Strona używa cookies. Jeśli nie wyrażasz zgody na używanie cookies, zawsze możesz wyłączyć ich obsługę w swojej przeglądarce internetowej. Polityka Cookies
Akceptuję

Shinafoot i „Wyspa Węży”, czyli o polskich obozach w czasie II Wojny Światowej

Wolne myśli
|
08.06.2020

Fraza „Polskie obozy koncentracyjne” używana w odniesieniu do stworzonych na terenie Polski przez Niemców obozów śmierci budzi jak najbardziej słuszne oburzenia za każdym razem, gdy zostanie użyta.

Tagi: historia

Drut kolczasty
Polskie obozy w Szkocji powstały na skutek decyzji generała Sikorskiego

Okazuje się jednak, że w tych trzech słowach można się doszukać pewnej prawdy historycznej. Nie chodzi rzecz jasna o jakąkolwiek współpracę strony polskiej z Trzecią Rzeszą przy funkcjonowaniu Auschwitz, Stutthofu, czy Majdanka. Mowa o nieco mniej znanym epizodzie polskiej historii związanym z działalnością generała Władysława Sikorskiego.

30 września 1939 roku Sikorski został mianowany premierem polskiego rządu na uchodźstwie. Gabinet przez pierwsze kilka miesięcy urzędował w Paryżu. Niedługo po zaprzysiężeniu, jeszcze w 1939 roku generał zwrócił się do Francuzów z prośbą o możliwość dzierżawy jednego z paryskich więzień, którą umotywował chęcią osadzenia w nim „winnych klęski wrześniowej, wichrzycieli i politycznych awanturników”. Należy podkreślić, że klucz doboru internowanych obejmował także tych, którzy wcześniej w jakiś sposób narazili się Sikorskiemu. Generał miał, mówiąc kolokwialnie, na pieńku z obozem sanacyjnym – dwa lata po przewrocie majowym został odsunięty przez Piłsudskiego od eksponowanych stanowisk i pozostawał bez przydziału aż do 1939 roku. Francuzi przystali na prośbę Sikorskiego i przekazali mu ziemię w miejscowości Cerizay – tam powstał obóz nazywany Serezą (ze względu na fonetyczne podobieństwo do Berezy Kartuskiej), który jednak funkcjonował krótko – po przegranej Bitwie o Francję Sikorski wraz z rządem przeniósł się do Wielkiej Brytanii. Pamiętał jednak o swoich więźniach i szybko postarał się o nowe miejsce dla nich.

Generał Władysław Sikorski z żołnierzami polskimi we Francji

Wyspa Węży

„Nie ma sądownictwa polskiego i ci, którzy robią intrygi, znajdą się w obozie koncentracyjnym” – powiedział generał Sikorski na posiedzeniu Rady Narodowej w lipcu 1940 roku. I cóż, za tymi słowami rzeczywiście poszły czyny, choć trudno podejrzewać, żeby wyrażenie „obóz koncentracyjny” Sikorski postrzegał tak, jak jest postrzegane obecnie. Przywiezieni z Francji więźniowie byli krótko przetrzymywani na Ibrox Park (stadionie klubu Glasgow Rangers). Już w sierpniu 1940 roku ośrodek został ewakuowany do Rothesay na wyspie Bute w Szkocji, gdzie funkcjonował pod nazwą Stacja Zborna Oficerów.

Rothesay na wyspie Bute w Szkocji – widok współczesny

Osadzeni w Rothesay oficerowie nie byli całkowicie pozbawieni swobód – nie mogli jedynie opuszczać wyspy, ponieważ portu pilnowała polska żandarmeria. Aby odizolować przetrzymywanych żołnierzy od miejscowych mieszkańców powiedziano im, że na wyspę trafiają ludzie z różnych powodów „niegodni”. Władysław Dec w książce „Narwik i Falaise” wspomina: „– Czy wy jesteście podejrzani? – zapytała mnie pewna Szkotka z Glasgow, usiadłszy przy moim stoliku w kawiarni. – Mój ojciec mówił, że w Rothesay osadzeni są Polacy, którzy w Polsce... współpracowali z Niemcami”. Więźniowie, których przez Rothesay przewinęło się około 1500 (w tym 20 generałów, między innymi Tadeusz Alf-Tarczyński i Stefan Dąb-Biernacki) nazywali Bute „Wyspą Węży”. Należy dodać, że otrzymywali oni żołd, choć zmniejszony, a ich korespondencja była kontrolowana. Co zatem robili osadzeni w Rothesay oficerowie? Wszystko, aby nie oszaleć z nudów, głównie więc pili alkohol i grali w karty, choć nie dla wszystkich taki sposób spędzania czasu na wojnie był na rękę – w obozie zdarzały się przypadki samobójstw.

I gdyby kwestia „polskich obozów” ograniczała się jedynie do Rothesay, to trudno byłoby mieć do Sikorskiego jakiekolwiek poważne pretensje, poza kierowaniem się własnymi, małostkowymi pobudkami do karania ludzi dla siebie niewygodnych. Niestety, na tym ten mało chwalebny wątek polskiej historii się nie kończy.

