się było zatem spodziewać, że jakoś szczególnie trudno jednak nie będzie.

Przysięga Kościuszki w Krakowie
Przysięga Kościuszki w Krakowie - to on pierwszy zrozumiał, że obrona niepodległości, jeszcze przed ostatecznym upadkiem państwa jest wartością nadrzędną. Fot. Wikimedia

I tu pojawia się pewien pozornie niezrozumiały paradoks: to okres zaborów zaczął z nową siłą kształtować w Polakach, zresztą wbrew woli i planom zaborców, poczucie narodowej wspólnoty. Odpowiedź na pytanie, dlaczego właśnie brak własnego państwa sprawił, iż Polacy w końcu zrozumieli, że jednak warto je posiadać, będzie też jednocześnie odpowiedzią na pytanie z tytułu, czy niepodległość ma sens w ogóle, także i teraz.

Niepodległość już w 1807? Mogło się tak wydawać

Każdy współczesny Polak wie, że pod zaborami byliśmy 123 lata. Kłopot w tym, że ten czas liczymy w taki sposób dopiero od czasów II Rzeczpospolitej. Wcześniej przez całe dekady, aż do Powstań, mieszkańcy obszaru między Wartą a Wisłą wierzyli, iż niezależność, co prawda w sposób okrojony, ale odzyskaliśmy już w 1807, a więc zaledwie po 12 latach od jej utraty.

Z formalnego punktu widzenia tak przecież było. Księstwo Warszawskie, które powołał do życia Napoleon Bonaparte, nominalnie związane unią z Saksonią a praktycznie uzależnione od jego woli, było w sensie prawnym niepodległe – miało własną konstytucję, Sejm, rząd i armię. Podobnie jego następca, tzw. królestwo kongresowe (nazwa od ustanowienia na kongresie wiedeńskim), czyli formalnie twór o nawet wyższym statusie prawnym niż poprzedni, oficjalnie nazwane Królestwem Polskim i istniejące w latach 1815-1832. Posiadało ono wszelkie zewnętrzne atrybuty państwa, poza jednym – królem Polski każdorazowo miał zostawać car Rosji, ale przecież podobne unie personalne nie były w Europie niczym nadzwyczajnym.

Jak się zresztą później okazało, wielu Polaków to właśnie w Rosji, mimo jej decydującej roli w rozbiorach, widziało gwaranta odzyskania własnej państwowości. Nastąpiło to zresztą w dużej mierze na skutek wyjątkowo agresywnej polityki Prus – które, w odróżnieniu od dość powściągliwych w niszczeniu polskiej symboliki Rosjan, brutalnie zwalczały wszelkie przejawy polskości na ziemiach, które anektowali.

Dobrym przykładem jest tu los polskich regaliów – złupionych z Wawelu – wśród których znalazła się korona Bolesława Chrobrego, korony królestw Szwecji i Węgier (Wazów i Batorego). Król pruski Fryderyk Wilhelm II chcąc okazać pogardę dla polskości, rozkazał te bezcenne skarby przetopić, wybić z nich monety, a klejnoty sprzedać. Obecnie w wawelskim skarbcu możemy oglądać jedynie ich późniejsze kopie.

Choć dziś o tym zapominamy, to warto mieć świadomość, iż mieszkańcy na początku XIX wieku wierzyli, że żyją w niepodległej Polsce.

Kopia polskich insygniów koronacyjnych ze skarbca wawelskiego
Kopia polskich insygniów koronacyjnych ze skarbca wawelskiego. Oryginał został zniszczony przez Prusaków. Fot . Wikimedia

Dobre złego początki - zabory miały przynieść spokój

O ile zaraz po rozbiorach mogło się jeszcze wydawać, iż faktycznie sytuacja polityczna unormuje się, a mieszkańcy dawnej Polski po dziesiątkach lat niepokojów, wojen, kolejnych grabieży dokonywanych przez przemierzające kraj wzdłuż i wszerz obce armie, zaznają wreszcie pokoju, to jednak bardzo szybko okazało się, że rządzący „obcy” ani myślą zapewnić nam warunki do rozwoju, a to, co ich interesuje, to bezwzględna eksploatacja zajętego obszaru i jego mieszkańców.

