Zdania miłośników rozwoju osobistego są podzielone. Jedni za najkrótszą drogę do samorealizacji uważają hygge – praktykowaną przez Duńczyków celebrację małych radości pośród nastrojowej muzyki, miękkich poduszek i aromatycznych świeczek. Inni twierdzą, że nic nie służy człowiekowi lepiej niż lagom – szwedzka sztuka równowagi i umiaru. Jeszcze inni dowodzą, że sekret doskonałego życia tkwi w japońskiej filozofii ikigai, która zaleca znalezienie w sobie wielkiej pasji.
Jak odkryć lepszą wersję samych siebie? – brzmi jedno z najważniejszych pytań współczesności. Każdy sezon przynosi inną odpowiedź. To, co było cool rok temu, dziś jest już passé. W świecie kontrastów i sprzecznych wskazówek miotamy się między minimalizmem a hedonizmem, stawiamy to na ekspansję własnego ja, to na medytację i wejście w głąb siebie. Ale modą odporną na upływ czasu jest importowane z USA pozytywne myślenie – właśnie tym zjawiskiem zajmijmy się teraz przez chwilę, obnażając jego nieprzystawalność do polskich realiów.
Dlaczego Oprah kłamie?
Niemiecki zespół rockowy Rammstein śpiewa, że „wszyscy mieszkamy w Ameryce”. To znaczy: głupio rezygnujemy z narodowych lub europejskich wartości na rzecz amerykańskich norm, zwyczajów, zachowań, symboli i znaków towarowych. Towarzyszy temu gorąca wiara, że nawet bez przeprowadzki do Stanów Zjednoczonych spełni się nasz american dream – zrobimy karierę od pucybuta do milionera i sama Oprah Winfrey zaprosi nas do swojego telewizyjnego show promującego ludzi sukcesu. Kto chce, niech wierzy!
Choć amerykański przepis na sukces jest równie atrakcyjny nad Potomakiem jak nad Wisłą, u nas nie działa – lub działa znacznie gorzej. Tysiące Kowalskich marzy o poziomie bogactwa, który pozwoli im porzucić zwykłą pracę i korzystać z uroków życia. Dlatego płacą setki złotych za konferencje motywacyjne i sesje coachingu albo sięgają po klasyki rozwoju osobistego – jak „Myśl i bogać się”, „7 nawyków skutecznego myślenia” czy „Obudź w sobie olbrzyma”. Ale zwroty z tych inwestycji są mizerne, o czym świadczą statystyki: na 38,5 mln Polaków jest ponad 100 tys. milionerów. W USA na prawie 314 mln mieszkańców aż 3,07 miliona osób ma wolny milion dolarów na prywatne wydatki. U nas odsetek milionerów wynosi więc 0,00259, a w Stanach 0,00978 – czyli ponad trzy razy więcej niż w Polsce!
Oprah zapewnia, że chcieć to móc. Ale to bujda na resorach – przynajmniej w Polsce. Dlaczego to, co sprawdza się tam, jest nieskuteczne tutaj?
Gdy Amerykanie są niepoprawnymi optymistami, my, Polacy, jesteśmy nieuleczalnymi pesymistami i malkontentami. Jak się ma nam udać, jeśli w to nie wierzymy? Narodowe czarnowidztwo to rodzaj samospełniającej się przepowiedni – odpowiadają krajowi trenerzy biznesu, coachowie i autorzy poradników sukcesu. Ta diagnoza oddaje tylko część prawdy. Sukcesów i porażek jakiejkolwiek nacji nie można zrozumieć pomijając geografię, historię, gospodarkę i wiele innych uwarunkowań.
Ekonomiści mają rację: o tym, jak sobie radzi dany naród, decyduje połączenie jego kapitałów – ludzkiego, społecznego, kulturowego, finansowego i infrastrukturalnego.
Ćwierkały jaskółki, że niedobre są spółki
Coachowie zatrzymują się tylko na pierwszym elemencie układanki – kapitale ludzkim. Pod tym względem różnice między Amerykanami i Polakami są widoczne na pierwszy rzut oka. Oni na pytanie, co słychać, odpowiadają niezmiennie: świetnie, lepiej być nie może. U nas padają dwa niezmienne słowa: stara bieda.
