Strona używa cookies. Jeśli nie wyrażasz zgody na używanie cookies, zawsze możesz wyłączyć ich obsługę w swojej przeglądarce internetowej. Polityka Cookies
Akceptuję

Czy to już kres naszej cywilizacji?

Wolne myśli
|
26.04.2024

Od wielu lat mówi się o widmie nieuchronnego krachu cywilizacji zachodniej. Symptomów ma być wiele - nie rozwijamy się już tak szybko jak kiedyś, nastąpił wyraźny kryzys kapitalizmu, instytucji publicznych i wielki spadek zaufania do państwa. Obciążenia podatkowe rosną z roku na rok, a rąk do pracy coraz mniej. Kiedyś każde kolejne pokolenie w Europie i USA żyło dostatniej od poprzedniego, tymczasem teraz nie jest to już takie pewne. Zachodowi wyrośli silni konkurenci, zwłaszcza w Azji, a ze Wschodu groźnie spoziera Rosja. Czy rzeczywiście czeka nas zmierzch świata, jaki znamy?

Tagi: społeczeństwo

Tłum Azja
Cywilizacyjny środek ciężkości nieuchronnie przesuwa się w kierunku Azji

Historyczna dominacja

Jeszcze 100 a nawet 50 lat temu dominacja państw zachodnich (Europy i USA) nad resztą świata była bezsprzeczna i niezagrożona. Zarówno pod względem militarnym jak i ekonomicznym. Zresztą najludniejsze państwa świata, jak Chiny i Indie, były właściwie zarządzane z Europy - Indie w sposób formalny, jako integralna część Imperium Brytyjskiego, Chiny realnie, upokorzone niekorzystnymi traktatami po tzw. wojnach opiumowych.

Pierwsze oznaki kryzysu

Tymczasem nawet wtedy, mimo faktycznego panowania Zachodu nad światem, pojawiały się publikacje książkowe mówiące, iż "cywilizacja zachodnia jest martwa" i że nie ma już dla niej żadnego ratunku. Widać to idealnie chociażby w głośnym, monumentalnym i bardzo pesymistycznym dziele Oswalda Spenglera "Zmierzch Zachodu”. W książce tej autor w - moim zdaniem - niezwykle przekonujący sposób zarysował podobieństwa między upadkiem cywilizacji starożytnych (Grecji i Rzymu) a tym, co jego zdaniem, bez żadnych wątpliwości musi czekać także i nas. Porównał tam życie kultury i jej finalnego tworu, jakim jest cywilizacja, do cyklu życia organizmu, który jego zdaniem przechodzi te same fazy rozwojowe - narodzin, rozkwitu, schyłku i nieuchronnej śmierci.

W latach 60. i 70. XX wieku przewaga gospodarcza Europy i USA nad resztą świata była większa, niż kiedykolwiek wcześniej w historii.

Taka ma być kolej rzeczy i nie ma od tego odwołania. Oczywiście, sama książka jest o wiele bardziej skomplikowana i podaje konkretne czynniki prowadzące do upadku. Sam autor był filozofem, więc jego rozważania są bliskie filozoficznemu punktowi widzenia, ale jego wnioski dotyczące np. upadku religii i moralności, który ma być jednym z symptomów nadchodzącego krachu, wydają się naprawdę interesujące.

Spengler nie był zresztą jedynym, który już wówczas przyszłość Zachodu widział w dość ciemnych barwach. Hekatomba I wojny światowej, potem zapaść Wielkiego Kryzysu zebrały bowiem znacznie szersze literackie żniwo w tym zakresie, nic dziwnego zatem, że obydwie dekady lat 20. i 30. stały się właściwie okresem rozkwitu twórczości dystopicznej (z „Nowym Wspaniałym Światem” A. Huxleya na czele).

