Strona używa cookies. Jeśli nie wyrażasz zgody na używanie cookies, zawsze możesz wyłączyć ich obsługę w swojej przeglądarce internetowej. Polityka Cookies
Akceptuję

Emerytury - dlaczego zmierzamy ku katastrofie?

Oszczędzanie
|
02.12.2019

Od kilku lat media i publicyści straszą nas niskimi emeryturami w przyszłości. Mają one być znacznie skromniejsze niż i tak już niezbyt wysokie świadczenia wypłacane dzisiaj. Mało kto jednak zwraca uwagę opinii publicznej na to, co jest prawdziwą przyczyną takiego stanu rzeczy, że istotnie – nasze emerytury (jak i w ogóle przyszłość gospodarki Polski) stoją pod wielkim znakiem zapytania. A praprzyczyna kłopotów, przed którymi wkrótce staniemy, wbrew licznym i nadmiernie skomplikowanym analizom ekonomicznym jest prosta – brak dzieci i totalna zapaść demograficzna.

Tagi: emerytura

Emerytury prognoza
Jakie będą emerytury za 20 lat?

Emerytura wyniesie ok. 30% ostatniej pensji

Śledzę w sieci bardzo żywą dyskusję po mocnej wypowiedzi jednego z urzędników państwowych, który „ludzi o słabych nerwach” przestrzega przed lekturą najnowszych danych statystycznych pokazujących, że wskaźnik zastąpienia (czyli relacja ostatniej pensji do emerytury) będzie w Polsce w nadchodzących dekadach bardzo spadać. To prawda. O ile dziś przeciętna emerytura to przeważnie ok. 50-60% ostatniej pensji, to za kilkanaście lat będzie to już grubo poniżej 40%, a za lat 30-40 nawet mniej niż 30%. Taki spadek szokuje i budzi zrozumiałe zdziwienie, problem jednak w tym, że podawana najczęściej recepta na wyjście z tej sytuacji – podniesienie wieku emerytalnego – to na dłuższą metę fałszywe i zupełnie nieskuteczne lekarstwo.

A może podnieść wiek emerytalny?

Związek między wysokością wieku emerytalnego a wysokością emerytur oczywiście istnieje, ale w akceptowalnych dziś społecznie ramach jest on jedynie kosmetyczny: przy podniesieniu o kilka lat granicy wieku, po której będziemy przechodzić na emeryturę (a na więcej nikt się przecież nie zgodzi), da to najwyżej świadczenia wyższe o parę procent. No i przede wszystkim nie jest to żadna realna reforma, bowiem nie eliminuje w ogóle przyczyn narastającego kryzysu, a jedynie, jak to mówił kiedyś przy innej okazji były prezydent Lech Wałęsa, klasyczne „zbicie termometru”, czyli trik, dzięki któremu mniej ludzi dożyje do momentu wypłaty, więc system emerytalny pozornie się, domknie na jakiś niezbyt długi czas. Ten wiek zresztą trzeba by podnosić stale, bo za każdym razem po paru latach w wyniku szybkiego starzenia się społeczeństwa następowałby powrót do sytuacji wyjściowej.

Praprzyczyna kłopotów: katastrofa demograficzna

Tymczasem rzeczywistym powodem (i polem, gdzie należy szukać realnych rozwiązań ratunkowych) tego, że emerytury Polaków są i będą coraz niższe, jest KATASTROFALNA sytuacja demograficzna Polski, z której rozmiarów większość obywateli, a co gorsza klasy politycznej, nie zdaje sobie w ogóle sprawy. W skrócie – jest i rodzi się o wiele za mało dzieci.

Od 1989 r. z każdym rokiem (i z różnych przyczyn) spadał wskaźnik dzietności Polek, z grubo ponad 2,0, czyli już maksymalnie upraszczając ¬– na dwoje rodziców przypadała wtedy dwójka dzieci, co oznacza liczbę ludności kraju na stałym poziomie, do ok. 1,29 kilka lat temu. Krytykowane przez wielu świadczenie 500+, które było i jest trochę desperacką próbą powstrzymania niekorzystnego zjawiska, odwróciło trend, ale nadal niewystarczająco ¬– w latach 2016-2018 wskaźnik ten po raz pierwszy w III RP wzrósł, osiągając 1,44. Niektórzy krytycy – w kontrze do danych o dzietności – przywołują możliwy spadek liczby urodzeń w liczbach bezwzględnych, który prawdopodobnie wystąpi w tym roku, ale jest to argument błędny. Taki stan rzeczy wynika po prostu z wejścia w okres rozrodczy niżu demograficznego. Jest zwyczajnie coraz mniej młodych kobiet w wieku umożliwiającym rodzenie dzieci, w efekcie liczba nowo narodzonych maluchów, niezależnie od wszystkich innych przyczyn i nawet przy zwiększonej dzietności poszczególnych jednostek – będzie przez jakiś czas spadać.