W efekcie polityki zaborców stracili wszyscy – nawet ci, którzy spodziewali się zyskać i wcześniej własny kraj zdradzili. Od polskich chłopów, których 100 tysięcy caryca Katarzyna „podarowała” na służbę swojej szlachcie i generałom, po magnatów, którzy wierzyli, iż po upadku rządu w Warszawie będą mogli dalej gromadzić majątki, a faktycznie interesy, które prowadzili często w całej Europie, zostały przejęte bądź zniszczone.

Warto tu przypomnieć, po zniknięciu państwa polskiego zaborcy tylko na samej Litwie zniszczyli ponad dwadzieścia dobrze prosperujących manufaktur produkujących odzież, wyroby porcelanowe, ale też broń, powozy. Upadła stworzona przez Antoniego Potockiego Kompania Handlu Czarnomorskiego, która wcześniej eksportowała polskie zboże przez porty czarnomorskie, zbankrutowały rodzące się przedsiębiorstwa finansowe oraz pierwsze banki.

Antoni Protazy Potocki
Antoni Protazy Potocki - założyciel zniszczonej przez zaborców Kompanii Handlu Czarnomorskiego. Fot. Wikimedia

Kilka lat temu w debacie publicznej jedna z gazet postawiła tezę, że zabory unowocześniły Polskę. To szkodliwy mit – było dokładnie odwrotnie. Akurat jeszcze przed upadkiem kraj ten, a właściwie jego rodzące się wtedy elity zrozumiały, że trzeba modernizować państwo, by liczyć się w Europie. I nie poprzestano na samych planach, podjęto szereg działań (z kulminacją w postaci Konstytucji 3 Maja), by rząd mógł ten rozwój, zwłaszcza ekonomiczny i technologiczny, stymulować.

Wiedziano, że musimy się gruntownie, także społecznie (na co w ustawie zasadniczej dawano sobie czas) zmienić. Mogliśmy w efekcie aktywnie uczestniczyć w rewolucji przemysłowej, która się właśnie wtedy zaczynała. Tymczasem zabory cały ten proces na wiele dekad zatrzymały. Zamiast awansu i nowych możliwości przyniosły przetrącenie kręgosłupa wszelkim, w tym przede wszystkim wielkoskalowym rozwojowym pomysłom i uczyniły z nas na długie lata jedynie konsumenta tego, czym chcieli się z nami dzielić inni, silniejsi.

Z oczywistych względów w interesie zaborców nie było, by ich nowo zdobyte kolonie przewyższyły pod jakimkolwiek względem starą centralę. Rozwój terenów polskich świadomie hamowano. Choć później – szczególnie w Królestwie Polskim – przemysł rozwinął się na wielką skalę, to jednak nie zdołano już odrobić strat wynikających z blokady w pierwszych latach zaborów. Na ogół zaborcy starali się szkodzić rozwojowi zajętych przez siebie polskich terenów wszelkimi sposobami. Niemcy przez wynarodowianie – paradoksalnie w dziele tym przeszkodziło im ich przywiązanie do prawa – wówczas jeszcze nie zdobyli się bowiem na formalnie (jak podczas II wojny światowej) traktowanie nas jako gorszych, dzięki czemu Polacy mogli pewnych spraw bronić przed niemieckimi sądami.

Z kolei Austriacy wybrali inną metodę – skłócania i nastawiania poszczególnych warstw społecznych przeciwko sobie, co skończyło się np. rabacją galicyjską, czyli powstaniem chłopów przeciw szlachcie. Rosjanie natomiast oferowali możliwości wielkiej kariery, ale pod warunkiem opuszczenia Królestwa i osiedlenia się gdzieś głęboko w Rosji, czyli coś w rodzaju samorusyfikacji (później zresztą to zarzucili i wprowadzili przymusową).

Rusyfikacja
Obwieszczenie zaborcze z 1868 roku informujące o wprowadzeniu zakazu prowadzenia rozmów w języku polskim we wszystkich miejscach publicznych. Fot Wikimedia

„Kto nie chce utrzymywać własnej armii, będzie karmił cudzą”

Powyższe powiedzenie Napoleona Bonaparte doskonale charakteryzuje to, czym jest niepodległość i jej lekceważenie, nie tylko w sensie militarnym. Czasami w dzisiejszej debacie, ale to akurat nie jest niczym nowym, w historii, także Polski, wielokrotnie stawiano takie tezy, opatrzone licznymi, zwykle dość naiwnymi argumentami, że może lepiej rozpłynąć się w strukturach międzynarodowych, oddać się pod opiekę innym, silniejszym. Że to przyniesie trwały pokój i prosperity, a cenę utraty suwerenności warto w takim przypadku zapłacić.

