Nie ma wątpliwości co do tego, że „Krzyk” to jedna z najpopularniejszych serii horrorów w historii. Towarzyszy nam od 1996 roku, gdy światło dzienne ujrzał pierwszy film stworzony przez legendarnego Wesa Cravena. Szybko powstały kolejne dwie części – w 1997 i 2000 roku. Reżyser się nie zmienił, podobnie jak odtwórczyni głównej roli, Neve Campbell. Ponieważ trzecia część cieszyła się już mniejszym zainteresowaniem, na chwilę zapomniano o „Krzyku”. Trwało to jakiś czas, ponieważ Craven powrócił z kolejną odsłoną dopiero w 2011 roku. Trudno powiedzieć, czy była ona bardziej udana, niż przeciętna „trójka” i z tego powodu zdecydowano, żeby znów zamrozić historię Ghostface’a. W międzyczasie powstał nawet serial inspirowany serią filmów, który zrealizowała stacja MTV.
Nowe otwarcie dla „Krzyku” nastąpiło w 2022 roku, gdy zamaskowany zabójca powrócił. W obsadzie znaleźli się wszyscy aktorzy znani z poprzednich części – Neve Campbell, Courteney Cox oraz David Arquette. Pojawili się również nowie, ważne dla fabuły bohaterki, które odegrały Melissa Barrera oraz Jenna Ortega. Film zarobił ponad 130 milionów dolarów i okazał się udanym powrotem. Szczególnie że fabularnie dawał radę, choć oczywiście nie pracował przy nim legendarny Wes Craven (zmarł w 2015 roku). Reżyserią zajęli się Matt Bettinelli-Olpin i Tyler Gillett. Wytwórnia, dostrzegając w tym powrocie potencjał, długo nie czekała ze stworzeniem kontynuacji. „Krzyk VI” (ang. „Scream VI”) pojawił się w kinach w marcu 2023 roku, a właśnie trafił do streamingu – w Polsce dostępny jest na platformie Netflix. Warto wspomnieć, że w najnowszej odsłonie nie pojawiła się Campbell. Czy „Krzyk” bez swojej gwiazdy i legendarnego twórcy ma w ogóle sens?
„Krzyk VI” – fabuła filmu
Dziewczyny, Sam i Tara, chcą pozbierać się po tym, co wydarzyło się w Woodsboro. Próbują odzyskać radość z życia w Nowym Jorku. O ile Tara radzi sobie nieźle, o tyle Sam ma problem z powrotem do normalności. Wszędzie dostrzega niebezpieczeństwo. Szybko okazuje się, że to nie przewrażliwienie, a dziewczyny – wraz ze swoją paczką przyjaciół – znów stoją przed oko w oko ze śmiertelnym zagrożeniem.
Ghostface uderza raz za razem, siejąc strach wśród wspomnianej grupy i ich bliskich. Jeszcze trudniej bronić się przed kolejnymi atakami w wielkim, pulsującym, wiecznie żywym mieście. No i szybko pojawia się najważniejsze pytanie – kto jest zabójcą i dlaczego chce zabić Sam oraz Tarę? Odpowiedzenie na te pytania jest kluczem do poznania tajemnicy...
„Krzyk VI” – plakat | mat. pras.
Było krwawo, bywało przerażająco
Nie powiem, dziwnie oglądało się „Krzyk” bez Sidney Prescott, ale po kilku minutach o niej zapomniałem. Wszystko dlatego, że historia zaproponowana w „szóstce” okazała się naprawdę wciągająca i spójna. Melissa Barrera i Jenna Ortega świetnie sprawdzają się jako główne bohaterki, które toczyć muszą niebezpieczny pojedynek z mordercą. Dodatkowo w najnowszej odsłonie zaproponowano nam świetną scenę otwarcia, która – przynajmniej w mojej ocenie – wypada równie udanie, jak ta z oryginalnego „Krzyku”. Po tym trzęsieniu ziemi było tylko lepiej, a kolejne ataki szaleńca były bardzo emocjonujące. Dodatkowo trzeba oddać twórcom, że świetnie zaprezentowali dynamiczne sceny z nożownikiem w roli głównej – dynamiczne ujęcia zrobiły robotę.
Jeszcze przed premierą filmu sugerowano, że będzie to najbardziej krwawa ze wszystkich odsłon serii i faktycznie była. Trupów nie brakowało, a morderstwa faktycznie były dość brutalne. Oczywiście nie wszystkim musi to odpowiadać, ale z drugiej strony – od zawsze stanowiło to istotę serii, więc nie można mieć do twórców pretensji, że postanowili pójść o jeden krok dalej. Do samego końca oczywiście nie wiemy, kto zakłada maskę i morduje, co daje nam niezbędny w tego typu produkcjach element zaskoczenia. A zaskoczenie w bardzo krwawym finale jest spore, ale z oczywistych powodów nie chcę wchodzić w szczegóły.
Sama fabuła zaproponowana w „Krzyku VI” nie jest skomplikowana, ale tego chyba nikt od rasowego slashera nie oczekuje. Tak naprawdę liczy się spójność historii, scena otwarcia i satysfakcjonujący finał. Wszystko w tym filmie dostajemy, dlatego w mojej ocenie to najlepsza część od „dwójki” z 1997 roku. Mam jednocześnie świadomość, że nie wszyscy muszą podzielać mój entuzjazm, bo to sprawa bardzo subiektywna, ale na seansie najnowszej odsłony bawiłem się bardzo dobrze. A warto dodać, że film trwa nieco ponad 2 godziny, więc – gdyby nie dawał rady – nieźle bym się wynudził na kinowym fotelu. Tak się jednak nie stało, a po seansie byłem więcej niż ukontentowany. Minęło już kilka miesięcy i chętnie przypomnę sobie najnowszą historię, odtwarzając film w streamingu.
Seria, która zmierza w dobrym kierunku
Mam świadomość, że „Krzyk” nie jest filmem dla każdego, ale chyba wszyscy mieli od 1996 roku szansę, żeby wyrobić sobie opinię na temat serii. Jeśli więc przepadacie za tego typu rozrywką, najnowsza odsłona powinna spełnić wasze oczekiwania.
Film bawi się nieco konwencją, nie brakuje w nim typowego dla serii humoru, a sama historia jest spójna. Nowe bohaterki radzą sobie na tyle dobrze, że można zapomnieć, iż po wielu latach na ekranie nie pojawia się Neve Campbell. Oczywiście szkoda, bo to twarz tych filmów, ale twórcy „szóstki” poradzili sobie z jej nieobecnością bardzo dobrze. Warto wspomnieć, że aktorka nie dogadała się z twórcami, ponieważ – tak donosiły media – jej wymagania finansowe były niemożliwe do zrealizowania. Bywa i tak, życie, ale ważne, że nie odbiło się to negatywnie na samej serii. Najnowsza odsłona jest w mojej ocenie lepsza, niż ta z 2022 roku, w której przecież Neve się pojawiła.
Michał Grzybowski
Wejdź na FORUM! ❯
Komentarze (1) / skomentuj / zobacz wszystkie
Filmowe kuriozum nr 6.
08.07.2023 18:46