50-letni Donato Carrisi to prawdziwy specjalista w swoim fachu. W tworzeniu mrocznych i niepokojących, oddziaływujących na wyobraźnię filmów. To on odpowiedzialny jest za dwa znakomite tytuły – „Dziewczyna we mgle” (2017) oraz „W labiryncie” (2019). Skończył studia prawnicze, specjalizuje się w kryminologii i naukach behawioralnych. Jest cenionym we Włoszech pisarzem i scenarzystą. Ostatnio również reżyserem. Każdy jego kolejny film to ogromne wydarzenie w świecie europejskiego kina.
Najnowszy jego film zatytułowany „Jestem otchłanią” miał swoją festiwalową premierę w październiku 2022 roku, natomiast do kin w Polsce trafi już 5 maja. Miałem okazję do przedpremierowego zapoznania się z dziełem Carrisiego. Muszę przyznać, że reżyser naprawdę mnie zaskoczył...
Mrok i klimat
Seryjni mordercy są ostatnio na świeczniku. Twórcy filmów i seriali chętnie tworzą dzieła na ich temat. Przeciwnicy takich produkcji uważają, że często stawiają oni pomniki osobom, które zwyczajnie na to nie zasłużyły; że w nieoczywisty sposób dodają sławy i uznania tym, o których powinniśmy na zawsze zapomnieć. Czy nam się to jednak podoba, czy nie, tematyka ta jest zwyczajnie nośna, bo ludzie są ciekawi tego, jak wyglądać mogło życie jednego czy drugiego zwyrodnialca. Można odnieść wrażenie, że Donato Carrisi chciał po prostu wpisać się we współczesne trendy, ale przeczą temu już pierwsze sceny „Jestem otchłanią”.
Prezentacja świata zaproponowana w filmie to coś, z czym nie mamy zbyt często do czynienia. Bohaterowie nie mają imion. Są, poruszają się, rozmawiają, ale w zasadzie są dla nas anonimowi. Początkowo nawet można odnieść wrażenie, że obserwujemy jakiś pokręcony sen. Okazuje się jednak, że to jawa, a postacie – choć początkowo nic na to nie wskazuje – mają swoje cele i motywacje. Te są odkrywane jednak stopniowo, potęgując dodatkowo uczucie zdezorientowania.
Typowy dla „Jestem otchłanią” przytłaczający klimat | fot. mat. pras.
W odbiorze, przynajmniej na pierwszym etapie, nie pomaga fakt, że fabuła prowadzona jest poprzez trzy równorzędne wątki. Najpierw poznajemy historię niepozornego sprzątacza, który morduje kobiety w średnim wieku. Jego postrzeganie zmienia się, gdy nieoczekiwanie – również dla siebie – ratuje przed utopieniem młodą dziewczynkę. Od tego momentu poznajemy jej perspektywę. Na koniec zaprezentowano pewną działaczkę społeczną, która poświęciła swoje życie pomocy kobietom w potrzebie. Dopiero po jakimś czasie wszystkie te trzy wątki łączą się w spójną i naprawdę satysfakcjonują całość.
Twórca bawi się jednak konwencją „przeskakując” z jednego wątku w drugi, albo niespodziewanie serwując nam kolejną retrospekcję. Wprowadza to zamieszenie, ale kontrolowane. Donato Carrisi zrobił to tak sprawnie, że cały czas mamy świadomość tego, co obserwujemy. Reżyser zapomina o formalnych standardach typowych dla thrillerów o seryjnych mordercach. Właściwie wszystko robi inaczej, niż w teorii powinien. Ale w tym wariactwie jest metoda, ponieważ trwający ponad dwie godziny film „Jestem otchłanią” wciąga od pierwszej sceny. Jest tak nietypowy i nieoczywisty, że najzwyczajniej w świecie zaciekawia. Na szczęście nie tylko w warstwie technicznej, ale również fabularnej. Bo historia ma w sobie duży potencjał, jest przemyślana i – mimo skomplikowania – spójna. Dodatkowo wymaga od widza myślenia i analizowania. To coś, czego we współczesnym kinie bardzo brakuje!
Plakat filmu „Jestem otchłanią” | fot. mat. pras.
Docenić muszę również aktorów, których miałem okazję podziwiać w filmie. Szczególne wrażenie zrobiła na mnie młodziutka Sara Ciocca, która odegrała kluczową rolę w filmie. Choć z racji wieku nie miała wykształcenia i doświadczenia, poradziła sobie z bardzo wymagającą rolą bezbłędnie. Podobnie zachwycający okazał się Gabriel Montesi, który zagrał wspomnianego Sprzątacza. Stworzył postać mroczną i wielowymiarową, tajemniczą i przez to fascynującą. Oglądanie ich w akcji było dużą przyjemnością. Zważywszy na strukturę filmu, zły casting mógł oznaczać całkowitą klęskę całego projektu. Donato Carrisi i jego współpracownicy dokonali jednak świetnych wyborów.
Dla miłośników gatunku (i nie tylko)
„Jestem otchłanią” nie jest filmem dla każdego. Miłośnicy mrocznych thrillerów, które zmuszają do refleksji, będą zachwyceni. Fani hollywoodzkich i streamingowych dzieł, których domeną jest prostota, będą mogli czuć się przytłoczeni. Uważam jednak, że zarówno przedstawiciele pierwszej, jak i drugiej grupy powinni zainteresować się najnowszym filmem Carrisiego. Jest spora szansa, że wyjdą z kina naprawdę usatysfakcjonowani. Niewykluczone również, że kolejne kilkadziesiąt minut poświęcą na rozmowę dotyczącą tego, co właśnie zobaczyli. „Jestem otchłanią” to jeden z tych filmów, które dobrze przegadać, porównać swoje doświadczenia oraz przemyślenia. Tak zwane kino przez duże „K”.
Michał Grzybowski
Komentarze (0) / skomentuj / zobacz wszystkie