Strona używa cookies. Jeśli nie wyrażasz zgody na używanie cookies, zawsze możesz wyłączyć ich obsługę w swojej przeglądarce internetowej. Polityka Cookies
Akceptuję

Film na weekend: „Pewnego razu... w Hollywood”

Książka, film
|
09.04.2021

Najnowsze dzieło Quentina Tarantino „Pewnego razu... w Hollywood” to film, który został doceniony przez krytyków i widzów, co przełożyło się na wiele nagród i spore wpływy. Jest jednak znacznie więcej powodów, dla których zdecydowałem się ten film polecić na weekend...

Tagi: film dla faceta po 40.

„Pewnego razu... w Hollywood” . Zdjęcie promocyjne
Trójka głównych bohaterów „Pewnego razu... w Hollywood”

26 lipca 2019 roku w Stanach Zjednoczonych, natomiast w Polsce 16 sierpnia tego samego roku – „Pewnego razu... w Hollywood” podbiło w drugiej połowie 2019 roku kina na całym świecie i okazało się ogromnym sukcesem. Choć mówiąc szczerze, jeszcze przed premierą filmu wiadomo było, że będzie to sukces. Gdy Quentin Tarantino zapowiada film, dzieli się kolejnymi szczegółami i w końcu przedstawia obsadę, zaczyna panować w filmowym światku poruszenie. Oczywistym jest, że liczni fani jego twórczości pójdą do kina niezależnie od okoliczności.

A trzeba przyznać, że jeszcze przed premierą o „Pewnego razu... w Hollywood” było naprawdę głośno. Nie tylko za sprawą gwiazd, które miały pojawić się w filmie (Leonardo DiCaprio, Brad Pitt, Margot Robbie, Al Pacino, Kurt Russell, Bruce Dern... można tak wymieniać!), ale również okresu historycznego, któremu przez swoje dziwne okulary postanowił przyjrzeć się Tarantino. Reżyser miał przenieść nas do Hollywood 1969 roku, a fabuła filmu miała dotyczyć między innymi zbrodni dokonanych przez „rodzinę” Mansona. Wielu obawiało się, że poważny i trudny dla Amerykanów temat zostanie skarykaturyzowany przez reżysera. Ale nie ma co o obawach, skoro film jest z nami od prawie dwóch lat...

„Pewnego razu... w Hollywood”. Plakat
Polski plakat filmu „Pewnego razu... w Hollywood”

„Pewnego razu... w Hollywood” – o czym opowiada?

Jak już wspomniałem, reżyser przenosi nas do 1969 roku, a akcja osadzona zostaje w Hollywood. Film skupia się na historii aktora Ricka Daltona, który jest gwiazdą telewizyjną, ale jego kariera chyli się ku upadkowi. Losy głównego bohatera powiązane są bezpośrednio z jeszcze jedną postacią – Cliffem Boothem, który jest jego dublerem. W filmie poznajemy ich wspólną drogę zawodową, ale również relacje, jakie ich łączą. Nie brakuje licznych anegdot i dygresji, które mają na celu pokazanie nam, jak wyglądało Hollywood w latach 60. Dalton robi wszystko, żeby znów wrócić na szczyt, choć jak się okazuje – nie jest to zadanie proste.

W tym samym czasie sekta Charlesa Mansona planuje włamanie do willi Romana Polańskiego i jego żony Sharon Tate. Ich celem jest zamordowanie wszystkich przebywających tam osób. Dość nieoczekiwanie drogi Daltona i Bootha krzyżują się z członkami „rodziny” Mansona...

Hollywood w pigułce

Quentin Tarantino w swoim najnowszym filmie postanowił oddać hołd Hollywood. Przez pierwsze dwie godziny świetnie zrealizowanej produkcji krążymy między kolejnymi nawiązaniami do filmowo-serialowych lat 60. W filmie pojawiają się postaci z tamtej dekady (Steve McQueen, Bruce Lee, Jay Sebring i wielu innych), a także – nie zawsze wiernie – zaprezentowane są różne przełomowe wydarzenia z tamtego okresu. Reżyser zrobił to niezwykle sprawnie, ale jak to ma w zwyczaju – z przymrużeniem oka, a niekiedy nawet w krzywym zwierciadle. Dla miłośników starych filmów i Hollywood sprzed kilku dekad to prawdziwa kopalnia wspomnień, smaczków i delikatnych sugestii od reżysera.