Powojenny boom gospodarczy

Tymczasem po jeszcze krwawszej II wojnie światowej sytuacja zupełnie się zmieniła. Choć upadło Imperium Brytyjskie, to szybki powojenny rozwój gospodarczy krajów zachodnich pozwolił uwierzyć, że widmo rychłego kryzysu cywilizacyjnego było jedynie fantastycznym wytworem pisarzy i filozofów.

Tempo ówczesnego rozwoju ekonomicznego jest dzisiaj wręcz nie do wyobrażenia. Na przykład gospodarka Niemiec w zaledwie 10 lat między 1950 a 1960 rokiem podwoiła swoją wielkość, a do 1970 r. potroiła. Przeciętna niemiecka rodzina, która na początku lat 50. właściwie nie miała gdzie mieszkać (miasta leżały w gruzach) i co jeść, już w 1960 mogła sobie z łatwością pozwolić na zakup nowego auta czy wynajęcie mieszkania.

W latach 60. XX wieku ludzie byli tak pewni rozwoju i postępu technologicznego, że przewidywali, iż już na początku XXI wieku na Księżycu pojawią się stałe kolonie zamieszkane przez szczęśliwych i bogatych Ziemian, 

Podobne wyniki notowały inne kraje europejskie - Francja, Włochy, a wkrótce też - borykająca się początkowo z kryzysem - Wielka Brytania. Włochy w ciągu kilkunastu lat z jednego z biedniejszych stały się jednym z kilku najbogatszych krajów świata. Zachód znów czuł swoją siłę i w sensie gospodarczym nie można mu było tego odmówić. W latach 60. i 70. XX wieku przewaga gospodarcza Europy i USA nad resztą świata była większa, niż kiedykolwiek wcześniej w historii.

Lądowanie na Księżycu apogeum cywilizacji?

Prawdopodobnym apogeum tego rozwoju Zachodu był koniec lat 60., kiedy to człowiek postawił nogę na Księżycu. Było to wielkie wyzwanie nie tylko techniczne, ale przede wszystkim ekonomiczne. Dość powiedzieć, że cały program Apollo, czyli projekty, przygotowanie do wysłania człowieka na Srebrny Glob, budowa odpowiednich rakiet, modułów, lądowników i pojazdów księżycowych, potężna infrastruktura, wyszkolenie ludzi i w końcu same loty kosztowały ok. 100 mld dzisiejszych dolarów.

I w tej chwili ta kwota robi wrażenie (jest równa mniej więcej rocznym wydatkom budżetu Polski), ale wówczas, nawet dla Stanów Zjednoczonych było to wyzwaniem po prostu gigantycznym. A mimo tego udało się wszystko zrealizować. Tymczasem dziś NASA z mocno ograniczonymi funduszami ma problemy nawet z wysyłaniem prostych sond, o kłopotach zachodniego programu kosmicznego po wycofaniu wahadłowców i braku ich następców nawet nie wspominam.

W ogóle cała dekada lat 60. obfitowała w wielkie projekty mające pokazać potęgę zachodniej cywilizacji. Wśród nich był na przykład program budowy pasażerskich samolotów naddźwiękowych, którego efektem stało się zbudowanie pod jej koniec pierwszego ze słynnych do dziś Concorde'ów. Wówczas wydawało się, że do roku 2000 w ogóle nie będzie już tradycyjnych samolotów o zwykłym napędzie odrzutowym, że w całości zastąpią je naddźwiękowce, zabierające na pokład tysiące pasażerów.

Tak naprawdę od dawna nie wynaleziono nic nowego, a to, co dostajemy w nowych, coraz bardziej kolorowych opakowaniach, swoje źródła ma w głębokich latach 40. lub 50. ubiegłego wieku. 

Dość zabawnie ogląda się dziś ówczesne filmy science-fiction i wyobrażenia na temat czasów, w których teraz żyjemy my. Ówcześni ludzie byli tak pewni rozwoju i postępu technologicznego, że przewidywali, iż już na początku XXI wieku na Księżycu pojawią się stałe kolonie zamieszkane przez szczęśliwych i bogatych Ziemian, a świat zostanie zdominowany całkowicie przez USA i Europę.