Polski profesor przez 100 dni pytał grupę studentów: jak się czujecie – lepiej niż zwykle, tak samo jak zwykle czy gorzej niż zwykle? Oprócz dwóch osób wszyscy zwykle czuli się... gorzej niż zwykle. Podobne badanie przeprowadzono kilkadziesiąt lat wcześniej w Stanach. Jak łatwo się domyślić, tamtejsi studenci zwykle czuli się lepiej niż zwykle.
U nas dominuje kultura narzekania, tzw. polska norma negatywności – tłumaczy psycholog prof. Bogdan Wojciszke. Choćby ktoś dopiero co wygrał w Lotto lub dostał awans, na wszelki wypadek zrobi zgnębioną minę. A pochwalony będzie umniejszał swoje zasługi. Wolimy dmuchać na zimne i nie chwalimy dnia przed zachodem słońca. Z takim asekuranckim podejściem faktycznie trudniej zrobić karierę w polityce, biznesie i zbić majątek na miarę Donalda Trumpa.
Optymizm jest uwarunkowany genetycznie, niemniej można się go do pewnego stopnia nauczyć. Wiąże się to z tzw. obróbką rzeczywistości, czyli tym, jak ją postrzegamy. Powinniśmy próbować patrzeć na świat pozytywnie, koncentrować się na dobrych aspektach życia. A jeśli przydarzy się nam coś złego? Można to potraktować jak lekcję i okazję do kształtowania siły woli.
Jeszcze trudniej oddziaływać na drugi typ kapitału – społeczny, w którym chodzi o współpracę i zaufanie. Nie trzeba słuchać prof. Janusza Czapińskiego, by wiedzieć, że Polacy ograniczają zaufanie do najbliższego kręgu rodziny i przyjaciół. Jeśli Amerykanin dostanie propozycję milionowego kontraktu, przynajmniej rozważy wszystkie „za” i „przeciw”. Polak w tej samej sytuacji będzie się zastanawiał, na czym polega oszustwo i podstęp. Pozostanie przy swojej jednoosobowej działalności, bo „ćwierkały jaskółki, że niedobre są spółki”. Tymczasem w Ameryce taki mikrobiznes traktuje się jako low profile – coś, co nie przynosi chluby i dużych pieniędzy.
Skąd biorą się negatywne postawy wobec innych? Z kapitału kulturowego. Zabory, okupacja, komuna zrobiły swoje. Historyk Paweł Jasienica miał rację: długotrwałe pozostawanie w opozycji przyzwyczaiło nas do odruchowego mówienia „nie”. Podejrzliwość mamy we krwi. Dzielenie świata na „my” i „oni” przychodzi nam równie łatwo jak oddychanie. Państwo przez wieki było obce i narzucone. Gospodarką kręcili Prusacy, Austriacy, Rosjanie. We wrześniu 1939 roku zdradzili nas Francuzi i Brytyjczycy. O Jałcie lepiej nie mówić. Czy pamiętając te wszystkie bolesne lekcje można serio traktować jakiekolwiek sojusze, partnerstwa i układy międzynarodowe?
Rezerwę, ostrożność i sceptycyzm przenosimy na nasze krajowe podwórka: partie polityczne, firmy, fundacje, wspólnoty mieszkaniowe czy relacje sąsiedzkie. Na to się nakłada polskie gloryfikowanie moralnego zwycięstwa, które pięknie wygląda w podręcznikach do historii, ale w polityce i realnym życiu się nie liczy.
Amerykanin nie umie zrozumieć naszego kultu ofiary i męczennika. Dla niego jest to loser, nobody. Chyba że po porażce wstaje, otrzepuje pył z kolan i próbuje od nowa. Wśród przedsiębiorców wygląda to tak: gdy jankesowi powinie się noga w interesach, każdy bank bez problemu sfinansuje jego kolejny projekt. A że kiedyś zbankrutował, tym lepiej – miał okazję uczyć się na swoich błędach. W Polsce wystarczy raz splajtować, aby na lata stracić dostęp do kredytów. Także uzyskanie pożyczki dla start-upu graniczy z cudem. Młodzi krajowi innowatorzy z żyłką do biznesu narzekają, że banki żądają różnych zabezpieczeń i gwarancji, np. zdeponowania pieniędzy, niejednokrotnie w wysokości pożyczki. To tyle à propos kapitału finansowego.