Dzieje Polski uczą jednak dobitnie, iż jest zupełnie odwrotnie – nigdy żaden naród nie rozwija się pod kontrolą innego tak szybko, jak w kooperacji, ale samodzielnie. To nie musi wcale wynikać ze złej woli – po prostu ludzie są tak skonstruowani, że jeśli mają się czymś dzielić, dbać o rozwój, to najpierw zaczynają od siebie, swojej rodziny i wspólnoty narodowej. I wcale nie trzeba być nacjonalistą, by tak uważać, wystarczy spojrzeć na współczesną Europę czy Amerykę. Nawet jeśli głośno mówi się o współpracy, propaguje idee braterstwa czy porozumienia, to pod stołem rozgrywane są bezwzględnie twarde, państwowe interesy. Dobrym przykładem tezy Bonapartego jest komora celna w Kwidzynie – miejsce zbierania podatków za spław polskiego zboża Wisłą do Gdańska. Przedrozbiorowa Polska nie miała pieniędzy na wystawienie silnej armii, bo szlachta nie chciała płacić podatków. Gdy Polska upadła, Prusacy ustanowili w Kwidzynie jeden punkt poboru opłat, który miał zapewniać 1/3 wszystkich ich budżetowych wpływów!

Jaki z tego wniosek? Póki mamy niepodległość, możemy być – nawet jeśli słabszym – to jednak podmiotem tych rozgrywek, mamy mechanizmy, by popierać to, co dla nas dobre, hamować rzeczy, które mogą nam zaszkodzić. Parafrazując słowa Bonapartego – kto nie chce rozwijać własnego państwa, będzie pracować na dobrobyt innych.

Stąd moja odpowiedź na podstawowe pytanie z tematu – tak, odzyskanie niepodległości, wszelkie powstania i narodowe zrywy miały i mają głęboki i praktyczny sens. Wolna Polska dała nam szereg możliwości, których – gdyby nie jej istnienie – nigdy byśmy nie mieli. To, że w wielu obszarach nie potrafimy ich wykorzystać, to zupełnie inna kwestia. Póki co Polak jedynie u siebie ma największe szanse na zrobienie kariery czy rozwój własnego biznesu, tak jak Niemiec w Niemczech a Francuz we Francji. Wszędzie indziej, nawet jeśli pozornie, przez jakiś czas będzie mu się wydawać, że jest inaczej, czekają go ograniczenia i nieprzekraczalny szklany sufit.

Pamiętam, jak mój ojciec, jeszcze w czasach PRL-u mówił mi, a byłem wtedy dzieckiem, że jeszcze będę „obywatelem świata”. Z dzisiejszej perspektywy jego słowa wydają mi się tyleż idealistyczne, co trochę naiwne, ale w takim najbardziej pozytywnym tego słowa znaczeniu. Ja też bym chciał, aby światem kierowały wyłącznie idee porozumienia i współpracy, odrzucenia partykularyzmów, jednak to, co obserwujemy dziś na świecie pokazuje, że do spełnienia tej wizji jeszcze bardzo, bardzo daleko.

W tym kontekście niepodległość własnego kraju staje się wartością, którą należy wspierać i utrzymywać, nawet jeśli koszty są duże. Ale ta niepodległość ma też mieć konkretny cel – ma czynić życie Polaków łatwiejszym i dającym satysfakcję. Dziś często niektórzy świętują 11 listopada, ale do końca sami nie rozumieją dlaczego, poza tym, że to „narodowe święto”. Tymczasem jest to dzień samostanowienia i wolności – czyli wartości, dzięki którym każdy z nas ma możliwość kierowania własnymi losami i własnym życiem.

Tomasz Sławiński

 

 

Wejdź na FORUM!
Linki artykułu
Kopiuj link:
Skopiowano do schowka

Wklej link na stronę:
Skopiowano do schowka

 

Komentarze (0) / skomentuj / zobacz wszystkie