Strona używa cookies. Jeśli nie wyrażasz zgody na używanie cookies, zawsze możesz wyłączyć ich obsługę w swojej przeglądarce internetowej. Polityka Cookies
Akceptuję

Alice in Chains – legenda grunge’u po przejściach

Muzyka
|
10.05.2023

Założony w 1987 roku zespół Alice in Chains uznawany jest za czołowego przedstawiciela sceny grunge. Muzycy z Seattle odcisnęli swoje piętno nie tylko na popularyzacji, ale również rozwoju gatunku, który święcił największe triumfy w latach 90. XX wieku. To w tym zespole występował nieodżałowany Layne Staley.

Alice in Chains
Alice in Chains ze Staleyem w składzie | fot. Jill Greenberg / mat. pras.

Losy członków Alice in Chains zaczęły się przeplatać już w 1984 roku. Rzecz działa się oczywiście w Seatle, kolebce grunge’u. Występowali oni w różnych grających szeroko rozumianą muzykę rockową zespołach. Spotykali się na salach prób i koncertach organizowanych dla garstki entuzjastów. Mieli po kilkanaście lat – żyli marzeniami o podboju muzycznych scen, a nie według konkretnego planu, który miałby im pozwolić na realizację tych marzeń. W 1987 roku doszło do kluczowego wydarzenia – Jerry Cantrell i Layne Staley poznali się ze sobą. Każdy z nich miał jednak w tym momencie swój zespół, na którym chciał się skupić.

Problemy organizacyjne sprawiły, że Staley porzucił jeden ze swoich projektów, 40 Years of Hate. Wciąż jednak istniał inny zespół – Alice N’ Chains – w którym występował również Nick Pollock. Cantrell nie chciał dołączać do wspomnianej formacji, ale był gotowy do współpracy ze Staleyem, którego umiejętności bardzo mu imponowały. Przez kolejne miesiące rozwijali swój projekt, występując w klubach na północno-zachodnim wybrzeżu Stanów Zjednoczonych. Grali pod wieloma szyldami, między innymi Mothra and Fuck czy Diamond Lie. Co jednak ważniejsze, skład zespołu w końcu się wyklarował i pod koniec lat 80. XX wieku o jego sile stanowili Staley (śpiew), Cantrell (gitara), Starr (gitara basowa) oraz Kinney (perkusja).

Pierwszy przełom nastąpił w latach 1988-89, gdy zespół zdecydował się na przygotowanie materiału demo, który miał trafić do wytwórni, a w efekcie dać to, o czym wszyscy młodzi muzycy marzyli – kontrakt płytowy. Osiągnęli sukces, a duża w tym zasługa dema „The Treehouse Tapes”, na które trafiło osiem kompozycji (siedem premierowych i cover „Suffragette City” Bowiego). Twórczością zespołu zainteresował się producent Rick Parashar, który wspomógł Alice in Chains przy pracy nad kolejnym demem. Choć w początkowym okresie grupa była porównywana do Soundgarden, ostatecznie udało jej się odnaleźć własne brzmienie – emocjonalne wokale, funkowy i brudny groove. Jeszcze w 1989 roku Alice in Chains podpisali kontrakt z Columbia Records. Studio nagraniowe już na nich czekało...

Początek wielkiej (i tragicznej) przygody

„Facelift”, pierwszy album w dorobku Staleya i spółki, powstawał od grudnia 1989 do kwietnia 1990 roku. W studiach w Londynie oraz Hollywood, które zarezerwowała wytwórnia, muzycy pracowali z Dave’em Jerdenem. Ostatecznie Alice in Chains we wspomnianym wyżej składzie przygotowali dwanaście utworów, które napisali dwaj liderzy – Cantrell oraz Staley. To właśnie na tej płycie znalazły się takie kawałki, jak „Man in the Box” czy „We Die Young”, które zdefiniowały brzmienie zespołu. Opublikowane 21 sierpnia 1990 roku wydawnictwo przyniosło grupie dużą rozpoznawalność, a także komercyjny sukces. Niesiona popularnością grunge’u płyta sprzedawała się jak świeże bułeczki. Po koncertowej promocji, nie mniej udanej, zespół przystąpił do nagrań kolejnej płyty.

„Dirt” ukazało się we wrześniu 1992 roku. Skład Alice in Chains się nie zmienił, podobnie jak podejście do tworzenia muzyki. Trudno powiedzieć, czy drugi album okazał się lepszy od pierwszego – oba bowiem to grunge najwyższej próby. Na płycie znalazły się kultowe obecnie utwory „Would?” oraz „Down in Hole”. Co jednak ważniejsze, całe wydawnictwo jest równe, przemyślane i świetnie skomponowane (to ponownie zasługa duetu Cantrell-Staley). Zespół bił kolejne rekordy i szybko stał się, obok Nirvany, Pearl Jam i Soundgarden, najważniejszym przedstawicielem grunge’u na świecie. Gatunek rozwijał się niezwykle szybko, a kolejne trasy koncertowe przynosiły krociowe zyski. Panowie z Alice in Chains byli na szczycie.