Coś nam chyba nie wyszło

I nagle coś się popsuło. Choć dzisiejszy świat pod względem zaawansowania technologicznego czasem wydaje się naprawdę potężny, to jednak w zestawieniu z wyobrażeniami sprzed 50, 40 a nawet 20 lat wydaje się stać w miejscu. Niby mamy coraz droższe smartfony z rosnącymi z roku na rok ekranami, pojawili się ich więksi bracia - tablety, coraz mocniejsze komputery, płaskie telewizory, dużo mówi się o "już prawie działającej" sztucznej inteligencji, to jednak nadal jeździmy (choć jeszcze w latach 80. wydawało się, że wkrótce będziemy latać) samochodami napędzanymi silnikami spalinowymi według pomysłu z XIX wieku. I choć pojawiają się teraz także pojazdy elektryczne, to warto wiedzieć, że to także pomysł sprzed ponad 100 lat!

Największym wynalazkiem minionych 50 lat jest Internet, który - w wielkim uproszczeniu oczywiście - jest przesyłaniem tekstu i obrazków za pomocą kabla telefonicznego. To już nawet wynaleziona w latach 20. XX wieku telewizja - gdzie obraz od początku był wysyłany przez powietrze, za pomocą fal radiowych, wydaje się znacznie bardziej przełomowa ;-)

Czasem mam wrażenie, że cała ta współczesna supernowoczesna technologia od jakiegoś czasu stała się niczym więcej, jak tylko odgrzewaniem starych kotletów. Tak naprawdę od dawna nie wynaleziono nic nowego, a to, co dostajemy w nowych, coraz bardziej kolorowych opakowaniach, swoje źródła ma w głębokich latach 40. lub 50. Bo cóż z tego, że zamiast kineskopów mamy płaskie ekrany LCD, skoro to nadal ta sama telewizja?

Rozwój technologiczny nie jest tak szybki, jak wszyscy przewidywali jeszcze 2-3 dekady temu, a co najgorsze, wyraźnie zwalnia.

Tak samo widzę szumnie propagowaną wirtualną rzeczywistość. Niby postęp, a pod marketingową przykrywką technologia ta to dwa zwykłe ekrany - oddzielne dla każdego oka, zainstalowane w wielkich i ciężkich okularach. Jedyny przełom, z jakim mamy tu do czynienia, to to, że (co zresztą teoretycznie było wiadomo od dawna) drobna różnica między obrazem na obu ekranach daje złudzenie trójwymiarowości. Równie dobrze można było zrobić takie okulary z monitorami kineskopowymi.

Wydaje się, że dziś jedynie doskonalimy to, co wynaleziono już wcześniej, zmniejszamy zużycie energii, wyciskamy więcej mocy, ale zasada działania większości rzeczy się nie zmienia. Dotyczy to zarówno elektroniki (np. procesorów komputerowych) jak i innych urządzeń. Jest coraz więcej bajerów, np. ekspresy do kawy mają już kolorowe wyświetlacze zamiast pokręteł, auta - opływowe kształty i ekrany LCD zamiast zegarów na deskach rozdzielczych, ale nadal kawa to zmielone ziarna z gorącą wodą, a paliwo na stacjach jest z grubsza takie samo jak 100 lat temu.

Tymczasem miało być inaczej. Miały być replikatory żywności - czyli maszyny potrafiące układać pojedyncze atomy tak, by z jednej substancji móc uzyskać dowolną inną, mieliśmy podbijać Układ Słoneczny a nawet całą galaktykę, tymczasem nie jesteśmy w stanie zwalczyć ani chorób, ani nawet nędzy w połowie świata.

Prawo Moore'a już nie obowiązuje?

