Bez konieczności maszerowania w sztywnych butach i z nartami w ręku na przystanek skibusa. A potem tłoczenia się w nim w drodze do dolnej stacji. I to samo z powrotem – teraz będąc ledwo żywym. Zwłaszcza, gdy pod opieką ma się dzieci.
Pomysł budowania stacji narciarskich wysoko na górskich zboczach pojawił się najpierw we Francji. Postawały zwykle od zera. W ostępach Alp, gdzie jedynym śladem bytności człowieka były pasterskie szałasy, w latach 70. minionego wieku zaczęły wyrastać żelbetowe blokowiska. Prócz setek apartamentów (na tyle niewielkich, że nazywano je „studiami”) mieściły bary, dyskoteki, kręgielnie, sklepy sieci Sherpa oraz parkingi – czyli wszystko, czego potrzebuje mieszczuch na wakacjach.
Symbolami tej tendencji (i przez jakiś czas mody) stały się trzy ośrodki.
- Val Thorens – wybudowane na 2300 m n.p.m. tuż pod lodowcem Peclet (jako najwyżej położona stacja w Europie chwali się m.in. najwyżej położonym na kontynencie pubem). Dziś wchodzi w skład słynnych Trzech Dolin.
- Tignes – stacja jeszcze większa, powstała na niemal 2000 m n.p.m. nad zbiornikiem zaporowym. Obecnie Tignes, wraz z położoną za granią starą wioską Val d’Isere, tworzy obszar Espace Killy.
- La Plagne – tu na poziomie 1900 m n.p.m. wyrosły wielopiętrowe kompleksy mieszkalne z setkami łóżek, do których niemal dosłownie wjeżdża się wprost z nartostrad prowadzących m.in. z lodowca Bellecôte (3 417 m n.p.m.).
fot. Pixabay
Ze względu na koszty inwestycji w trudnych warunkach, apartamenty w tzw. stacjach stokowych rzadko można było uznać za komfortowe. Blokowiska budziły opory także z estetycznego i ekologicznego punktu widzenia. Przeważało jednak przekonanie, że dla narciarzy najważniejsza jest możliwość jazdy bezpośrednio po wyjściu z kwatery i to, że na wyciagnięcie ręki mają do dyspozycji olbrzymie przestrzenie oraz niebotyczne widoki.
Ostatnio jednak okazuje się, że nawet blokowiska można uczynić przytulniejszymi: w stacjach stokowych studia łączy się w większe apartamenty, a betonowe fasady okłada drewnem. Równocześnie powstają mniejsze ośrodki też oferujące bezpośredni dostęp na stok. Choćby Oz en Oisans w kompleksie Alpe d’Huez – kompleks udanie wtopiony w otoczenie, a mogący być doskonałym punktem wypadowym na obszar wokół lodowca Sarenne.
Miejsca, w których na stok można ruszyć prosto z kwatery można znaleźć także we Włoszech.
Dowodem Marilleva w rejonie Trentino. Wybudowano ją również „od zera” na 1400 m n.p.m. (nieco niżej leży siostrzana Marilleva 900). Składają się nań betonowe, acz wkomponowane w zbocze, kompleksy apartamentowców. Kwatery są tu spore w porównaniu do tych w Alpach francuskich, a nawet austriackich. Na dodatek za granią leżą zbocza legendarnej Madonny di Campiglio i obszaru Skiarea Campiglio Dolomiti di Brenta. Razem to 150 km tras z widokami na skały Dolomitów i stokiem nocnego slalomu Canalone Miramonti!
Prosto z pokoju można też zjawić się na stokach Alpe di Siusi w Południowym Tyrolu. Ten gigantyczny płaskowyż – ponad 57 km kw. powierzchni między 1680 a 2350 m n.p.m. – zwany jest największą łąką Alp i uchodzi za ideał stacji rodzinnej. Apartamenty i hotele rozrzucone są po całej hali (czy, jak żartują miejscowi, pastwisku), dzięki czemu można czuć się w nich jak w wysokogórskiej głuszy, a równocześnie korzystać z setek kilometrów nartostrad Dolomiti Superski. Jest to też świetne miejsce na biegówki i wyprawy na rakietach – również te nocne z czołówkami.
fot. Creative Promotion
W Szwajcarii
symbolami osad na stoku są – jak na kolebkę zimowej turystyki przystało – miejsca legendarne. To do położonej na 1650 m n.p.m. wioski Mürren w kantonie berneńskim na początku XX wieku zaczęli przyjeżdżać brytyjscy narciarze – a z ich rywalizacji z miejscowymi zrodził się słynny zjazd w Wengen. Do osady do dziś nie można wjechać samochodem, co w połączeniu z architekturą nadaje jej zacny klimat. A prosto z hoteli można dostać się na Schilthorn – miejsce przygód Jamesa Bonda (na szczycie jest muzeum agenta 007).
Z kolei Riederalp to osada nieopodal największego w Alpach lodowca Aletsch – leżąca na prawie 2000 m n.p.m., też odcięta od ruchu samochodowego, też elitarna (wypoczywał tam sam Winston Churchill). I też spod drzwi kameralnych hoteli można ruszyć na wytyczone na południowym zboczu (z widokiem na Matterhorn!) szerokie trasy.
Ale i w Austrii,
gdzie w ośrodkach narciarskich przeważa komunikacja skibusowa, można znaleźć stacje leżące niemal na stoku. Dowodem Katschberg w Karyntii, położony na 1600 m n.p.m. i sprawiający wrażenie osady odciętej od świata – także dlatego, że na trasy wyjeżdża się tam prosto z kwater. Także dlatego uznawany jest za jeden z najlepszych ośrodków zimowych dla dzieci w całej Austrii.
Inny charakter ma Nassfeld na granicy Karyntii i Włoch. Centrum stacji mieści się na Kofelplatz Madritsche, czyli na ok. 2000 m n.p.m. To z wybudowanych tu hoteli rozchodzi się większość ze 110 km tras wytyczonych na trzech okolicznych szczytach. Niegdyś do Nassfeld prowadziła jedynie kręta i stroma droga, zagrożona lawinami, więc stacja często była niedostępna. Teraz można do niej dotrzeć z doliny w 20 minut dzięki gondoli Millennium Express.
Z pokoju na trasę można wreszcie wjechać w topowym Lech Zurs. A na pewno z któregoś z hoteli Oberlech. To najbardziej ekskluzywna część kurortu – wyróżnia ją (prócz wysokości 1660 m n.p.m. i cen) to, że zakazany jest tu ruch samochodowy. Goście z doliny (w Oberlech jest 900 miejsc noclegowych), podobnie jak ich bagaż i prowiant do restauracji, dostarczani są na górę wózkami, kursującymi podziemnym tunelem. A wokół są kilometry tras i hektary słynnych tamtejszych puchów.
I na koniec coś tuż za granicą:
Słowacja
i Chopok. W Jasnej też da się znaleźć kwaterę typu: na narty prosto z łóżka. Godne polecenia – z racji atmosfery – są pokoje gościnne w górnej stacji na szczycie (20224 m n.p,m.), ale i pokoiki w centrali Horskiej Sluzby.
Warto!
fot. Creative Promotion
Komentarze (0) / skomentuj / zobacz wszystkie