Strona używa cookies. Jeśli nie wyrażasz zgody na używanie cookies, zawsze możesz wyłączyć ich obsługę w swojej przeglądarce internetowej. Polityka Cookies
Akceptuję

Przyczajony superbohater. Zadebiutował „Samarytanin” z Sylvestrem Stallone’em [RECENZJA]

Książka, film
|
26.08.2022

Sylvester Stallone powrócił i to jako... superbohater. Na platformie Amazon Prime Video zadebiutował właśnie film „Samarytanin” w reżyserii Juliusa Avery’ego. Czy to tytuł godny zainteresowania?

Tagi: film dla faceta po 40.

„Samarytanin” – grafika promo
„Samarytanin” – Sylvester Stallone znów w akcji | fot. mat. pras.

Popularność kina supberbohaterskiego sprawiła, że nawet Sylvester Stallone zdecydował się z nim zmierzyć. Choć 76-latek jest już ikoną kina akcji, postanowił jeszcze raz spróbować swoich sił w tym filmowym gatunku. Decyzja odważna, bo – nie oszukujmy się – aktor najlepsze lata ma już za sobą, co dało się odczuć, oglądając nagrany nieco na siłę „Rambo: Ostatnia krew” z 2019 roku.

O „Samarytaninie” (ang. „Samaritan”), najnowszym tytule w CV Stallone’a, pierwszy raz usłyszeliśmy kilkanaście miesięcy temu. Prace na planie przeciągały się między innymi z powodu pandemii. Za tytuł odpowiedzialny jest Julius Avery („Operacja Overlord”), który pracował na scenariuszu Bragiego F. Schuta („Polowanie na czarownice”, „Escape Room”). Obok Stallone’a w filmie zagrali Javon „Wanna” Walton, Pilou Asbæk czy Sophia Tatum.

„Samarytanin” zadebiutował 26 sierpnia na platformie streamingowej Amazon Prime Video.

Fabuła filmu „Samarytanin”

Pochodzący z biednego domu, mieszkający jedynie z ledwo wiążącą koniec z końcem matką, 13-letni Sam zafascynowany jest wydarzeniami sprzed niemalże ćwierć wieku. Wtedy to do pojedynku stanęło dwóch superbohaterów i jednocześnie braci bliźniaków – Samarytanin oraz Nemezis. Legenda głosi, że dobry zabił złego, a następnie zniknął. Rezolutny nastolatek jest przekonany, że jego bohater żyje i gdzieś się ukrywa.

Ma podejrzenia, że Samarytaninem jest jego sąsiad, Joe Smith. Próbuje się do niego zbliżyć, żeby ostatecznie potwierdzić swoje domysły. W tym samym czasie w Granite City rośnie przestępczość, a miasto zaczyna pogrążać się w chaosie. Za wszystkim stoi charyzmatyczny i śmiertelnie niebezpieczny Cyrus, który zapewnia buntujących się mieszkańców, że walczy o ich dobro. Swoich podwładnych przekonuje natomiast, że to on będzie nowym Nemezis. Sam musi nakłonić Samarytanina do wyjścia z cienia. Tylko on może ocalić miasto.

Plakat promujący film „Samarytanin”
Plakat promujący film „Samarytanin” | mat. pras.

Problemy, problemy

Sylvester Stallone jako zgorzkniały samotnik to dobry wybór. Jednocześnie doskonały sposób na to, żeby zamaskować ograniczenia, jakie nakłada na aktora jego wiek. Bo kino akcji to poletko dla sporo młodszych. Sceny walki są mało widowiskowe, a potężna siła, którą dysponuje Samarytanin, wystarczy, żeby pokonać każdego śmiertelnika. Bohater nie musi się zatem specjalnie przemęczać, żeby spuścić łomot nawet większej grupie przeciwników. Ogląda się to bez zażenowania, ale jednocześnie sceny walki nie robią większego wrażenia. Wszystko dzieje się jakby w zwolnionym tempie – nie oszukujmy się, to zabieg, który sprawia, że Stallone jeszcze jakoś w tych pojedynkach się prezentuje.

Fabularnie film niczym nie zachwyca, ponieważ po pierwszym kwadransie większość osób domyśli się, jaki będzie schemat i że wszystko skończy się pojedynkiem dobra ze złem. Pod koniec pojawia się pewien plot twist, ale z wiadomych powodów nie będę się na jego temat rozpisywał. Oczywiste jest, że po filmie o superbohaterach nie oczekuje się złożonej, wielowarstwowej fabuły, ale wydaje się, że reżyser i scenarzysta nie wykorzystali swojej szansy. Szansy na wyciągnięcie nas nieco z nudnawego już świata DC i Marvela. Pod względem historii wyszło poprawnie, ale nic ponadto.

Największym zastrzeżeniem, jakie mam do „Samarytanina”, są dialogi. Banalne i sztuczne, które nie wnoszą do filmu praktycznie niczego wartościowego. Stallone nigdy nie był mistrzem scen dramatycznych i nic się w tej kwestii nie zmieniło. Nieco ożywienia do filmu wnosi dwóch bohaterów – 13-letni Sam, którego naprawdę sprawnie odegrał znany z „Euforii” Javon „Wanna” Walton, a także główny antagonista, Cyrus, w którego postać wcielił się znakomity w „Grze o tron” Pilou Asbæk. Obaj aktorzy dodają „Samarytaninowi” kolorytu i jakości, choć na drętwe dialogi nic już poradzić nie mogli. W tym wypadku wina spada na ich autora.

„Samarytanin”
Cyrus i Joe w filmie „Samarytanin” | fot. mat. pras.

Ponieważ mówimy o filmie Sci-Fi, warto wspomnieć o scenografii i efektach specjalnych. W tym wypadku bez większych zastrzeżeń – deszczowe i mroczne Granite City zaprezentowano naprawdę dobrze, sceny walki są przygotowane poprawnie, a efekty wybuchu granatów (ważnych w fabule filmu) wypadły imponująco. Boleśnie przeciętnie wyglądała jedynie scena, gdy jeden z bohaterów zostaje potrącony przez samochód, a naszym oczom okazuje się wirująca po asfalcie kukła. Diabeł przecież tkwi w szczegółach.

Mogło być lepiej...

Cieszę się, że „Samarytanin” nie trafił do kin, ponieważ nie byłbym zadowolony, że musiałem zapłacić za ten seans kilkadziesiąt złotych. Wszystko dlatego, że to zwyczajnie film przeciętny, który nie wykorzystał swojego sporego potencjału. Historia jest spójna, ale mało odkrywcza, a dialogi kładą większość scen. Dwie dobre role i niezłe efekty specjalne nieco wszystko ratują, ale wydaje się, że oczekiwania względem recenzowanej produkcji były większe.

Jeśli lubisz kino akcji, to powinieneś się zapoznać z „Samarytaninem” – chociażby po to, żeby jeszcze raz zobaczyć rozprawiającego się z oprychami Stallone’a. Jeśli jednak planujesz włączyć film dlatego, że lubisz kino superbohaterskie, to znacznie lepiej będzie, jak sięgniesz po znajdujący się na tej samej platformie serial „The Boys”. Obie produkcje dzieli niestety przepaść.

Michał Grzybowski

Wejdź na FORUM!
Linki artykułu
Kopiuj link:
Skopiowano do schowka

Wklej link na stronę:
Skopiowano do schowka

 

Komentarze (0) / skomentuj / zobacz wszystkie