Strona używa cookies. Jeśli nie wyrażasz zgody na używanie cookies, zawsze możesz wyłączyć ich obsługę w swojej przeglądarce internetowej. Polityka Cookies
Akceptuję

Slash w Polsce – święto miłośników rocka, solówek i dobrej zabawy [RELACJA]

Muzyka
|
17.04.2024

Każda wizyta Slasha w Polsce to duże wydarzenie. Wczoraj, 16 kwietnia, po ponad dekadzie legendarny gitarzysta Guns N’ Roses powrócił do Spodka, żeby zagrać kolejny koncert z Mylesem Kennedym i muzykami The Conspirators. To było prawdziwe święto rocka.

Tagi: rock , metal , muzyka

Slash
Slash w Katowicach | mat. pras.

W ostatnich latach Slash pojawiał się w Polsce dość często – czy to solo, czy z Guns N’ Roses. Tak się jednak złożyło, że ikonicznego gitarzysty w Katowicach nie mieliśmy okazji oglądać od 11 lat, co bez wątpienia było dobrą okazją, żeby znów posłuchać hipnotyzujących dźwięków jego Les Paula. Koncert Slasha odbył się oczywiście w Spodku, czyli miejscu dla miłośników rocka kultowym. Wśród publiczności pełen wiekowy przekrój – nie brakowało oprószonych siwizną wyluzowanych dżentelmenów, a także młodych adeptów gitarowego rzemiosła.

Slash od dekad jest fenomenem, który łączy pokolenia. Widać to było również wczoraj, gdy wszyscy ramię w ramię bawili się przy serwowanych jeden po drugim utworach – nie tylko z solowych płyt gitarzysty. Ale po kolei, bo na scenie jako pierwszy pojawił się syn innej legendy...

Rozgrzewka na pełnym luzie

Wolfgang Van Halen, bo o nim mowa, to syn nieżyjącego już niestety Eddiego. Junior od samego początku jednak, choć ojcu zawdzięcza wykształcenie i geny, nie chce być kojarzony bezpośrednio z nim, bezwzględnie postacią ikoniczną. Nie gra coverów Van Halen, a w czasie wywiadów prosi, żeby pytać go o jego zespół, a nie zespół swojego taty. Należy to uszanować. Szczególnie że muzycznie „Młody” ma sporo do zaoferowania. Od 2015 roku stoi na czele zespołu Mammoth WVH, który występuje jako support podczas trwającej właśnie trasy Slasha.

W Katowicach Wolfgang zaprezentował sześć utworów, co przełożyło się na półgodzinne show. Standardowa długość w przypadku zespołu grającego na rozgrzewkę. Były to bardzo przyjemne dwa kwadranse. Na scenie było wesoło, wszyscy byli całkowicie wyluzowani. Publika szybko pochwyciła ten vibe, klaszcząc, machając i ogólnie dobrze się bawiąc. Nawet sam Van Halen był lekko zdziwiony, gdy gromkie brawa nie pozwoliły mu zabrać głosu między utworami „Take a Bow” a „Don't Back Down”. Skwitował to szczerym uśmiechem. Drugi z wymienionych kawałków stanowił zamknięcie naprawdę fajnego koncertu.

Slash i koledzy, czyli dobra zabawa na scenie

Po niespełna trzydziestu minutach na scenie pojawili się Slash, Myles Kennedy i wspierający ich muzycy z zespołu The Conspirators. Nie było długiego wstępu, kurtyny czy pirotechniki – weszli i zaczęli grać. Spodobała mi się ta prostota, której ostatnio na występach wielkich gwiazd coraz mniej. Tutaj postawiono na muzykę i przekaz. Na pierwszy ogień poszły utwory „The River Is Rising”, „Driving Rain”, „Halo” oraz „Too Far Gone”. Zespół był w dobrej formie. Slash specjalnie się nie eksponował, spokojnie grając sobie po boku sceny. Rolę zagadującego przejął Myles. Ale tego gadania to za dużo nie było, wszak nie po to przyjeżdża się na koncert rockowy.

Zespół prezentował utwór za utworem, wciąż nie tracąc na scenicznej jakości. Zabawa była przednia – zarówno na scenie, jak i pod nią. Ciekawostką okazał się cover utworu „Always on the Run” z repertuaru Lenny’ego Kravitza. W rolę wokalisty wcielił się w nim bowiem basista Todd Kerns, który poradził sobie lepiej niż bardzo dobrze. Bardzo energetyczny występ. W okolicach utworów „Avalon” i „Spirit Love” – czyli mniej więcej w połowie koncertu – nieco odważniejszy zrobił się Slash, który zaproponował pierwszą trwającą dobre kilka minut solówkę. Tego brzmienia nie da się podrobić!

Kolejnym ważnym momentem było odegranie przez zespół kawałka „Don’t Damn Me”, który pochodzi z płyty „Use Your Illusion I” Guns N’ Roses. To o tyle wyjątkowe, że sami Gunsi nigdy nie prezentują go na żywo. W Katowicach w rolę Axla wcielił się niezawodny Kerns. Wypadło to bardzo przekonująco. Później było już slashowo, czyli „April Fool”, „Fill My World”, „You’re a Lie”. Wszyscy dobrze się bawili, a jeszcze większe ożywienie nastąpiło, gdy zespół zaczął grać utwór „World on Fire”. Okazało się, że ten został przedłużony na potrzeby podziękowań i przedstawienia wszystkich bohaterów przedstawienia. Slash skorzystał z okazji i, będąc tym razem w centralnej częsci sceny, zaproponował kolejną hipnotyzującą solówkę. Panowie pięknie się pożegnali i zaczęli się zbierać.

Oczywiście była to tylko przerwa, bo co to za koncert rockowy bez bisu? Na pierwszy ogień poszedł kolejny cover – „Rocket Man” z repertuaru Eltona Johna. Zrobiło się nastrojowo. Myles świetnie poradził sobie z tym klasykiem, a Slash zasiadł za... elektryczną gitarą hawajską. Obserwować go w takich okolicznościach było nieco nietypowe, ale efekt okazał się naprawdę udany. No a na koniec panowie zaproponowali to, na co wielu czekało od początku – utwór „Anastasia”. Stanowił on świetne domknięcie trwającego ponad dwie godziny koncertu. Koncertu, który stanowi definicję rock ‘n’ rollowego szaleństwa i gitarowej uczty. Oby więcej takich!

Antek Głowacki

Wejdź na FORUM!
Linki artykułu
Kopiuj link:
Skopiowano do schowka

Wklej link na stronę:
Skopiowano do schowka

 

Komentarze (0) / skomentuj / zobacz wszystkie