Strona używa cookies. Jeśli nie wyrażasz zgody na używanie cookies, zawsze możesz wyłączyć ich obsługę w swojej przeglądarce internetowej. Polityka Cookies
Akceptuję

Wspaniała piątka Riverside – najlepsze płyty polskiego zespołu

Muzyka
|
23.01.2024

W świecie rocka i metalu progresywnego zespół Riverside uznawany jest za ścisłą czołówkę. Muzycy z założonej w Warszawie grupy zapracowali sobie na to ciężką pracą, świetnymi kompozycjami, a także znakomitymi występami na żywo. Od 2001 roku wydali osiem płyt – postanowiłem wskazać te najlepsze i odpowiednio je uszeregować.

Tagi: rock , metal , muzyka

Zdjęcie zespołu Riverside
Riverside w 2023 roku | fot. Radek Zawadzki / mat. pras.

W świecie muzycznym istnieją zespoły, które potrafią poruszyć serca słuchaczy, nie tylko swoją muzyką, lecz także głębokimi tekstami i oryginalnością podejścia do tworzonej muzyki. Jednym z takich wyjątkowych kolektywów jest polska formacja Riverside, której niepodważalne miejsce na scenie progresywnego rocka i metalu wyznacza granice muzycznej eksploracji.

Zespół powstał w 2001 roku w Warszawie, zrzeszając utalentowanych muzyków: perkusistę Piotra Kozieradzkiego, gitarzystę Piotra Grudzińskiego (zmarłego w 2016 roku), basistę i wokalistę Mariusza Dudę oraz klawiszowca Jacka Mielnickiego, którego w 2003 roku zastąpił Michał Łapaj.

Riverside to nie tylko znakomite kompozycje i mistrzowskie ich wykonanie, ale również głębokie teksty, które eksplorują tematy takie jak zaburzenia psychiczne, miłość czy konflikt wewnętrzny. To zespół, który nie boi się sięgać po trudne tematy, wyrażając swoje przemyślenia w sposób szczery i bezkompromisowy. Polska grupa uznawana jest za jeden z najlepszych progresywnych zespołów na świecie. Co jednak ciekawe, formacja wciąż nie przebiła się do świadomości szerszej grupy odbiorców, a to z powodu między innymi pominięcia przez media głównego nurtu w Polsce. Szkoda, bo warszawski zespół zasługuje na dużo większe uznanie również poza progrockowymi granicami.

Postanowiłem wskazać najlepsze płyty Riverside oraz uszeregować je w kolejności do najlepszej:

5. Love, Fear and the Time Machine (2015)

Szósty album Riverside ukazał się w 2015 roku. Zespół miał już na koncie kilka znakomicie przyjętych płyt, które docenione zostały przez miłośników progresji. Na „Love, Fear and the Time Machine” grupa nie kombinowała, choć – jak to ma w zwyczaju – postarała się zaskoczyć swoich słuchaczy. Efekt okazał się w mojej ocenie zadowalający, ale zabrakło w tym wszystkim odrobiny przebojowości. Oczywiście nie jest to zła płyta (bo takowych w dyskografii polskiego zespołu nie ma), ale zwyczajnie nie przemawiała do mnie tak mocno, jak większość poprzednich. Za materiał odpowiada Mariusz Duda, który napisał zarówno muzykę, jak i teksty, które trafiły na „Love, Fear and the Time Machine”.

4. Out of Myself (2003)

Od tego wszystko się zaczęło! Pierwsza płyta Riverside okazała się wydawnictwem udanym i brzmiącym bardzo dojrzale, co w przypadku debiutu wcale nie jest takie oczywiste. Zespół zaskoczył przede wszystkim skomplikowanymi, złożonymi kompozycjami, które stały się później jego znakiem rozpoznawczym. Na pewno też należy zwrócić uwagę na brzmienie „Out of Myself” – to płyta, na której nie brakuje mocniejszych metalowych wpływów, ale wszystko jest zbalansowane, bo typowy dla Riverside progrockowy vibe został uchwycony. Debiut okazał się doskonałym punktem wyjścia do późniejsze twórczości zespołu, w której zawsze w jakimś stopniu nawiązywał do tego, co pojawiło się na „Out of Myself”.

3. Second Life Syndrome (2005)

Druga płyta Riverside nie różni się znacząco od pierwszej, ale słychać na niej, że zespół wziął sobie do serca opinie słuchaczy oraz krytyków i postanowił do pewnych spraw podejść nieco inaczej. Oczywiście zachowując swoje unikatowe brzmienie. Ponownie mamy tutaj do czynienia ze zbalansowanym połączeniem rocka i metalu progresywnego. Utwory są złożone, a teksy zaangażowane (za nie odpowiadał Mariusz Duda, natomiast za muzykę wszyscy czterej członkowie Riverside). To płyta przemyślana i perfekcyjnie odegrana. Na mnie od samego początku największe wrażenie robił trwający ponad piętnaście minut utwór „Second Life Syndrome”. Majstersztyk!

