Strona używa cookies. Jeśli nie wyrażasz zgody na używanie cookies, zawsze możesz wyłączyć ich obsługę w swojej przeglądarce internetowej. Polityka Cookies
Akceptuję

Półka kolekcjonera: Ozzy Osbourne – „Diary of a Madman”

Muzyka
|
04.12.2023

Gdy Ozzy Osbourne opuścił Black Sabbath, rozpoczęła się jego usłana sukcesami solowa kariera. Jej najjaśniejszymi punktami są pierwsze wydawnictwa – „Blizard of Ozz” oraz wydany w 1981 roku „Diary of a Madman”. Tym razem postanowiłem przybliżyć kulisy powstania tego drugiego albumu, dla wielu kultowego.

Tagi: rock , metal , muzyka

„Diary of a Madman” – okładka
Okładka płyty „Diary of a Madman” | mat. pras.

Swego czasu opublikowałem zestawienie najlepszych solowych albumów Ozzy’ego Osbourne’a. Na pierwszym miejscu znalazł się jego debiutancki album „Blizard of Ozz”, któremu miałem się już okazję bliżej przyjrzeć, natomiast zaraz za nim umieściłem płytę „Diary of a Madman”.

Były wówczas wokalista Black Sabbath był w naprawdę dobrej formie, a przejście „na swoje” miało być szansą na rozwinięcie skrzydeł. W legendarnym zespole Osbourne nie mógł grać tak, jak chciał, ponieważ to Tony Iommi od samego początku wyznaczał twórczy kurs, którym mieli podążać Sabbaci. W końcu zrobiło się w zespole nerwowo, a uzależnienie od wszelakich używek nie pomagało w znalezieniu wspólnego języka. Wiemy z perspektywy czasu, że Ozzy podjął słuszną decyzję, opuszczając szeregi Black Sabbath.

Jako solista zasłynął nie tylko jako świetny tekściarz, ale również mistrz w znajdowaniu sobie uzdolnionych współpracowników – instrumentalistów oraz producentów. To właśnie na dwóch pierwszych płytach Ozzy’ego zagrał nieodżałowany Randy Rhoades. Również z tego powodu uznawane są obecnie za kultowe.

Szybka sesja i spore zamieszanie

Ozzy Osbourne wraz ze swoimi współpracownikami wszedł do brytyjskiego Ridge Farm Studio w lutym 1981 roku. Wystarczyły im zaledwie trzy tygodnie, żeby zarejestrować cały materiał. Wokalista wcześniej pracował nad utworami, dlatego w czasie sesji trzeba było je tylko nagrać. Produkcją zajęli się Max Norman, Randy Rhoads i oczywiście Osbourne.

Ciekawostką niech pozostanie fakt, że basista Rudy Sarzo i perkusista Tommy Aldridge są wymienieni jako twórcy i przedstawieni na wewnętrznej okładce amerykańskiego wydania winylowego i kasetowego oraz późniejszych wznowień CD. Dlaczego to dziwne? Ponieważ obaj... nie nagrywali „Diary of a Madman”. W rzeczywistości w studiu byli basista Bob Daisley oraz perkusista Lee Kerslake i to ich słychać na oryginalnym wydaniu płyty.

Aldridge zresztą wielokrotnie podkreślał, że nie nagrywał drugiej płyty Ozzy’ego:

Myślę, że to dość oczywiste, że na tym albumie nie słuchać mojej perkusji. Nigdy nie przypisywałem sobie zasług za to nagranie i zawsze podkreślałem, że całe uznanie należy się Lee Kerslake'owi.

Bob Daisley odegrał kluczową rolę w czasie rejestrowania, ale i pisania utworów na „Diary of a Madman” – jest współkompozytorem większości piosenek i współautorem tekstów. Swój wkład w proces twórczy miał również Lee Kerslake. Oczywiście większość pracy wykonał Ozzy, ale jak już zostało wspomniane – od zawsze wiedział, jak znaleźć odpowiednich współpracowników i jak otoczyć się nie tylko zdolnymi instrumentalistami, ale również kompozytorami. Nie ma bowiem wątpliwości, że za sukcesem „Diary of a Madman” stoją również Rhoades, Daisley i Kerslake.

