Strona używa cookies. Jeśli nie wyrażasz zgody na używanie cookies, zawsze możesz wyłączyć ich obsługę w swojej przeglądarce internetowej. Polityka Cookies
Akceptuję

Wyspa szczęścia

Wolne myśli
|
11.06.2019

Ostatnio zrobiło się na świecie głośno o Nowej Zelandii, która – jak twierdzą jej władze - jako pierwszy kraj globu chce zerwać z dotychczasową polityką „wzrostu gospodarczego za wszelką cenę”, a finanse państwa nastawić przede wszystkim na zaspokajanie najważniejszych potrzeb obywateli. Czy ten eksperyment ma szansę się powieść?

Tagi: depresja

Hobbiton
Czy Nowa Zelandia, niczym Hobbiton, stanie się szczęśliwą krainą?

Nowa Zelandia to przepiękny wyspiarski kraj w Oceanii, który z naszej perspektywy znajduje się na drugim końcu świata. Do czasu ekranizacji i premiery trylogii Tolkiena „Władca Pierścieni”, do którego niemal wszystkie zjawiskowe sceny plenerowe kręcono właśnie tam, wielu ludzi na świecie nie wiedziało nawet, gdzie to małe państwo dokładnie leży. Wkrótce „popularność” Nowej Zelandii może jednak znowu wzrosnąć, a to za sprawą pomysłu urzędującej tam od 2017 roku premier Jacindy Ardern, która zamierza przekształcić swoje państwo w wyspę szczęścia.

Szczęśliwi obywatele

Plan pani premier wydaje się być prosty. Kraj jako całość zmieni podejście do finansów publicznych tak, by zamiast nacisku na kreowanie samego bezosobowego wzrostu gospodarczego, więcej środków przeznaczyć na rozwiązywanie najważniejszych problemów mieszkańców, takich jak podniesienie poziomu opieki zdrowotnej, walkę z przemocą w rodzinach, czy wreszcie eliminację ubóstwa.

Przyczyna – wzrost nierówności społecznych

Dotychczas w krajach kapitalistycznych dominowało przekonanie, że wzrost PKB jest wartością nadrzędną i to jego stymulacji należy podporządkować publiczną kasę. Podejście takie ma swoje racjonalne uzasadnienie, zakłada ono bowiem, że w miarę rozwoju gospodarki państwa automatycznie poprawi się sytuacja ekonomiczna i społeczna wszystkich jego mieszkańców. Problem jednak polega na tym, że w ostatnich dekadach zamiast tego pojawiło się zjawisko gwałtownego wzrostu nierówności społecznych. Jeszcze w latach 80. podjęcie jakiejkolwiek pracy w USA właściwie gwarantowało osiągnięcie takiego poziomu dochodów, który pozwalał na wynajęcie domu. Dziś to jest niemożliwe już nawet w kraju tak zamożnym.

Teoretycznie, na papierze dochody wszystkich wzrosły, jednak w praktyce klasa średnia jest w stagnacji lub nawet zaniku, a lawinowo rosną dochody kilku procent najzamożniejszych obywateli. Podobne zjawisko ma zresztą miejsce w większości krajów wysoko rozwiniętych oraz tych na dorobku, takich jak na przykład Polska. Przekłada się to przede wszystkim na zmniejszenie możliwości przeciętnej rodziny, skurczenia się jej siły nabywczej a w efekcie rozwoju wśród ludzi poważnych zaburzeń – od zaniku najprostszego poczucia szczęścia i spełnienia, po bardzo groźne depresje.

„Wellbeing Budget” – odpowiedź na problemy

Władze Nowej Zelandii wpadły na dość prosty – ale zdaniem wielu także ryzykowny pomysł. Zamierzają one tak zmodyfikować wydatki własnego budżetu, by strumień pieniędzy przekierować z gospodarczych na „cele społeczne”. Przede wszystkim w kraju znacznej poprawie ma ulec poziom opieki zdrowotnej i to głównie dla tych osób, które nie tyle muszą być hospitalizowane bądź borykają się ze schorzeniami somatycznymi, ale dla tych, które mają problemy natury psychologicznej, drastycznie obniżające komfort życia. Krótko mówiąc, państwo chce na masową skalę, profesjonalnie wyciągać ludzi z depresji a nawet stanów lękowych. A problem istnieje, bowiem w 2018 przez kraj przeszła rekordowa fala samobójstw, a ludzi z kłopotami natury psychologicznej jest tam ponad 300 tysięcy.

W budżecie 2019-2020 wydatki na opiekę psychologiczną mieszkańców zostaną zwiększone o kilkaset milionów dolarów, a to tylko jeden z elementów nowej polityki. Zatrudnionych zostanie na przykład kilka tysięcy tzw. „pracowników zdrowotnych”, którzy po specjalnym przeszkoleniu będą w stanie udzielić podstawowej pomocy osobom z problemami psychologicznymi.