2. Shrine of a New Generation Slaves (2013)

Na drugim stopniu podium zdecydowałem się umieścić piąty longplay Riverside, który ukazał się w 2013 roku. To z niego pochodzą takie kompozycje jak „The Depth of Self-Delusion”, „Celebrity Touch” czy „We Got Used to Us”. Za słowa, jak zawsze mające swoją wagę, odpowiada Duda, za muzykę natomiast cały zespół. Grupa konsekwentnie budowała swoją pozycję, a także wyrabiała niepowtarzalny styl. W mojej ocenie płyta zaproponowana w 2013 roku była bardzo udaną kontynuacją tego, co zagrało kilka lat wcześniej, czyli przy okazji premiery krążka „Anno Domini High Definition”. Nie jest to wydawnictwo lepsze, ale – pomijając detale – stojące na tak samo wysokim poziomie.

1. Anno Domini High Definition (2009)

To właśnie te drobiazgi sprawiły, że ostatecznie na szczycie swojej listy zdecydowałem się umieścić płytę „Anno Domini High Definition”. Doceniam ją przede wszystkim za fakt, że w zaledwie pięciu utworach udało się skompresować całą magię płynącą z twórczości Riverside. Utwory są złożone i zróżnicowane, a jednocześnie znakomicie do siebie pasujące. Jako miłośnik słuchania płyta w całości, od deski do deski, musiałem docenić kunszt zespołu. Rock i metal progresywny pięknie się ze sobą łączą, a wszystko ma niepowtarzalny klimat typowy dla twórczości polskiej formacji. W mojej ocenie to właśnie czwarty longplay jest kwintesencją muzycznej mieszanki zaproponowanej przez Riverside. Do tej płyty wracam najczęściej i z największą przyjemnością.

Michał Grzybowski

Wejdź na FORUM!
Linki artykułu
Kopiuj link:
Skopiowano do schowka

Wklej link na stronę:
Skopiowano do schowka

 

Komentarze (1) / skomentuj / zobacz wszystkie

Inny stary metal
02 lutego 2024 o 20:20
Odpowiedz

Późno spróbowałem Riverside, bo dopiero gdzieś ze dwa lata przed ukazaniem się SONGS. Pierwszym albumem do którego podszedłem było ADHD i nie podeszli mi. Potem jeszcze raz dałem szansę i wziąłem na tapet SLS i nagle się zakochałem. Wszystko tam było wspaniałe, wszystkie utwory (tak, utwory!!) były świetne a tytułowy najlepszy. Potem sięgnąłem po OOM i też okazał się wspaniały. Kolejnym był REM i tu mieszane uczucia, oprócz wspaniałych Schizophrenic Prayer i 02 Panic Room reszta utworów jest niespecjalnie rozróżnialna. Każdy z tych pozostałych utworów słuchany solowo jest świetny ale jak słucham cały album to mieszają się.
Następnie, już całkowicie zakochany w Riverside, powróciłem do ADHA i mnie wgniotło, wyśmienity album, niesamowicie dojrzały muzycznie i technicznie. Dla mnie numer jeden.
Potem nadeszła SONGS i tu, najpierw, odczułem regres, ale potem album do mnie dotarł, lubię go a a ukochany z tej płyty utwór to Escalator Schrine - co tu się dzieje w tym utworze, kilka razy całkowicie się zmienia. Majstersztyk.
Potem nadeszło nieszczęsne LFaTM. Fatalny album z pioseneczkami i Dudą próbującym śpiewać pioseneczki. Dałem mu z 10 szans ale nie, skreśliłem całkowicie, dla mnie nie istnieje.
A potem umarł Grudzień. Potwornie to odebrałem, też grałem na gitarze i kochałem to, co Piotr robił. Nie był popisującym się wirtuozem ale był znakomitym gitarzystą, wszystko, co grał miało DUSZĘ, każdy dźwięk od niego był idealny, jedyny możliwy w tym miejscu. Potrafił z kilku przeciągniętych dźwięków zrobić coś, że zamykałem oczy i mlaskałem. On też zamykał oczy grając niektóre cuda na koncertach i jacteż chciałem je zamykać ale chłonąłem to, co on robił z gitarą. Meller jest dobrym gitarzystą ale absolutnie nie ma tej DUSZY.
Wasteland jest dobrym albumem, powróciły utwory zamiast piosenek, lubię go.
Na ID.Entity czekałem z obawą i miałem rację, czas płynie, rozumiem, że Duda, znakomity twórca wszelkiego rodzaju różnych projektów, nie chce stać w miejscu ani, tym bardziej, się cofać i chciałby wreszcie przebić się z niszy do mainstreamu i grać duże koncerty. Szanuję to oczywiście, kto by nie chciał być powszechnie rozpoznawalnym w muzyce, tym bardziej, że jest muzykiem i twórcą przez duże M i T. Ale muzyki nie kupiłem, udany miks bogactwa dźwięków i piosenek ale to nie dla mnie. Próbowałem kilka razy i nie. Początek "Friend or Foe" mam cofkę, czekam aż Skawiński z Kombi zacznie śpiewać słodkim głosem. Straszne. Ale, dla równowagi, "Big Tech Brother" zmiażdżył mnie, cudo, a ten monumentalny riff końcowy to mogliby ze 30 minut ciągnąć taki jest wspaniały.
Się rozpisałem ale ten zespół to najlepsze, co wydała Polska muzyka. A Mariusz Duda, to taki współczesny Mozart, tyle pomysłów, projektów, pasji, TWÓRCA najwyższej klasy, światowa liga.

~Inny stary metal

02.02.2024 20:20
1