Czemu zatem na amerykańskim oryginalnym wydaniu płyty pojawiły się nazwiska Sarzo i Aldridge’a? To efekt kłótni, do której doszło pomiędzy Daisleyem i Kerslakiem a kierownictwem. Muzycy mówili później, że poprosili po prostu o wcześniejszą wypłatę, ponieważ nie mieli z czego żyć w czasie sesji, ale zamiast tego otrzymali – oczywiście już po wszystkim – wypowiedzenia.

Podobno odpowiedzialna miała być za to Sharon, późniejsza żona Ozzy’ego, która właśnie w czasie nagrań do „Diary of a Madman” została menadżerką ekswokalisty Black Sabbath. Jej poczynania od samego początku wzbudzały ogromne kontrowersje. Była skuteczna, ale bezwzględna i nastawiona przede wszystkim na zysk. Taka opinia krąży o niej do dzisiaj. Sprawa trafiła do sądu, a ten przychylił się do wersji odsuniętych od nagrań muzyków – Sharon musiała przełknąć gorzką pigułkę i przywrócić nazwiska Daisleya i Kerslake’a jako współtwórców płyty.

Właśnie w takich okolicznościach powstał jeden z najlepszych solowych albumów Ozzy’ego...

Świetne przyjęcie

Drugi solowy album Ozzy’ego utrzymany był w hardrockowych i heavymetalowych klimatach. Wokalista ponowie postawił na melodyjność oraz rozbudowane gitarowe solówki, które były specjalnością Rhoadesa. W porównaniu do debiutu nie zaszła większa brzmieniowa rewolucja. Lider postawił na rozwiązanie, które okazało się sukcesem na pierwszej płycie. Z „Diary of a Madman” pochodzą takie cenione obecnie kompozycje jak „Over the Mountain” czy „Flying High Again”.

Album spotkał się z ciepłym przyjęciem ze strony krytyków oraz miłośników muzyki rockowej. Ozzy był w latach 80. megagwiazdą, co oczywiście przełożyło się bezpośrednio na sprzedaż jego solowej płyty. Co jednak ciekawe, największą popularnością cieszył się w Stanach Zjednoczonych, a nie w rodzimej Wielkiej Brytanii. Potwierdzają to również liczby – tylko w USA album „Diary of a Madman” sprzedał się w nakładzie przekraczającym trzy miliony egzemplarzy (potrójna platyna). W Anglii... nie pokrył się nawet złotem.

Małostkowość twórcza

Myślicie, że sprawa praw do nagrań zakończyła się wraz z premierą „Diary of a Madman”? Nic z tych rzeczy! W 2002 roku pojawiło się wznowienie albumu, który został po części ponownie zarejestrowany, a Ozzy zaprosił do studia basistę Roberta Trujillo (tego z Metalliki) oraz perkusistę Mike’a Bordina. Fani byli wściekli, zarzucając Sharon chęć wymazania z historii rzeczywistych współtwórców płyty. Sugerowano, że menadżerka przez lata nie pogodziła się z sądową porażką. W późniejszym wywiadzie Sharon powiedziała, że to Ozzy zdecydował o ponownym nagraniu linii basu oraz perkusji. Smród oczywiście pozostał, a media więcej pisały o całej sytuacji, niż całkiem udanym wznowieniu „Diary of a Madman”.

Tak, to jeszcze nie koniec. W 2011 roku Sony ponownie wydało płytę – tym razem z okazji 30-lecia premiery. Ozzy i Sharon się zreflektowali i na zremasterowanych nagraniach ponownie słychać instrumenty zarejestrowane przez Daisleya i Kerslake’a. Do płyty dołączone zostało jednak nagranie koncertowe, na którym słychać kogo innego – starych znajomych, Sarzo i Aldridge’a, którzy wyruszyli z Ozzym w trasę promującą album. Historia tym samym zatoczyła koło.

Michał Grzybowski

Wejdź na FORUM!
Linki artykułu
Kopiuj link:
Skopiowano do schowka

Wklej link na stronę:
Skopiowano do schowka

 

Komentarze (1) / skomentuj / zobacz wszystkie

Paweł Kopeć
04 grudnia 2023 o 13:38
Odpowiedz

Fotka - OO; on już dawno oszalał, czy to jest tylko opętanie!?
Zły czuwa czekając...
Real Life and Music

~Paweł Kopeć

04.12.2023 13:38
1