Od listopada 1940 roku w Szkocji, a konkretnie w Tighnabruaich rozpoczął funkcjonowanie drugi polski obóz, będący filią tego w Rothesay. Z relacji historycznych dowiadujemy się, że znajdowali się tu oficerowie, wobec których podejrzewano cięższe przewinienia (choć żołnierze trafiali do obozu tam nawet na podstawie fałszywych donosów, bez żadnego dochodzenia i wyroku). W Tighnabruaich warunki były o wiele gorsze niż w Rothesay – obóz składał się z baraków i namiotów otoczonych drutem kolczastym. Osadzony porucznik wojsk pancernych Henryk Halicki skarżył się: „Niemcy postąpili ze mną szlachetniej niż tutaj rodacy, bo pozwolili zatrzymać broń ręczną, traktując mnie jak rycerza, natomiast tu postąpiono ze mną jak z paskarzem lub bandytą”.

Shinafoot

Najbardziej złą sławą cieszy się jednak trzeci obóz, który bez wielkiej przesady można nazwać koncentracyjnym. Dziś nie jest znana jego dokładna lokalizacja, ale najczęściej mówi się o Shinafoot w regionie Kingledoors. To, jak wyglądał ów obóz, dowiadujemy się z relacji Stanisława Strumph-Wojtkiewicza, który pełnił funkcję oficera prasowego i trafił kiedyś do Shinafoot z prelekcją:

„Warunki tam panujące były bardzo podobne tym z hitlerowskich kacetów. Głodowe racje żywności, tortury i morderstwa były na porządku dziennym. Mieszkającym w okolicy Szkotom zakazano zbliżać się do ogrodzenia. Tłumaczono, że wewnątrz znajdują się niemieccy szpiedzy i dywersanci”.

Relację Strumph-Wojtkiewicza potwierdził profesor Adam Majewski, który wówczas był chirurgiem w Polskim Szpitalu Wojskowym w Edynburgu. W swojej książce „Wojna, ludzie, medycyna” tak opisywał zachowanie młodego oficera, który trafił do szpitala:

„Chłopak dosłownie się trząsł, ilekroć któryś z żandarmów zbliżał się do niego, rzucał przy tym na nas spojrzenia dzikiego zwierzęcia. Żołnierze od dawna coś przebąkiwali o jakimś polskim obozie koncentracyjnym na terenie Szkocji, ale nie wierzyłem w to. A jednak od przybywających stamtąd pacjentów, okazało się, że było tam wszystko, jak w Berezie Kartuskiej: i druty kolczaste, i baraki, i „żabka”, i wybijanie zębów, i dozorcy sadyści, i komendant obozu, w którego kancelarii więźniowie podczas szorowania podłogi byli bici i kopani przez specjalnie dobranych żandarmów”.

Więcej o Shinafoot dowiedziano się po wojnie z listu autorstwa Macieja Feldhuzena, który opublikowany został w paryskiej „Kulturze”. Opisał w nim praktyki kapitana Władysława Korkiewicza, który choć był dowódcą plutonu wartowniczego i podlegał komendantowi obozu, podłułkownikowi Hipolitowi Słabickiemu, to ze względu na zły stan zdrowia tego drugiego defacto rządził w Shinafoot:

„(…) kapitan Korkiewicz. Alkoholik, psychopata, sadysta, który własnoręcznie maltretował więźniów. Zakładano im od tyłu kajdanki na ręce i wieszano na poprzeczce u sufitu, a pan kapitan Korkiewicz sam wiszących dusił za gardło, bił po twarzach i kopał w brzuch. Działo się to w roku Pańskim 1941, a więc Lagerführer Korkiewicz nie był odosobniony w biciu skutych i bezbronnych żołnierzy polskich, bo robiło to samo, równolegle z nim, w tym samym dniu i o tej samej godzinie, wielu innych jego kolegów, Lagerführerów na terenie Polski i Niemiec”.

W obozie dochodziło do śmierci więźniów. Starszy sierżant Edward Jakubowski został zastrzelony przez żandarma Mariana Przybylskiego, a stało się to na rozkaz kapitana Korkiewicza.

Wszystkie obozy zostały zlikwidowane po śmierci generała Sikorskiego przez jego następcę, generała Sosnkowskiego. Niestety nikt z ludzi, którzy odpowiadali za ich utworzenie i funkcjonowanie nie poniósł kary. Kapitan Korkiewicz stanął co prawda przed sądem wojskowym, ale został uniewinniony. Generał Kukiel, który był podkomendnym Sikorskiego z pewnością wiedział o tym, jak w Shinafoot traktowano więźniów, jednak i wobec niego nie wyciągnięto żadnych konsekwencji. On sam nie miał sobie zbyt wiele do zarzucenia, gdy w 1954 roku w tej samej „Kulturze” odpowiadał na list Feldhuzena w taki sposób:

„Obóz dyscyplinarny powstał z zarządzenia władz, nie miał być niczym innym jak aresztem. Wypadki znęcania się były nadużyciem ze strony kadry; w stwierdzonych wypadkach takich nadużyć władze wojskowe wkraczały, usuwały winnych i wdrażały postępowanie sądowe”. Dziś nie można mieć pewności, czy generał Sikorski wiedział o tym, co się działo w Shinafoot, jednak to on stoi za stworzeniem systemu w którym „nadużycia” występowały.

Michał Miernik

Wejdź na FORUM!
Linki artykułu
Kopiuj link:
Skopiowano do schowka

Wklej link na stronę:
Skopiowano do schowka

 

Komentarze (0) / skomentuj / zobacz wszystkie