Nie ma składek, nie ma emerytur

Jaki efekt przyniesie dużo niższy od 2 wskaźnik dzietności? Liczba ludności Polski za kilka lat zacznie się gwałtownie zmniejszać – ONZ szacuje, że w 2060 będzie nas, jeśli nic się nie zmieni, ok. 26-29 mln, w 2100 r. zaledwie 20-23 mln.

Jak to się przełoży na emerytury dzisiejszych pracujących? W sposób najprostszy z możliwych – nie będzie kto miał płacić składek na ich świadczenia, więc emerytur albo nie będzie w ogóle, albo w najlepszym razie będą one jedynie ułamkiem obecnych. Wpłynie to zresztą na całą gospodarkę kraju, która pogrąży się w chaosie i recesji na skutek braku sprawnych umysłów i rąk do pracy.

OFE okazały się złym lekarstwem

Dziś w przybliżeniu na 1 pracującego przypada 0,3 emeryta, za 30-40 lat będzie to odpowiednio aż 0,6-0,8 i to nie tylko przez niski wiek emerytalny, ale przede wszystkim fizyczny brak niemal całego pokolenia „nowych” ludzi. Ktoś może powiedzieć – ale przecież by uniknąć problemów z tym związanych stworzono OFE, czyli oszczędzanie na emeryturę na własnym koncie. Niestety, to od początku była zwyczajna mrzonka. Nigdy nie było żadnego realnego oszczędzania: po prostu część już płaconej składki, której wysokość nie uległa zresztą żadnej zmianie, administracyjnie zabrano ZUS-owi (jednocześnie zobowiązując go do wypłacania wszystkich bieżących świadczeń emerytalno-rentowych w niezmienionej wysokości) i przekazano do OFE. Spowodowało to pojawienie się gigantycznej dziury w Funduszu Ubezpieczeń Społecznych i faktycznego braku pieniędzy na bieżące wypłacanie emerytur, który z podatków musiał pokrywać budżet państwa. Ludzie zyskali pozór tego, że część ich pieniędzy jest gdzieś odkładana i inwestowana, ale stało się to kosztem lawinowego wzrostu długu publicznego w tamtych latach i faktycznego pomniejszenia ich przyszłych emerytur. Stopa zwrotu OFE stała się bowiem przez absurdalnie wysokie opłaty administracyjne w samych funduszach i kiepski zarobek z inwestycji giełdowych niższa niż państwowa waloryzacja świadczeń w ZUS-ie!

OFE stały się zbędnym obciążeniem systemu emerytalnego i ułudą oszczędzania, a nie żadną nową jakością. Składka do funduszy była za niska by wypracować z tego godziwą emeryturę, a wystarczająco duża, by jej ubytkiem zrujnować ZUS i finanse publiczne. Co gorsza, to wszystko było do przewidzenia, gdyż podobny system emerytalny wprowadziło przed laty Chile. Tam bardzo szybko okazało się, że mityczne "oszczędności" wyparowują, gdyż Fundusze o takiej konstrukcji zwyczajnie nie są w stanie na siebie (i na przyszłe emerytury) zarobić. Niestety, u nas odwaga na przecięcie tego węzła gordyjskiego przyszła późno i bardziej wynikała z lęku o nadmierny wzrost zadłużenia państwa niż ze zrozumienia natury problemu.

W żadnym systemie bez dzieci nie będzie godziwych emerytur

Inna sprawa, że tak realnie, to w żadnym systemie emerytalnym nie ma prawdziwego oszczędzania. Nawet w miksie prywatnych amerykańskich funduszy emerytalnych z tamtejszym systemem państwowym bieżące świadczenia wypłaca się z aktualnych składek. Obrót giełdowy, zyski z inwestycji itp. to tylko część obracanych przez fundusze środków. Luka w tamtejszym systemie emerytalnym to dziś ok. 5 bilionów dolarów (czyli tyle pieniędzy brakuje, by wszystkie emerytury miały pokrycie w oszczędnościach), a tam przecież demografia nie kuleje. I mimo, że Fundusze Emerytalne obracają astronomicznymi kwotami, to są uzależnione od cykli koniunkturalnych i kryzysów gospodarczych, bywa, że ponoszą dotkliwe straty, w efekcie przyrost aktywów nie jest tak duży, jak by się ktokolwiek mógł spodziewać.

