Strona używa cookies. Jeśli nie wyrażasz zgody na używanie cookies, zawsze możesz wyłączyć ich obsługę w swojej przeglądarce internetowej. Polityka Cookies
Akceptuję

Recenzja płyty „Hackney Diamonds”. Czy to powrót The Rolling Stones w wielkim stylu?

Muzyka
|
20.10.2023

Byli tacy, którzy twierdzili, że The Rolling Stones już niczego nowego nie opublikują. Takie spekulacje miały o tyle sens, że ostatni longplay zespołu z oryginalnym materiałem ukazał się w 2005 roku. Sporo od tego czasu wody w Wiśle upłynęło, ale... Stonesi są przecież niezatapialni. Udowodnili to, wydając właśnie album „Hackney Diamonds”.

„Hackney Diamonds” - okładka płyty
Okładka płyty „Hackney Diamonds” | mat. pras.

Okazuje się, że pierwsze przymiarki do płyty „Hackney Diamonds” miały miejsce już w 2019 roku, jeszcze za życia Charliego Wattsa. Oczywiście nie było mowy o pochopnym działaniu, ponieważ Stonesi nigdzie już nie muszą się spieszyć. Dodatkowo nieco spowolniła ich pandemia, a także śmierć przyjaciela – legendarny perkusista odszedł w 2021 roku. Spekulowano wówczas, że to może koniec ikony rocka, ale Keith Richards, Ronnie Wood i Mick Jagger mieli inne plany. Poinformowali, że będą grali dalej, sugerując jednocześnie, że wcześniej czy później pochwalą się nowym albumem.

Czekający na niego ponad 15 lat fani byli sceptyczni, ponieważ Stonesi już nie raz mówili, że chcą nagrać coś nowego, ale zawsze coś stawało im na drodze w realizacji tych planów. Wiadomo – oni mogą, ale nie muszą. Nieoczekiwanie jednak kilka miesięcy temu poinformowali, że ich nowy longplay zatytułowany „Hackney Diamonds” ujrzy światło dzienne 20 października. Słowa oczywiście dotrzymali...

Dowód nieśmiertelności

Album zaczyna się od mocnego uderzenia, ponieważ bluesrockowe „Angry” nie tylko zachwyca melodyjnością, ale również agresywną jak na Stonesów solówką. Utwór jest rytmiczny, i ten rytm nie ucieka zespołowi aż do końca płyty. Zróżnicowanej pod kilkoma względami – przede wszystkim ton wybranym utworom nadają zaproszeni goście, wśród których znaleźli się najlepsi z najlepszych: Paul McCartney („Bite My Head Off”), Stevie Wonder („Sweet Sounds of Heaven”), Elton John („Get Close” i „Live by the Sword”) czy Lady Gaga („Sweet Sounds of Heaven”). Przy okazji premiery płyty doszło również do wielkiego powrotu – w „Live By The Sword” usłyszeć możemy bowiem basistę Billa Wymana, który opuścił szeregi The Rolling Stones trzy dekady temu! Oczywiście pojawił się na płycie gościnnie, ale mimo wszystko to miły gest i dla fanów zespołu – spore wydarzenie. Podobnie jak fakt, że w dwóch utworach („Mess It Up” i „Live by the Sword”) usłyszeć możemy Charliego Wattsa, który zdążył nagrać to i owo przed śmiercią.

„Hackney Diamonds” wyprodukował chyba najbardziej rozchwytywany producent ostatnich lat, Andrew Watt. Człowiek, który raz współpracuje z Justienem Bieberem, żeby za chwilę wspomóc w studiu Ozzy’ego Osbourne’a. Ma niesamowitą wiedzę i świetny warsztat, co słychać w warstwie instrumentalnej najnowszej płyty Stonesów. Nie jest wygładzona, brzmieniem przypominając nieco wczesne albumy zespołu – wszak dobry blues rock nie powinien być zbyt czysty. Watt to oczywiście wiedział, wpasowując się idealnie w gatunkowe ramy.

W ucho wpada ballada „Depending On You”, która z powodu swojej podniosłości na pewno zagości na koncertowej setliście zespołu. „Whole Wide World” natomiast to przede wszystkim świetny, przewijający się przez cały utwór motyw przewodni w postaci chwytliwej solówki gitarowej. W kompozycji „Dreamy Skies” Stonesi postanowili dać nam nieco... bluesa. Oczywiście historia zna podobne przypadki, ale na pewno kawałek jest największym zaskoczeniem na całej płycie. Pozytywnym zaskoczeniem. Żeby jednak nie było, że śpiewa tylko Mick – swoje pięć minut za mikrofonem dostał również Richards, który przygotował balladę „Tell Me Straight”. Opowiada w niej trochę o teraźniejszości, trochę o przyszłości. Melancholijny kawałek wypada ostatecznie bardzo fajnie, a to zasługa świetnej melodii i zaskakująco kojącego głosu Keitha.

Najbardziej stonesowy kawałek trafił na koniec. Rockowi weterani wzięli na warsztat utwór Muddy’ego Watersa, „Rolling Stone Blues”, przerabiając go na swoją modłę. Ten utwór w ich wykonaniu brzmi, jakby pochodził z płyty sprzed kilku dekad. Niesamowite! To symboliczne domknięcie stanowi godne podsumowanie płyty, na którą przyszło nam czekać kilkanaście lat.

Oczekiwanie było trudne, niekiedy przeradzające się w zwątpienie, ale ostatecznie trzeba weteranom rocka oddać – było warto. „Hackney Diamonds” to w mojej opinii najlepszy album The Rolling Stones od czasu premiery „Voodoo Lounge” z 1994 roku. Powiedziałbym na koniec, że to piękne domknięcie pięknej kariery, ale kto wie, co tam jeszcze wykombinują Ronnie, Keith i Mick – czas się chyba dla nich zatrzymał... Na szczęście!

Michał Grzybowski

Wejdź na FORUM!
Linki artykułu
Kopiuj link:
Skopiowano do schowka

Wklej link na stronę:
Skopiowano do schowka

 

Komentarze (1) / skomentuj / zobacz wszystkie

Paweł Kopeć
20 października 2023 o 15:37
Odpowiedz

"Paint it black"!

~Paweł Kopeć

20.10.2023 15:37
1