Kadr z „Pewnego razu... w Hollywood”
Brad Pitt, Leonardo DiCaprio i Al Pacino

Jednocześnie „Pewnego razu... w Hollywood” jest w mojej ocenie jednym z najbardziej poważnych filmów w dorobku Tarantino. On faktycznie chciał oddać hołd Hollywood tamtego okresu i skupił się przede wszystkim na tym. Stworzył spójną i emocjonującą baśń, która zabiera nas do czasów sprzed kilku dekad. Oczywistym jest, że nie należy filmu traktować jako dzieła dokumentalnego, ponieważ nie o to reżyserowi chodziło. Niektóre rzeczy przemilczał, inne wyolbrzymił, a jeszcze inne wymyślił sam. Wszystko po to, żeby film oglądało się jeszcze lepiej, ale jednocześnie, żebyśmy mieli świadomość, iż nie należy traktować go zbyt poważnie.

Po wspomnianych dwóch godzinach będących nieco cukierkową opowieścią o Hollywood rozpoczyna się niesamowicie emocjonujące zakończenie. Zakończenie, na które bez wątpienia warto było czekać. Spotkanie głównych bohaterów z „rodziną” Mansona to punkt kulminacyjny całej produkcji. Moment, na który wszyscy – od pierwszej zapowiedzi „Pewnego razu... w Hollywood” – czekali. Na pewno czekać było warto, ale więcej na temat zakończenia nie napiszę. Kto nie widział, natychmiast powinien zaległości nadrobić!

Geniusz realizatorski i aktorski

Tarantino zrobił wszystko, żeby 1969 rok w jego filmie wyglądał tak, jak wyglądał 1969 rok w rzeczywistości. Jeśli chodzi o wnętrza, samochody, stroje... wszystko jest idealne! Nie powinno zatem dziwić, że Barbara Ling i Nancy Haigh, które odpowiedzialne były za scenografię w „Pewnego razu... w Hollywood”, otrzymały Oscara. Film pod względem realizatorskim jest dopieszczony i doprowadzony do perfekcji. To wpływa w znacznym stopniu na jego odbiór. Bo nawet jeśli z jakiegoś niewyjaśnionego powodu komuś nie podpasuje fabuła, to obejrzy film do końca, ponieważ będzie mu się on podobał pod względem wizualnym.

Kolejnym aspektem, obok którego nie można przejść obojętnie, jest obsada. Wymieniłem wcześniej kilkoro ze znacznie większego grona wybitnych aktorów, którzy pojawili się w produkcji. Istotne jest to, że praktycznie wszyscy w „Pewnego razu... w Hollywood” wykrzesali z siebie maksimum możliwości. To po prostu czuć podczas oglądania! Aktorzy byli dobrani idealnie do roli, mieli przygotowane błyskotliwe dialogi, a oni sami robili co mogli, żeby wypaść jak najlepiej. Dla mnie najjaśniej świeciła gwiazda Brada Pitta (za rolę Cliffa Bootha otrzymał Oscara), ale oczywiście pozostałym nie mam nic do zarzucenia.

Z kronikarskiego obowiązku przypomnę, że w filmie pojawił się również polski aktor, Rafał Zawierucha, który wcielił się w postać Romana Polańskiego. Praktycznie przemilczany epizod, ale na pewno wspaniale ta rola wygląda w CV Rafała. Jednocześnie należy docenić, że Tarantino postanowił w rolę słynnego reżysera wcielić aktora z Polski. Smaczek, ale jakże dla nas ważny!

Film „Pewnego razu... w Hollywood” obejrzeć można w serwisach HBO Go, Chili, iTunes oraz Rakuten.

Michał Grzybowski

Wejdź na FORUM!
Linki artykułu
Kopiuj link:
Skopiowano do schowka

Wklej link na stronę:
Skopiowano do schowka

 

Komentarze (1) / skomentuj / zobacz wszystkie

Paweł Kopeć
21 września 2023 o 18:40
Odpowiedz

Dobre texty, "niepoprawne politycznie"!
I klimat.

~Paweł Kopeć

21.09.2023 18:40
1