Brytyjsko-niemiecki dramat wojenny „Żelazny krzyż” (ang. „Cross of Iron”) to jedno z ciekawszych dzieł w reżyserskim dorobku Sama Peckinpaha, twórcy chociażby „Dzikiej bandy” (1969), „Ucieczki gangstera” (1972) czy „Konwoju” (1978). Co w tej produkcji, nieco obecnie zapomnianej, takiego wyjątkowego? Przede wszystkim forma, ale również płynące z filmu przesłanie.
Nie można zapomnieć również o świetnej obsadzie – w „Żelaznym krzyżu” zagrali między innymi James Coburn, Maximilian Schell oraz James Mason. Film zadebiutował w kinach na całym świecie w styczniu 1977 roku. Nie zdobył prestiżowych nagród, a także nie był maszynką do robienia pieniędzy. Ale mimo wszystko wciąż żywy jest w świadomości miłośników dobrych filmów wojennych. Powodów takiego stanu rzeczy jest kilka...
„Żelazny krzyż” – fabuła filmu
Akcja filmu przenosi nas na front wschodni 1943 roku. Młody i niedoświadczony kapitan Stansky zostaje nowym dowódcą niemieckiego oddziału. Mężczyźnie – wywodzącym się z wyższych sfer – przyświeca tylko jeden cel. Chce zostać odznaczony Krzyżem Żelaznym, najważniejszym niemieckim odznaczeniem bojowym. To dla niego ważne, ponieważ takim samym docenieni zostali jego ojciec oraz dziad.
W jego oddziale znajduje się między innymi sierżant Steiner, weteran, który służy w armii od trzydziestu lat. Był porucznikiem, ale został zdegradowany po tym, jak obraził swojego dowódcę. Stansky nie cieszy się uznaniem wśród swoich podwładnych, a na czele jego przeciwników jest właśnie Steiner. Prowadzi to do konfliktu, który narasta, a następnie eskaluje. W tym samym czasie niemieckie wojska przegrywają kolejne potyczki z radzieckimi oddziałami.
„Żelazny krzyż” – okładka DVD | mat. pras.
Niezwykłe podejście do tematu
Ciekawym i niespotykanym zbyt często zabiegiem jest przeniesienie akcji w szeregi niemieckich żołnierzy. To rozwiązanie, którego nie stosowano w amerykańskich filmach wojennych. Peckinpah – znany zresztą z tego, że lubi podążać swoimi ścieżkami – zrobił to nie bez powodu. W swoim filmie wielokrotnie podkreśla bowiem, że niemieccy żołnierze w żadnym wypadku nie popierali nazistowskiej ideologii, a sama wojna była dla nich czymś całkowicie zbytecznym. Podkreślali to sami bohaterowie.
Steiner wypowiada w jednej ze scen następujące słowa:
Nienawidzę wszystkich oficerów. Wszystkich Stranskych, Triebigów, Żelaznych Krzyży. Nienawidzę całej niemieckiej armii. Boże, jak ja nienawidzę tego munduru i tego, co symbolizuje. Wszystkiego, co symbolizuje.
To najlepiej pokazuje, z jakim przekazem przyszedł do nas w „Żelaznym krzyżu” Peckinpah. Oczywiście filmów antywojennych powstawało znacznie więcej, ale większość swoją krytykę opierała na prezentacji kolejnych krwawych scen, mających symbolizować bezcelowość wojny. Ludzkiego cierpienia i śmierci. Reżyser opisywanej produkcji również ma podobne zdanie, ale nie stawia na niepotrzebną brutalność. Jego zdaniem kluczem do pokazania bezsensowności wojny jako takiej jest inteligentny cynizm. Ten objawia się w nieoczywistych scenach, dialogach czy w końcu kreacjach samych bohaterów.
W końcu wiele miejsca w „Żelaznym krzyżu” poświęcono konfliktowi jednostek, które kierują się skrajnie różną motywacją. Steiner nienawidzi Stansky’ego, ponieważ dla niego wojna jest jedynie sposobem na podniesienie swojego statusu, a ludzkie życie nie ma dla niego znaczenia. Obaj nie potrafią więc dojść do porozumienia. Wszystko osnute jest aurą pesymizmu i beznadziei, co na myśl przywodzi takie (oczywiście już znacznie nowsze) tytuły jak „Das Boot” czy „Stalingrad”.
Warto nadrobić zaległości!
„Żelazny krzyż” to jeden z czołowych przedstawicieli europejskiego kina wojennego. Film, który skupia się na ważnych zagadnieniach, gdzieś z tyłu pozostawia znane z amerykańskich produkcji zagadnienia – heroizm, poświęcenie, oddanie sprawie. Produkcja Peckinpaha jest dużo bardziej przyziemna i negatywna. Jednocześnie zachwyca realizacją, bo sceny batalistyczne jak na połowę lat 70. XX wieku wypadają znakomicie, ale również aktorstwem. Zdobywca Oscara za „Wyrok w Norymberdze” Maximilian Schell wypada w produkcji wybitnie, podobnie jak James Coburn. Stworzyli oni świetne kreacje, które stanowią ozdobę filmu. Zakończenie, choć z pozoru nieoczywiste, również wypada interesująco, pozostawiając widza z głową pełną myśli.
Niestety film Sama Peckinpaha to dzieło zapomniane, dlatego ze świecą szukać go na popularnych serwisach streamingowych. Dostępny jest z lektorem na portalu CDA.pl, a także wydany został na DVD.
Michał Grzybowski
Wejdź na FORUM! ❯
Komentarze (0) / skomentuj / zobacz wszystkie