Strona używa cookies. Jeśli nie wyrażasz zgody na używanie cookies, zawsze możesz wyłączyć ich obsługę w swojej przeglądarce internetowej. Polityka Cookies
Akceptuję

Czy „Halloween. Finał” to godne domknięcie kultowej serii horrorów? [RECENZJA]

Książka, film
|
22.10.2022

Michael Myers, antagonista serii „Halloween”, tyle razy umierał i później powstawał z grobu, że aż trudno uwierzyć, że najnowszy film jest faktycznie finałem słynnej serii filmów grozy. Twórcy jednak przekonują, że to pożegnanie z uniwersum. Czy satysfakcjonujące?

Tagi: film dla faceta po 40.

„Halloween. Finał” - kadr z filmu
Ostateczny pojedynek w „Halloween. Finał” | fot. mat. pras.

Kilkanaście miesięcy temu pokusiłem się o przygotowanie zestawienia i sklasyfikowania wszystkich filmów z serii „Halloween”. Wtedy dotarło do mnie, że przeszła ona bardzo długą drogę od premiery otwierającej jej części w 1978 roku. Kontynuacje, prequele, sequele, nowe otwarcia. Trudno się było w tym wszystkim połapać. W każdym razie w 2018 roku światło dzienne ujrzała bezpośrednia kontynuacja oryginalnej części, za której przygotowanie zabrał się David Gordon Green. I trzeba przyznać, że podjęcie decyzji o zapomnieniu wszystkiego, co wydarzyło się w serii po 1978 roku, okazało się dobrą decyzją. Podobnie jak zatrudnienie Jamie Lee Curtis, która ponownie – jako Laurie Strode – stanęła oko w oko z Michaelem Myersem.

Ponieważ tytuł z 2018 roku okazał się dużym sukcesem – głównie marketingowym, ale zebrał pochlebne recenzje – zdecydowano o kontynuowaniu tej serii. W 2021 roku światło dzienne ujrzał film „Halloween zabija”, który wyszedł ponownie spod ręki Greena. Recenzje nie były już tak pochlebne, ale w gruncie rzeczy tytuł spełnił pokładane w nim nadzieje. Reżyser postanowił więc kuć żelazo, póki gorące i na 2022 rok zapowiedział premierę ostatniej części serii – „Halloween. Finał” (ang. „Halloween Ends”). Ta do polskich kin trafi 28 października, ale już teraz możecie zapoznać się z recenzją tej nowości.

„Halloween. Finał”
„Halloween. Finał” – plakat | mat. pras.

„Halloween. Finał” – fabuła filmu

Wciąż niemogąca poradzić sobie z traumą Laurie Strode próbuje wieść z pozoru spokojne i harmonijne życie w mieście, w którym doświadczyła tak wielu krzywd. Pisze nawet książkę o tym, co działo się w jej pełnym grozy życiu. Mieszka w domu wraz z wnuczką Allyson. Ich życie zmienia się, gdy dziewczyna poznaje Coreya, miejscowego chłopaka z trudną przeszłością. Rodzi się między nimi uczucie. Problemy zaczynają się w momencie, gdy chłopak kontaktuje się z zamieszkującym podmiejskie kanały... Michaelem Myersem. To spotkanie rodzi w nim destrukcyjny zew. Corey zainspirowany przez słynnego mordercę zaczyna siać spustoszenie w mieście. Laurie szybko to dostrzega, w przeciwieństwie do Allyson...

Ale to już było i nie wróci więcej

W filmie „Halloween. Finał” nie ma absolutnie niczego odkrywczego. Wszystko idzie klasycznym schematem – Laurie zaczyna się czuć dość pewnie, ponieważ jest przekonana, że jej prześladowca nie żyje. Ten oczywiście żyje. Ciekawym twistem jest pojawienie się Coreya, młodego chłopaka, który zaczyna łączyć swój los z Myersem. To na pewno powiew świeżego powietrza i zabieg ten traktuję jako coś godnego odnotowania. Nieco mniej podoba mi się wątek jego miłośnej relacji z Allyson. Jakoś trudno mi uwierzyć, że dziewczyna po przejścia, która pochodzi z tak naznaczonej śmiercią i cierpieniem rodziny, tak łatwo wpada w pułapkę zastawioną przez chłopaka. To znaczy – może i on ją na swój sposób kocha, ale ona zdecydowanie miała wiele okazji, żeby poznać się na jego pokręconych zamiarach.

W ostatnim filmie z serii „Halloween” nieco mniej jest Laurie (Jamie Lee Curtis), która ewidentnie oddaje pole młodszym. W sumie to dobrze, bo chyba przerobiliśmy już wszystkie konfiguracje jej walki na śmierć i życie z Myersem. Oczywiście w „Finale” również do takiego pojedynku dochodzi, ale tutaj zamykamy się w kilku poprawnie nakręconych i dynamicznych minutach. 63-letnia Curtis wciąż nieźle radzi sobie w scenach walki, stanowiąc mocniejszą stronę ostatniego filmu kultowej serii. Młodzi – Andi Matichak (Allyson) oraz Rohan Campbell (Corey) – wypadają nieźle, ale z naciskiem na drugie nazwisko. Aktor miał trudniejsze zadanie, ponieważ musiał zaprezentować przemianę bohatera z zagubionego małomiasteczkowego chłopaka w siejącego spustoszenie potwora. Poradził sobie dobrze.

Na plus muzyka, którą stanowi kilka klasycznych rockowych kawałów doskonale pasujących do klimatu filmu, a także w taki czy inny sposób odnoszących się do poprzednich części „Halloween”. Sama historia zaprezentowana w „Finale” jest ogólnie dość sztampowa i pełna klisz, ale tak szczerze – chyba nikt nie oczekiwał w tej materii fajerwerków? Wszyscy czekali na wielki finał, w którym Myers w końcu zostanie ostatecznie pokonany. Dostajemy to. Sama scena walki z Laurie wypada nieźle, natomiast motyw z przemarszem przez miasto całego pochodu niosącego ciało zwyrodnialca podchodził już pod groteskę. Green chciał mocnego domknięcia, ale nie jest pewien, czy wybrał dobrą drogę.

Ostatnie tchnienie

Z trzech filmów, które pojawiają się od 2018, ten najnowszy jest na poziomie „Hallowen zabija”. Innymi słowy – nieco brakuje mu do otwierającego trylogię Greena „Halloween”, a dużo do oryginału z końcówki lat 70. XX wieku. Dla miłośników serii seans filmu to sprawa obowiązkowa, ponieważ otrzymujemy w nim faktycznie domknięcie ciągnącej się od dekad historii. Dla miłośników kina grozy jako takiego „Halloween. Finał” to raczej film z gatunku ciekawostek. Jeśli miałbym coś zasugerować, to osobom, które planują wybrać się na jakiś mainstreamowy horror, dużo bardziej polecam recenzowane niedawno na naszych łamach „Uśmiechnij się”.

Michał Grzybowski

Wejdź na FORUM!
Linki artykułu
Kopiuj link:
Skopiowano do schowka

Wklej link na stronę:
Skopiowano do schowka

 

Komentarze (1) / skomentuj / zobacz wszystkie

PI Grembowicz
16 listopada 2023 o 16:48
Odpowiedz

A te chore wersje R. Zombiego!?

~PI Grembowicz

16.11.2023 16:48
1