Inna duża transza środków zostanie przeznaczona na walkę z przemocą w rodzinie. W liczącej niespełna 5 mln mieszkańców Nowej Zelandii policja przyjmuje zgłoszenia dotyczące stosowania przemocy w domu co zaledwie 4 minuty, co jest statystyką dość przerażającą (kraj ma jedne z najgorszych statystyki przemocy domowej spośród wszystkich państw OECD).

Z kolei miliard dolarów ma trafić do potrzebujących dzieci. Choć kraj należy do jednych z najbogatszych na świecie, dane statystyczne w tym zakresie pokazują skalę rozwarstwienia społecznego i realne kłopoty. Aż 27% najmłodszych żyje w ubóstwie, co według tamtejszych kryteriów oznacza, że nie mają pełnego dostępu nie tylko do rozrywki czy służby zdrowia, ale nawet dachu nad głową czy jedzenia.

Dobry kierunek?

Zdania na temat kierunku, w jakim zamierza podążać Nowa Zelandia, są podzielone. Krytycy wskazują, że nowa polityka ekonomiczna to w gruncie rzeczy bardziej drobna korekta wydatków a nie rzeczywista zmiana, dlatego część lokalnych przeciwników pomysłów premier Ardern zmiany nazywa „ryzykowną kampanią marketingową” nowego rządu. Opozycja pyta wręcz, czy jeśli np. nowe programy walki z depresjami nie spowodują spadku liczby samobójstw, to czy rząd będzie się w stanie wycofać z błędu i obciąć „niepotrzebne” wydatki w tej sferze?

Kto ma w tej sprawie rację, okaże się w przeciągu kilku najbliższych lat. Niewątpliwie Nowa Zelandia jest pierwszym krajem na świecie, który w swojej państwowej doktrynie, przynajmniej werbalnie, oficjalnie postanowił zerwać z „kultem wzrostu PKB” na rzecz dbałości o szczęście własnych obywateli.

Nowa Zelandia nie jest jednak jedynym państwem, które w oficjalnych komunikatach powołuje się na zadowolenie i szczęście mieszkańców. Pierwszy był azjatycki Bhutan, który pojęcie „wzrostu wskaźnika szczęścia” zapisał nawet w 2008 r. we własnej konstytucji. Z kolei Zjednoczone Emiraty Arabskie mają w swoim rządzie od 2016 r. funkcję ministra „szczęścia i dobrobytu”.

Niezależnie od tego, z jakiej pozycji ideologicznej patrzy się na pomysły władz Nowej Zelandii, warto odnotować samą koncepcję i odwagę. Dotychczas na szczeblu państwowym nikt w przestrzeni publicznej nie mówił, że szczęście jest ważniejsze od gospodarki. Oczywiście krytycy zaraz powiedzą – i zapewne słusznie – że bez rozwoju ekonomicznego nie da się zaspokoić potrzeb wszystkich, gdyż każda inwestycja, także ta przeznaczana na cele socjalne, zwyczajnie wymaga pieniędzy. Jeśli na skutek zmian, jakie wprowadzi nowozelandzki rząd, gospodarka popadnie w zastój, szybko zabraknie środków na realizowanie śmiałych programów społecznych. Na to się jednak jak na razie nie zanosi, gdyż już teraz światowe agencje szacują, że wskaźnik wzrostu PKB w tym kraju nie tylko nie obniży się, ale wręcz wzrośnie w przyszłym roku.

Czy to socjalizm?

Polacy, zwłaszcza ci dojrzali, z racji historycznych doświadczeń na dźwięk słowa ‘socjalizm’ reagują zwykle bardzo sceptycznie. Przeciwnicy „inwestycji w szczęście” często zresztą w krytyce pomysłów takich, jak ten z Nowej Zelandii, czy innego, swego czasu modnego pojęcia, jakim jest „państwowy gwarantowany dochód”, powołują się na losy byłego bloku wschodniego, gdzie socjalistyczny eksperyment w istocie zupełnie się nie powiódł. Świeżych argumentów dostarcza im zresztą bieżąca sytuacja Wenezueli, która częściowo w wyniku utopijnych eksperymentów zbankrutowała mimo posiadania największych na świecie udokumentowanych złóż ropy naftowej (co symboliczne, kraj ten ma ministra ds. szczęścia obywateli).

Trudno nie przyjmować do wiadomości tych faktów, jednak to, że gdzieś się cos nie udało, nie musi oznaczać, iż sytuacja się powtórzy. Mamy zresztą do czynienia z nieco inną rzeczywistością. W niedalekiej przyszłości maszyny zastąpią ludzi na wielu stanowiskach pracy, mimo to korporacje nadal będą istnieć i płacić rządom pokaźne podatki. To na tych rządach spocznie wówczas obowiązek utrzymania obywateli (właśnie z owych „robocich” podatków). Trudno będzie w takiej sytuacji mówić o socjalizmie, po prostu zmieni się płatnik pensji – z firmy na państwo. Czy zatem nowozelandzki eksperyment ma szanse powodzenia? Czas pokaże.

Tomasz Sławiński

Wejdź na FORUM!
Linki artykułu
Kopiuj link:
Skopiowano do schowka

Wklej link na stronę:
Skopiowano do schowka

 

Komentarze (0) / skomentuj / zobacz wszystkie