Strona używa cookies. Jeśli nie wyrażasz zgody na używanie cookies, zawsze możesz wyłączyć ich obsługę w swojej przeglądarce internetowej. Polityka Cookies
Akceptuję

„Telefon pana Harrigana”. Czy filmowa adaptacja opowiadania Stephena Kinga jest straszna? [RECENZJA]

Książka, film
|
11.10.2022

Mający swoją premierę na platformie Netflix film „Telefon pana Harrigana” powstał na kanwie jednego z opowiadań „mistrza horroru”, Stephena Kinga. W produkcji pojawił się miedzy innymi legendarny Donald Sutherland. Czy wszystko to sprawiło, że możemy mówić o udanej produkcji?

Tagi: film dla faceta po 40.

„Telefon pana Harrigana” - kadr z filmu
Donald Sutherland i Jaeden Martell | fot. mat. pras.

Filmowe adaptacje dzieł Kinga to albo produkcje wybitne, albo co najwyżej przeciętne. Wynika to między innymi z faktu, że złożone często powieści czy opowiadania wymagają sporo pracy twórczej ze strony scenarzystów oraz reżyserów, aby w ciekawy sposób przenieść historie na ekran. Nie zawsze się to udaje, ale jak już się uda – mamy do czynienia z dziełem wyjątkowym.

5 października na platformie Netflix zadebiutował horror zatytułowany „Telefon pana Harrigana” (org. „Mr. Harrigan’s Phone”). Powstał na kanwie opowiadania Kinga, które jest jedną z czterech części książki pt. „Jest krew...”. John Lee Hancock („Wielki Mike. The Blind Side”, „Ratując pana Banksa”), scenarzysta oraz reżyser, zaprosił do współpracy Jaedena Martella oraz jedną z ikon Hollywood, Donalda Sutherlanda. Warto wspomnieć, że pierwszy z wymienionych znany jest przede wszystkim z ról w dwóch częściach „To”, które również powstały na podstawie twórczości Stephena Kinga.

„Telefon pana Harrigana” – fabuła filmu

Craig to spokojny chłopak, który radzić musi sobie z wieloma problemami – utratą matki, a także prześladowaniami w szkole. Odskocznią okazuje się tytułowy pan Harrigan, czyli ekscentryczny starszy miliarder. Między bohaterami, skrajnie przecież różnymi, rodzi się więź. Lubią ze sobą rozmawiać i spędzać razem czas. Dla Craiga to szansa na odpoczynek i wyciszenie, a dom Harrigana to bezpieczna strefa, w której może czuć się swobodnie.

Gdy straszy człowiek umiera, Craig odkrywa, że mimo wszystko jest się w stanie z nim komunikować. Używa do tego telefonu komórkowego. Choć na innych zasadach, ich przyjaźń wciąż może trwać...

Plakat filmu „Telefon pana Harrigana”
„Telefon pana Harrigana” – plakat | mat. pras.

Plusy i minusy

Na początek warto jedną rzecz doprecyzować – choć platforma Netflix określa film „Telefon pana Harrigana” mianem horroru, raczej należy przyjąć, że to dramat z elementami kina grozy. Bo przez większość scen otrzymujemy opowieść o ludzkich relacjach, problemach dorastania oraz utraty bliskiej osoby. W drugiej części, jak to u Kinga, do głosu dochodzą wątki nadprzyrodzone. Odgrywają one w filmie kluczową rolę, ale sama technika przekazu zastosowana przez Hancocka praktycznie się nie zmienia.

Wydaje się, że ewentualne zarzuty należy kierować do scenarzysty i reżysera, który – zdecydowanie bardziej obyty z kinem dramatycznym niż grozy – nie potrafił dokonać stylistycznego przeskoku. Jest to proces skomplikowany, który w dziełach Kinga nie jest niczym niezwykłym, ale przy próbie jego przeniesienia na ekran okazuje się niekiedy zabiegiem niewykonalnym. Tak właśnie stało się w „Telefonie...”. Jako dramat z wątkami społeczno-egzystencjalnymi sprawdza się doskonale, dużo gorzej natomiast jako horror o zjawiskach nadprzyrodzonych.

Najjaśniejszymi punktami filmu Hancocka są dwaj wspomniani wcześniej aktorzy. Przedstawiciel starej szkoły (Donald Sutherland) udowadnia, że nawet w wieku 87 lat można być w doskonałej formie. Jego gra jest subtelna, niewymuszona, a jednocześnie szalenie sugestywna. Młodszy o prawie 70 lat Martell nie ustępuje swojemu doświadczonemu koledze po fachu, choć w jego wypadku mówić możemy – co oczywiste z racji roli – o występie dużo bardziej ekspresyjnym. Te przeciwności się przyciągnęły i w produkcji Netfliksa udało im się stworzyć naprawdę ciekawy duet. Dialogi pomiędzy oboma bohaterami są niezwykle naturalne, a jednocześnie z jakiegoś powodu magnetyzujące.

Doskonałym uzupełnieniem historii przedstawionej w „Telefonie...” jest muzyka. Kiedy trzeba – łagodna, innym razem – złowroga. Świetnie dopasowano ją do konkretnych scen, co bez wątpienia należy docenić, gdyż twórcy nie zawsze pamiętają o tym z pozoru drobnym, ale jakże potrzebnym elemencie budowania napięcia i wzmacniania przekazu.

Jest jedno „ale”

„Telefon pana Harrigana” to film, który nie jest skierowany do miłośników klasycznego kina grozy. Osób, które podczas seansu lubią się porządnie wystraszyć. To raczej dzieło stworzone z myślą o miłośnikach mocnych dramatów, a także twórczości Stephena Kinga. Oni odnajdą w najnowszym tytule Johna Lee Hancocka dokładnie to, czego szukają.

Jednocześnie produkcja zamówiona przez platformę Netflix jest pokazem światowej klasy aktorstwa, co bez wątpienia doceni wielu miłośników dobrego kina. W przypadku „Telefonu...” nie możemy zatem mówić o tytule przełomowym czy wyjątkowym, ale na pewno solidnym. Zaliczyć je należy do grupy udanych adaptacji dzieł Kinga. Tylko – podkreślę celowo jeszcze raz – to nie jest horror!

Michał Grzybowski

Wejdź na FORUM!
Linki artykułu
Kopiuj link:
Skopiowano do schowka

Wklej link na stronę:
Skopiowano do schowka

 

Komentarze (0) / skomentuj / zobacz wszystkie