Strona używa cookies. Jeśli nie wyrażasz zgody na używanie cookies, zawsze możesz wyłączyć ich obsługę w swojej przeglądarce internetowej. Polityka Cookies
Akceptuję

Film na weekend: „Źle się dzieje w El Royale”

Książka, film
|
24.06.2022

Thriller, czarna komedia, dramat, wariacja na temat Tarantino – film „Źle się dzieje w El Royale” nie jest łatwy do sklasyfikowania, ale to jedna z jego zalet. O wszystkich pozostałych przeczytacie w dalszej części artykułu.

Tagi: film dla faceta po 40.

„Źle się dzieje w El Royale” - kadr
Typowy dla „Źle się dzieje w El Royale” klimat | fot. mat. pras.

Drew Goddard to scenarzysta z dużym doświadczeniem, który okazjonalnie bierze się za reżyserię. Zaczął od 2011 roku od horroru „Dom w głębi lasu”, w którym sprytnie i bezceremonialnie rozprawił się z całym gatunkiem, tworząc jedyny w swoim rodzaju pastisz. Produkcja, z powodu swojej pomysłowości i nieprzewidywalności, okazała się dużym sukcesem. Doceniona została zarówno przez miłośników, jak i przeciwników filmów grozy. A to duża sztuka.

Siedem lat później, w 2018 roku, Goddard powrócił z kolejnym filmem (w roli reżysera, bo scenariusze pisał z dużo większą częstotliwością). Mowa o dziele zatytułowanym „Źle się dzieje w El Royale” (ang. „Bad Times at the El Royale”), w którym pojawiło się kilka aktorskich znakomitości: Jeff Bridges, Dakota Johnson, Jon Hamm czy Chris Hemsworth. Choć film określano mianem thrillera, wiecie już ze wstępu, że to coś znacznie bardziej złożonego. Ale po kolei...

„Źle się dzieje w El Royale” – fabuła filmu

Rzecz dzieje się w hotelu na granicy stanów Nevada i Kalifornia. W latach 60. był on atrakcją turystyczną, dekadę później – czyli w momencie rozgrywania się filmu – jest na wpół zrujnowaną ruderą. To właśnie w takich okolicznościach spotyka się siódemka bohaterów. Każdy z nich skrywa swoją tajemnicę, każdy ma na głowie inne problemy. Jedna noc w El Royale wystarczyła, żeby – w obliczu szansy na odkupienie grzechów oraz rozliczenie się z przeszłością – rozpętało się prawdziwe piekło. Piekło, po którym nie będzie już szansy na powrót do normalności.

„Źle się dzieje w El Royale” - plakat
Polski plakat „Źle się dzieje w El Royale” | mat. pras.

Tarantinowskie pomieszanie

W opisie fabuły celowo nie zdradziłem zbyt wielu szczegółów, ponieważ zdecydowanie lepiej jest je odkrywać wraz z kolejnymi scenami „Źle się dzieje w El Royale”. Bo budowanie relacji pomiędzy bohaterami, a także odkrywanie ich tajemnic jest kwintesencją produkcji z 2018 roku. Ze wspomnianej grupy bohaterów czwórkę określić możemy mianem „głównych”. Bo do hotelu wchodzą w tej samej chwili katolicki ksiądz z zanikami pamięci, wygadany sprzedawca odkurzaczy, czarnoskóra piosenkarka i buntowniczka, która za wszelką cenę chce ukryć swoją tożsamość... Zaczyna się jak kiepski żart, ale to, co dzieje się później, z pewnością kiepskie nie jest. Choć bywa i śmiesznie, bo w „Źle się dzieje w El Royale” nie brakuje elementów typowych dla czarnej komedii.

Twórca postanowił w swoim filmie nieco rozliczyć się z przeszłością, podsumować pełną sprzeczności paradoksów nixonowską Amerykę. Dlatego sporo miejsca bohaterowie poświęcają rozważaniom o wojnie w Wietnamie, inwigilacji czy aferach na najwyższych szczeblach władzy. To ciekawe urozmaicenie i nawet dla niżej podpisanego, który niespecjalnie w tym okresie się orientuje, była to ciekawa lekcja historii Stanów Zjednoczonych. To zasługa przede wszystkim sprawnie napisanych dialogów, które są ostre jak brzytwa. Nawet gdy akcja nie posuwa się do przodu, samo przysłuchiwanie się rozmowom bohaterów daje wiele satysfakcji. Zwykle w recenzji filmu słowo „przegadany” nie zwiastuje niczego dobrego, ale akurat w „Źle się dzieje w El Royale” jest komplementem.

Trochę w tym wszystkim kina Tarantino. Niektórzy mówią, że zbyt dużo, a Goddard zwyczajnie zżynał od Mistrza, ale ja tego tak nie odczytałem. Owszem, podobieństw z „Czterema pokojami” nie da się nie wychwycić, ale to nie przeszkadza. Szczególnie że twórca już przy poprzednim filmie udowodnił, że umie bawić się konwencją i pewne zabiegi są w jego wypadku zamierzone. Umaczanie wszystkiego w tarantinowskim sosie wyszło filmowi na dobre, ponieważ sprawiło, że oglądając go, czujemy, że wiemy, co wydarzy się później. Tylko że dzieje się coś zupełnie innego, niespodziewanego, nieoczywistego. I wtedy radość z seansu jest jeszcze większa.

Smaczku całej historii dodaje również fakt, że dzieje się w zamkniętej, ograniczonej przestrzeni. Dzięki temu twórcy mogli dopracować wszystko – w tym wypadku scenografię, kompozycję kadru i kolory – dokładnie tak, jak chcieli. Tę dbałość o detale dostrzega się natychmiast i tak już pozostaje do samego końca. Kiedy dodamy do tego świetnie przygotowanych do swoich ról aktorów, możemy mówić o pełnym sukcesie. Że Jeff Bridges i Jon Hamm wypadli dobrze, to nie ma się co dziwić, ale na duże wyróżnienie zasługują również – niesprawiedliwie zaszufladkowani – Dakota Johnson (ta od Greya) i Chris Hemsworth (napakowany Thor). Objawieniem jest natomiast najmniej znana z tej ekipy Cynthia Erivo, która wcieliła się w postać piosenkarki. Oglądanie ich wszystkich w ciasnych hotelowych pomieszczeniach było dużą przyjemnością.

Nie dla każdego czy dla wszystkich?

Mam świadomość, że „Źle się dzieje w El Royale” nie będzie filmem dla wszystkich, tak jak nie wszyscy lubią dzieła Tarantino. Na pewno jednak dzieło Drew Goddarda należy docenić za realizację oraz pomysł. To nie jest prosty i oczywisty film, ale w tym tkwi jego wartość. Bo gdyby obedrzeć go z tych charakterystycznych cech, jak niekonwencjonalne zabiegi montażowe czy rozbuchane dialogi, pozostałoby niewiele. Opowiada bowiem prostą historię, ale w zwariowany sposób. I za to go polubiłem.

Trwający ponad 2 godziny i 20 minut film „Źle się dzieje w El Royale” dostępny jest dla abonentów Disney+. Tytuł można wypożyczyć również w serwisach VOD (Chili, Rakuten, vod.pl i Loomi).

Michał Grzybowski

Wejdź na FORUM!
Linki artykułu
Kopiuj link:
Skopiowano do schowka

Wklej link na stronę:
Skopiowano do schowka

 

Komentarze (0) / skomentuj / zobacz wszystkie