Strona używa cookies. Jeśli nie wyrażasz zgody na używanie cookies, zawsze możesz wyłączyć ich obsługę w swojej przeglądarce internetowej. Polityka Cookies
Akceptuję

(Nie)zapomniane filmy wojenne: „Tora! Tora! Tora!”

Książka, film
|
06.11.2022

Choć japońskie filmy wojenne za często nie przebijały się do tak zwanego mainstreamu, jest jeden wyjątek. Dzieło docenione Oscarem, unikatowe, niezwykle udane – mowa oczywiście o „Tora! Tora! Tora!” z 1970 roku. To film, który powinien znać każdy miłośnik kina gatunkowego.

Tagi: film dla faceta po 40.

„Tora! Tora! Tora!” - fragment plakatu
Japońskie samoloty w „Tora! Tora! Tora!” | fot. mat. pras.

Większość filmów wojennych dotyczących II wojny światowej, które zyskały międzynarodową sławę, opowiadały o bitwach czy kampaniach z perspektywy Aliantów. Amerykanie czy Brytyjczycy zawsze mieli najlepszych aktorów i największe budżety, co ułatwiało ich produkcjom osiągniecie sukcesu. Oczywiście nie należy umniejszać ich dokonań – powstało wiele znakomitych filmów wojennych, które stworzyli wspomniani. Na pewno jednak warto, gdy pojawia się jakaś przeciwwaga. Jakieś dzieło, które opowie znaną nam historię, ale z nieco innej perspektywy.

Przykładem takiego filmu jest „Tora! Tora! Tora!” z 1970 roku, który powstał na kanwie książki Gordona W. Prange’a. To dzieło japońsko-amerykańskie, przy którym pracowali twórcy z obu krajów. Scenariusz przygotowali Larry Forrester, Akira Kurosawa i Ryûzô Kikushima, natomiast reżyserią zajęli się Richard Fleischer, Toshio Masuda oraz Kinji Fukasaku. Film doceniony został Oscarem, a ten trafił do twórców efektów specjalnych. Otrzymali go Amerykanie – A.D. Flowers, L.B. Abbott. To jednak nie ma większego znaczenia, ponieważ film „Tora! Tora! Tora!” zasługuje na pamięć nie tylko z powodu świetnych skądinąd efektów specjalnych, ale wielu innych ważnych dla dobrego filmu wojennego aspektów.

„Tora! Tora! Tora!” – fabuła filmu

Rzecz dzieje się przed japońskim atakiem na bazę marynarki wojennej Stanów Zjednoczonych w Pearl Harbor. Amerykanie przechwytują zaszyfrowane komunikaty, które jasno sugerują, że może dojść do japońskiego ataku. Nikt jednak nie bierze ich na poważnie, bagatelizując całą sprawę.

„Tora! Tora! Tora!” to hasło, które 7 grudnia 1941 roku przesłał komandor porucznik lotnictwa Mitsuo Fuchida na lotniskowiec Akagi. Oznaczało ono, że ma rozpocząć się atak. Japończycy chcieli w ten sposób zapobiec kryzysowi gospodarczemu, który dosięgał ich kraju. Uznali, że atak w samo serce amerykańskiej floty będzie odpowiednim rozwiązaniem. Amerykanie zostali zaskoczeni i ponieśli ogromne starty – w sprzęcie oraz ludziach.

„Tora! Tora! Tora!” – plakat
Jeden z plakatów filmu „Tora! Tora! Tora!” | mat. pras.

Wyprzedził swoją epokę

Film „Tora! Tora! Tora!” uznawany jest obecnie za dzieło kultowe, jeden z najdoskonalszych przykładów kina wojennego. Skąd wzięła się aż tak pozytywna opinia na temat japońsko-amerykańskiej produkcji? Z wielu powodów, ale wspomnieć wypada przede wszystkim o niesamowitym rozmachu inscenizacyjnym, który nie był typowy dla dzieł z przełomu lat 60. i 70. XX wieku. Nie można również zapomnieć, że na stworzenie filmu wydano ogromną kwotę jak na ówczesne czasy, czyli około 25 milionów dolarów. Możemy więc tutaj mówić o superprodukcji, której powstanie miało na celu nie tylko opowiedzenie konkretnej historii, ale również zaimponowanie widzom na całym świecie.

Co jednak ciekawe, lwia część budżetu nie poszła na opłacenie najbardziej znanych aktorów, jak to bywa obecnie w przypadku produkcji z dziesiątkami milionów w tle, ale właśnie na realizację – efekty specjalne, rekwizyty, scenografię. I to było strzałem w dziesiątkę, ponieważ „Tora! Tora! Tora!” – choć ma na karku już ponad pół wieku – wciąż zachwyca. Film ogląda się z wielką satysfakcją, doceniając pracę twórców, którzy postanowili skupić się na nawet najdrobniejszych szczegółach. Jak wspomniałem, na ekranie nie ma najbardziej znanych aktorów tego okresu, ale wcale ich tam nie musi być. Z dwóch powodów – po pierwsze, zaangażowani aktorzy poradzili sobie lepiej niż dobrze, a ponadto sama konstrukcja filmu nienastawiona jest na aktorskie popisy jednostek.

Wszystko dlatego, że „Tora! Tora! Tora!” ma wiele cech typowych dla dzieł paradokumentalnych. To w ocenie niżej podpisanego jest jego najmocniejszą stroną. Nie sili się bowiem na opowiedzenie niemającej odzwierciedlenia w faktach historii superżołnierzy, ale skupia się na tym, co faktycznie wydarzyło się pod koniec 1941 roku. Z ogromnym pietyzmem i dokładnością godną właśnie dokumentalistów. Kiedy dodamy do tego świetnie zrealizowane ujęcie, możemy mówić o dziele kompletnym. Nie zapominajmy, że twórcy „Tora! Tora! Tora!” nie dysponowali animacjami komputerowymi – korzystali z tak zwanej „tylnej produkcji”, ujęć archiwalnych, skali mikro i innych znanych wówczas zabiegów. Efekt okazał się iście niesamowity!

Warto do niego wrócić...

„Tora! Tora! Tora!” to film przełomowy dla kinematografii sprzed pół wieku, nie ma co do tego wątpliwości i nie powinno to dziwić. Co jednak jeszcze bardziej godne odnotowania – świetnie ogląda się go nawet dzisiaj, a to zasługa wielu czynników, o których wspomniałem w poprzednich akapitach. Na pewno jest to jeden z filmów wojennych, do których raz na jakiś czas warto wrócić. Żeby przypomnieć sobie ten ważny wątek historii II wojny światowej, ale również docenić kunszt, z jakim go zaprezentowano.

Film „Tora! Tora! Tora!” dostępny jest w dwóch serwisach VOD – Chili oraz iTunes Store. Można go również obejrzeć w serwisie CDA.pl. Wydany został również na DVD.

Michał Grzybowski

Wejdź na FORUM!
Linki artykułu
Kopiuj link:
Skopiowano do schowka

Wklej link na stronę:
Skopiowano do schowka

 

Komentarze (0) / skomentuj / zobacz wszystkie