Jednym z wyznaczników tego, jak szybko mamy się rozwijać, było stworzone w 1965 roku przez jednego ze współzałożycieli firmy Intel, Gordona Moore'a prawo, które mówi, że liczba tranzystorów w procesorach podwaja się co 18 miesięcy. Ta z pozoru techniczna kwestia (tak przy okazji tranzystor wynaleziono w 1925 roku) tak naprawdę oznacza więcej, niż się wydaje, bo pokazuje z jaką szybkością miała się zwiększać moc komputerów.

Prawo to działało przez kilkadziesiąt lat, ale dziś (już nawet po skorygowaniu okresu podwojenia do 24 miesięcy), dostawcy i producenci sprzętu mówią wprost: będzie nam ciężko dalej rosnąć tak szybko. I o ile udawało się jeszcze zwiększać ilość procesorów (dzięki ulepszaniu procesu produkcji), to od dawna przyrost wydajności nie był tak duży, jak kiedyś zakładano. Podobnie jest w innych dziedzinach. Rozwój technologiczny nie jest tak szybki, jak wszyscy przewidywali jeszcze 2-3 dekady temu, a co najgorsze, wyraźnie zwalnia.

Spowolnienie technologiczne = kryzys cywilizacji?

I tu dochodzimy do sedna sprawy - czy oznaki drobnego spowolnienia technologicznego są tożsame z początkami regresu cywilizacji? Przywołany na początku Oswald Spengler poszedł nawet dalej, uważał, że już samo wykreowanie cywilizacji przez wcześniej istniejącą kulturę przesądza o nieuchronności jej upadku. Ja co prawda nie byłbym tak radykalny w ocenach, ale uważam, że - biorąc pod uwagę pewien zastój, zwłaszcza, jeśli chodzi o wynajdowanie zupełnie nowych technologii - jest coś na rzeczy.

Pewne jest natomiast, że Zachód traci swoją pozycję światowego hegemona na rzecz nowych potęg, zwłaszcza Chin. I to w aż trzech wymiarach - ekonomicznym, naukowo-technicznym oraz - co jeszcze dziś nie jest do końca uświadomione - demograficznym. Chiny i Indie zawsze były ludniejsze od Europy, jednak obecnie ta przewaga ludnościowa staje się naprawdę wyraźna. Kiedyś - gdy Zachód był zdecydowanie silniejszy gospodarczo - nie miało to żadnego znaczenia, gdyż liczyły się pieniądze i technika. Jednak dziś w przeliczeniu na mieszkańca Państwo Środka jest prawie tak bogate, jak kraje Europy środkowej, co globalnie sprawia, że jego gospodarka jest już teraz tak duża jak ta amerykańska (a jeśli wziąć pod uwagę parytet siły nabywczej, czyli w dużym uproszczeniu to, co za podobną pensję można kupić u nas i tam, to już w tej chwili większa).

W przyszłości - jeśli chiński szybki wzrost się utrzyma, PKB Chin będzie większe, niż łączny produkt krajowy brutto USA i UE. Gdy dodamy do tego równie szybko rozwijające się Indie, które już niebawem będą mieć więcej ludności niż Chiny (w Indiach co roku przybywa ok. 15 milionów ludzi) zobaczymy wyraźnie, że środek ciężkości świata przesuwa się z Atlantyku do południowej Azji.

Jeszcze większy boom demograficzny czeka Afrykę. Jeśli wierzyć przewidywaniom ONZ, w wielu państwach afrykańskich przyrost naturalny jest tak duży, że w ciągu najbliższych 50-70 lat potroją one swoją liczbę ludności. Afryka, która jeszcze na początku XX wieku miała mniej niż 150 milionów mieszkańców, w 2050 będzie mieć aż 2,5 mld, a w 2100 ponad 4 mld.

Spowolnienie technologiczne i zastój demograficzny to nie jedyne problemy zachodniej cywilizacji. Ogromne - i być może decydujące - zmiany zachodzą w naszej kulturze.