Podsumowując: prognozowane niskie emerytury to skutek narastających od 30 lat zmian demograficznych (które z kolei są efektem przeobrażeń cywilizacyjno-kulturowych), na które nikt nie zwracał uwagi, a nie efekt decyzji tego czy innego rządu. Najlepszym realnym, długofalowym i eliminującym rzeczywiste przyczyny kłopotów środkiem ratunkowym dla nas wszystkich jest wymyślenie sposobu na skłonienie młodych ludzi by mieli więcej dzieci. Każdy program, który choć trochę poprawi dzietność, jest na wagę złota, bez względu na koszty, bowiem cena, jaką przyjdzie nam zapłacić za brak całego pokolenia, będzie z pewnością o wiele wyższa.

Żaden system emerytalny, bez względu na to czy redystrybucyjny, czy też oszczędnościowy, a nawet lansowana w ostatnich latach przez środowiska libertariańskie "emerytura obywatelska" w całości wypłacana z podatków a nie ze składek, nie utrzyma się bowiem w sytuacji, w której jest tylu emerytów co pracujących.

Nadzieja w robotach albo imigrantach

Oczywiście można to wszystko na krótką metę „korygować” wiekiem emerytalnym, podnosząc go np. do 80 lat, ale to bardziej skazanie starszych ludzi na bezrobocie i nędzę niż rozwiązanie problemu. Przy okazji nasunęła mi się taka oto historyczna ciekawostka: zmagający się z podobnym kryzysem pierwszy cesarz rzymski Oktawian August wprowadził obowiązkowe małżeństwa (dla mężczyzn do 60 roku życia, dla kobiet do 50) a pełnię praw obywatelskich nadał tylko tym ojcom, którzy mają 3 i więcej dzieci. Wprowadził też drakońskie prawo spadkowe: niezamężne kobiety i nieżonaci mężczyźni w ogóle nie mogli dziedziczyć żadnych majątków, bezdzietni tylko połowę.

Nas to raczej (na razie) nie czeka, ale dziura demograficzna już za kilkanaście lat zacznie niszczyć polską gospodarkę w stopniu, z którego nie zdajemy sobie sprawy. Chyba, że uratuje nas jakaś cudowna rewolucja technologiczna – w pracy zastąpią nas roboty i to one będą nas utrzymywać na starość.

Jest też jeszcze jedna możliwość – pójdziemy drogą sporej części krajów Zachodu i otworzymy się na masową imigrację. Już teraz pracuje w Polsce wielu Ukraińców, tymczasowo łagodząc skutki ukrytego braku rąk do pracy w wielu dziedzinach rosnącej szybko gospodarki. Z imigracją są jednak problemy. Po pierwsze, nie jesteśmy aż tak zamożnym krajem, by być stale atrakcyjnym dla stałego osadnictwa zza granicy. Póki jest koniunktura, póty są chętni, jak jednak przyjdzie choćby zwiastun kryzysu, większość bez skrupułów wyjedzie. Sprawa druga, być może nawet ważniejsza, to różnice kulturowe, które w "starej Europie" doprowadziły do wielu konfliktów, czasem o bardzo ostrym charakterze. Łatwo jest bawić się w idealizm, ale prawda jest taka, że przez swoją homogeniczność Polska jest krajem bardzo bezpiecznym, a to wartość cenna.

W najbliższych latach będziemy musieli sobie odpowiedzieć na pytanie, czego chcemy – samouświadomienia i ogromnego wysiłku związanego z wychowaniem własnych, licznych dzieci, rezygnując z części własnej swobody i tym samym zabezpieczenia starości przyszłych pokoleń, czy jednak wolimy drogę łatwiejszą – uzupełniania luki demograficznej ludźmi nam kulturowo dalekimi, ale bez konieczności rezygnacji z przyjemności i swobody życia, jakimi cieszymy się teraz. Decyzja należy do nas.

Tomasz Sławiński

Wejdź na FORUM!
Linki artykułu
Kopiuj link:
Skopiowano do schowka

Wklej link na stronę:
Skopiowano do schowka

 

Komentarze (1) / skomentuj / zobacz wszystkie

zuo
04 grudnia 2019 o 14:25
Odpowiedz

Z imigrantami jest jeszcze jeden problem. Import w przeważające większości mężczyzn jeszcze bardziej pogorszy dzietność, bo nie dość że chłop z chłopem dziecka nie spłodzi choćby się zesrali, to jeszcze imigranci będa dodatkową konkurencją dla lokalnych mężczyzn, dla których już brakuje kilkaset tysięcy kobiet.

~zuo

04.12.2019 14:25
1