Walka z przeważającymi siłami wroga
Za punkt honoru postawiliśmy sobie umieranie za ojczyznę, ale żeby dla niej ciężko pracować, rozwijać ją technologicznie, cywilizacyjnie – to już nie. Gdzie rozsądek? Gdzie instynkt samozachowawczy? „Ulubionym zajęciem Polaków jest walka z przeważającymi siłami wroga” – żartował sobie w głębokim PRL Sławomir Mrożek. Równie wnikliwą obserwacją dzielił się nieodżałowany Stefan Kisielewski: „Gdy upadło powstanie, Wokulski wziął się za zarabianie pieniędzy. Powiodło mu się, lecz bohaterem narodowym nie został po dziś dzień”.
Co do kapitału infrastrukturalnego… W Polsce bezrobocie dotyczy niektórych mniejszych miejscowości, w dużych miastach wakatów jest więcej niż chętnych. Problem w tym, że dziewięciu na 10 Kowalskich odrzuca pomysł wyjazdu za pracą – wynika z badań firmy Work Service. Mobilność zawodowa mogłaby aktywizować i podnieść komfort życia całych grup społecznych i regionów kraju – argumentują politycy, ekonomiści, eksperci personalni. Słusznie. Dodają, że migrację ogranicza lenistwo połączone z deprawującym wpływem pomocy społecznej. Tu już zgody nie ma. Problemem są wysokie koszty życia w Warszawie, Wrocławiu lub Katowicach – to przez nie mieszkańcy tzw. prowincji nigdzie się nie ruszają.
Wynajem mieszkania pochłonąłby lwią część zarobków. Na przeprowadzkę może sobie pozwolić tylko dobrze opłacana kadra menedżerów i specjalistów – przekonują ankietowani przez Work Service. Inną przeszkodą jest komunikacja publiczna. Największe bezrobocie charakteryzuje powiaty oddalone od wielkich miast o co najmniej godzinę jazdy. Jeśli tamtejszy transport autobusowy i kolejowy się zwija (likwidacja połączeń), ludzie nawet nie próbują szukać zatrudnienia w stolicy powiatu lub województwa.
Amerykanie są jedną z najbardziej mobilnych nacji na świecie, bo im po prostu łatwiej znaleźć gdziekolwiek lokum bez obniżania standardu życia czy ponoszenia większych wydatków. Nas skutecznie do przeprowadzek zniechęca słabo rozwinięta infrastruktura mieszkaniowa i transportowa. Dopóki się to nie zmieni, łatwiej będzie Polakom przenosić się do Dublina niż Lublina, a przecież odpływ tzw. talentów nie wróży krajowej gospodarce niczego dobrego.
Ułańska fantazja
Podróż w poszukiwaniu odpowiedzi na pytanie: skąd się bierze różnica w skuteczności Polaków i Amerykanów, trwa. Nie warto się skupiać tylko na tym, w czym jesteśmy gorsi. Część uwagi skierujmy na swoje atuty. Gdy my się zachwycamy lagom, hygge, pozytywnym myśleniem i innymi cudzoziemskimi modami, Brytyjczycy docenili naszą filozofię „jakoś to będzie!”.
Niby ciągle narzekamy, zrzędzimy i biadolimy, ale bardziej z przyzwyczajenie niż z głębokich przekonań. Powtarzamy, że będzie jeszcze gorzej, co nie przeszkadza nam iść do banku po kolejny kredyt. Mniejsza o to, czy go dostaniemy. Chodzi o ułańską fantazję, sięganie po niemożliwe, działanie bez lęku o konsekwencje. Głoszenie negatywnych przekonań – paradoksalnie – toruje drogę do pozytywnego samopoczucia.
Nawet gdy umniejszamy siebie, swoje osiągnięcia, zasługi, jest to raczej specyficzny styl komunikacji niż prawdziwa samoocena. W głębi duszy myślimy o sobie dobrze. I wcale się nie dziwimy, gdy Wally Olins, brytyjski ekspert od marek krajowych, wychwala nas pod niebiosa. Przed laty pisał, że czerpiemy moc z bogactwa pozornie przeciwstawnych cech. „Polska jest częścią Zachodu i rozumie Wschód; Polacy są namiętni i idealistyczni, a także praktyczni i zaradni; polski bohater jest ambitny”. My to wiemy od dawna. Obudźmy się więc z amerykańskiego snu – zacznijmy śnić własny.
Miro Konkel
Wejdź na FORUM! ❯
Komentarze (0) / skomentuj / zobacz wszystkie