Przykład: Nigeria, która w latach 60. miała tyle samo mieszkańców, co Polska, dziś - jako najludniejsze państwo kontynentu - zbliża się do 200 milionów, a w 2065 roku przekroczy 500 milionów mieszkańców. Dla porównania ludność Polski w tych samych szacunkach ONZ do 2050 r. zmniejszy się z obecnych 38 do 32 milionów i zaledwie 21 w 2100 r. Biorąc pod uwagę, że większość starzejących się państw europejskich będzie musiała stawić czoła podobnym tendencjom demograficznym, jak na dłoni widać skalę problemu.

Przytoczone dane pokazują wyraźnie, że nawet bez większych zmian technologicznych wymierającą Europę (a w później i USA) musi czekać marginalizacja. Nawet, jeśli kraje europejskie będą przyjmować imigrantów i jednocześnie będą się szybko rozwijać gospodarczo (co jest naprawdę mocno wątpliwe, zważywszy na niewielki rozwój już obecnie), nie będą w stanie dotrzymać tempa potęgom azjatyckim.

Zmiany w kulturze

Spowolnienie technologiczne i zastój demograficzny to nie jedyne problemy zachodniej cywilizacji. Ogromne - i być może decydujące - zmiany zachodzą w naszej kulturze. Zachodni, nowoczesny człowiek być może jest bardziej wrażliwy na krzywdę zwierząt, lepiej niż jego dziadkowie i rodzice rozumie zagrożenia dla środowiska, ale nie ma już wystarczająco dużo zapału, by propagować te idee komukolwiek poza własnymi kolegami.

Jako, że z naszej cywilizacji praktycznie zniknęli tradycyjni wojownicy, staliśmy się spokojni, wręcz bierni. Brakuje nam ideowości, wiary w samych siebie i żywotności, którą mają inne kultury. Na to wszystko nakłada się kryzys tradycyjnych instytucji, samotność i alienacja większości ludzi. W efekcie straciliśmy tę właściwość, która powodowała, że wcześniej dominowaliśmy nad światem.

Teraz nadszedł czas pokuty - na przykład za setki lat kolonializmu - nakładamy na siebie samoograniczenia i limity. Objawia się to na rożne sposoby - choćby tym, że przyjmujemy surowe kwoty na emisję CO2, co ma uchronić świat przed zmianami klimatu, jednak jest z tym problem, bo w zasadzie tylko my ich przestrzegamy. To szczytne, tylko nas jest za mało, by przełożyło się to na coś realnie zmieniającego glob, a że nas to przy okazji mocno ekonomicznie ogranicza, przez co jeszcze bardziej zaczynamy odstawać od reszty świata - mało kto rozumie.

Oczywiście nie znaczy to, że ekologia grzebie zachodnią cywilizację. To po prostu jeden z przykładów na to, jak nie potrafimy już nikomu nie tylko narzucać czegokolwiek, ale wręcz po prostu przekonać do własnych wizji.

Jeśli w ciągu najbliższych 20-50 lat nie stanie się nic nadzwyczajnego, centrum administracyjno-naukowo-kulturalne świata przesunie się do Azji.

Podobnie jest na przykład z demografią. Jako pierwsi zrozumieliśmy, jakie zagrożenia niesie światu przeludnienie, więc wszelkie cywilizacyjne programy i pomysły zastosowaliśmy na sobie. Reszta świata miała to - kolokwialnie mówiąc - gdzieś, więc w efekcie w ciągu kilkudziesięciu lat z ludnościowego centrum przesunęliśmy się na absolutne peryferie, i choć dziś niewielu zdaje sobie już sprawę z długofalowych konsekwencji tego faktu, to mnie nie napawa on optymistycznie.