W 1995 roku wydali swój trzeci album zatytułowany „Alice in Chains”. Choć stylistycznie podobny do poprzednich, nieco mniej przełomowy. To efekt między innymi tego, że szaleństwo na punkcie nowego gatunku nieco już przyhamowywało, a zespół postanowił odrobinę poeksperymentować – na płycie pojawiły się wpływy alternatywy, a nawet doom metalu. Z perspektywy czasu oceniając, to naprawdę dobry album, ale zaraz po premierze nie zebrał aż tak pochlebnych recenzji. Oczywiście sprzedawał się dobrze, w końcu to Alice in Chains, ale jednak nie można nazwać go tak przełomowym, jak dwie poprzednie płyty zespołu. Na pewno nie można mówić w tym wypadku o wydawniczej porażce. Poszukiwanie jest wszak kluczowym elementem funkcjonowania każdego zespołu.

Problemem były natomiast coraz większe kłopoty Staleya wynikające z uzależnienia od narkotyków i alkoholu. Zmagał się z nim od wieku nastoletniego, ale w połowie lat 90. XX wieku wszystko wymknęło się wokaliście spod kontroli. Duży wpływ miała na to śmierć jego wieloletniej partnerki, Demri Lary Parrott, która w październiku 1996 roku śmiertelnie zatruła się po połączeniu opiatów, meprobamatu i butalbitalu. Załamany Staley przestał już nawet próbować walczyć ze swoimi demonami. Z miesiąca na miesiąc jego stan się pogarszał, stawał się wrakiem człowieka. Wciąż oczywiście nagrywał i koncertował, ale narkotyki zaczynały rujnować jego zdrowie. W 1998 roku zespół wszedł do studia, żeby zarejestrować dwa nowe utwory w związku z publikacją albumu kompilacyjnego. Wówczas pojawiły się doniesienia, że stan zdrowia wokalisty jest bardzo niepokojący. Dziennikarz Charles R. Cross zdradził, że Staley „częściowo stracił uzębienie, jego dłonie pokryte były ropniami, a waga nie przekraczała 45 kilogramów”.

Pod koniec 1998 roku Staley zaangażował się w ostatni projekt – Class of ’99. Jego stan cały czas się pogarszał. Ostatecznie, po latach walki z uzależnieniem, zmarł 5 kwietnia 2002 roku w Seattle. Sekcja zwłok wykazała, że odszedł z powodu przedawkowania mieszanki heroiny i kokainy, zwanej potocznie speedballem. W związku z tym faktem zespół Alice in Chains przestał istnieć.

Nowe otwarcie

Już w 2005 roku okazało się, że nie ostatecznie. Muzycy zgodzili się wziąć udział w koncercie charytatywnym, z którego dochód miał być przekazany ofiarom tsunami, które nawiedziło Azję w 2004 roku. Był to impuls do reaktywacji Alice in Chains. W 2006 roku do lidera, Jerry’ego Cantrella, Seana Kinneya i Mike’a Ineza (perkusista zastąpił w 1993 roku Starra) dołączył nowy wokalista – William DuVall. Wywołało to spore poruszenie wśród miłośników twórczości Alice in Chains, którzy w większości przekonywali, że Staley jest osobą, które nie da się zastąpić.

To prawda i DuVall nigdy nie próbował być drugim Layne’em. Naturalnie jednak obaj byli porównywani, a w takiej sytuacji zawsze faworyzowany będzie oryginalny wokalista. Cantrell nie widział jednak powodu, żeby porzucać projekt swojego życia.

Reaktywowane Alice in Chains gra do dzisiaj, a z nowym wokalistą w składzie wydali jak do tej pory trzy płyty – „Black Gives Way to Blue” (2009), „The Devil Put Dinosaurs Here” (2013) oraz „Rainier Fog” (2018). W małym stopniu nawiązują one do grunge’owych korzeni zespołu, łącząc w sobie przede wszystkim alternatywę, sludge i doom metal oraz klasyczny hard rock. Choć technicznie są to naprawdę udane płyty, a DuVall to bardzo utalentowany wykonawca, dla wielu Alice in Chains przestało istnieć w 2002 roku, gdy zmarł Layne Staley.

Michał Grzybowski

Wejdź na FORUM!
Linki artykułu
Kopiuj link:
Skopiowano do schowka

Wklej link na stronę:
Skopiowano do schowka

 

Komentarze (2) / skomentuj / zobacz wszystkie

Yooo
15 maja 2023 o 20:39
Odpowiedz

Ani słowa o genialnym projekcie Mad season... I płycie Above.

~Yooo

15.05.2023 20:39
Dab Rowney
12 maja 2023 o 14:06
Odpowiedz

Artykul ok, choć troche na odpierdol: nie wiem czemu nie jest wspomniane odejscie Starra od razu gdy odszedł i jego śmierć. No i 2 bledy w artykule: "down in A hole", no i Starr byl basista a nie perkusista jak to wspomniano przy zmianie na Ineza.

~Dab Rowney

12.05.2023 14:06
1