Jeszcze nie tak dawno jednostki bardziej "postępowe" niż ja głosiły, że przecież zmierzamy do cudownego, dobrego świata bez granic, wojen, narodów, ze wspólną kulturą, gdzie wszelkie współczesne podziały nie będą miały najmniejszego znaczenia. Odpiszę na to dość przewrotnie, choć wojna na Ukrainie dość drastycznie zweryfikowała te wizje - moim zdaniem bije z tego jakaś niesamowita pycha. Gdyby wejść w temat głębiej, niemal zawsze w takich dyskusjach tą kulturą, która miałaby zapanować nad nowym, wspaniałym światem jest według owych postępowców to, co oni sami wymyślą ;-) Tymczasem, gdyby zapytać przeciętnego mieszkańca Chin, Indii lub Nigerii, czy chce się on wyrzec własnej kultury w imię "światowej jedności", jestem niemal na 100% pewien, że odpowiedź będzie całkowicie negatywna, zwłaszcza, że większość władz tych krajów propaguje "tradycyjne wartości" w oficjalnym przekazie.

Coś optymistycznego

Koniec świata, jaki znamy, moim zdaniem jest nieuchronny. Pandemia COVID-19 i wojna za naszą wschodnią granicą jeszcze ten proces przyspieszyły. Jeśli w ciągu najbliższych 20-50 lat nie stanie się nic nadzwyczajnego, centrum administracyjno-naukowo-kulturalne świata przesunie się do Azji. Czyli tam gdzie... jego miejsce. Dla wielu może się to wydać szokujące, ale tak właśnie jest, przynajmniej z punktu widzenia historii. 

Tak naprawdę okres kulturowego i ekonomicznego dominowania Europy (a później jej amerykańskiej kolonii) nad światem był bardzo krótki i trwał zaledwie od rewolucji przemysłowej z połowy XIX wieku, która przyniosła nieporównywalny z niczym wcześniejszym szybki wzrost bogactwa starego kontynentu, do rewolucji technologicznej z początku wieku XXI.

Ze wszystkich badań i analiz historycznych wynika, że już od wczesnej starożytności to obszar półwyspu indyjskiego i Chin był centrum kultury i gospodarki światowej. Wystarczy jedynie porównać rozmach tamtejszej architektury z tym, co w owych czasach wznoszono w Europie, by zrozumieć, że to prawda. W samych Chinach uważa się powszechnie, że to co się dzieje obecnie, to po prostu powrót na stare, właściwe tory, nic więcej. Niektóre szacunki mówią, iż w Indiach, w domach zwykłych mieszkańców znajduje się połowa światowego złota i kamieni szlachetnych. Dziś się to może nie liczy, ale kiedyś miało podstawowe znaczenie w ocenie bogactwa (i być może mieć też znaczenie w przyszłości, chociażby w razie jakiejś wielkiej katastrofy naturalnej, która sparaliżuje technikę).

Najbardziej ironiczne w tym wszystkim jest to, że właściwie to Zachód sam zrezygnował ze swojej - wydałoby się jeszcze 30 lat temu - niezagrożonej pozycji. I sam też zbudował potęgę współczesnych Chin, przenosząc tam już od lat 80. praktycznie cały swój, zarówno ten zaawansowany jak i najprostszy, przemysł. Chińczycy wykorzystali tę szansę, nauczyli się najnowocześniejszych technologii, połączyli to z własną pracowitością i sumiennością, przez co dali sprawie zupełnie nowe tchnienie.

I tak oto w czasach, gdy w "starym świecie" przestają obowiązywać fundamentalne prawa technologiczne, pojawiają się problemy ekonomiczne, prekariat, starzeją się społeczeństwa, całe państwa gnuśnieją, szaleje kryzys męskości, na śmietnik wyrzucono autorytety i stare instytucje społeczne, historia po prostu spokojnie przerzuca kartę w księdze dziejów. Tak było zawsze, jest i będzie w przyszłości.

Tomasz Sławiński

Wejdź na FORUM!
Linki artykułu
Kopiuj link:
Skopiowano do schowka

Wklej link na stronę:
Skopiowano do schowka

 

Komentarze (0) / skomentuj / zobacz wszystkie