Strona używa cookies. Jeśli nie wyrażasz zgody na używanie cookies, zawsze możesz wyłączyć ich obsługę w swojej przeglądarce internetowej. Polityka Cookies
Akceptuję

Jack Reacher jakiego oczekiwaliśmy? Recenzujemy serial na podstawie prozy Lee Childa

Książka, film
|
15.02.2022

Gdy Amazon zapowiedział serial „Reacher”, byłem optymistą. Przede wszystkim z powodu castingu, który w końcu został przeprowadzony prawidłowo. Choć opierałem się jedynie na przesłankach, teraz mogę powiedzieć – miałem rację! A dlaczego miałem, przeczytacie oczywiście w tekście.

Tagi: seriale

Kadr z serialu „Reacher”
Alan Ritchson jak Jack Reacher

Nie chcę się pastwić nad Tomem Cruisem, który wsadzony został w zdecydowanie zbyt duże buty (i t-shirty) w filmach z serii „Jack Reacher”. To przecież nie jego wina. On z aktorskiego punktu widzenia poradził sobie bardzo dobrze. Jedynie fani twórczości Lee Childa czuli niesmak, ponieważ mikrej postury hollywoodzki gwiazdor zwyczajnie nie pasował do roli. W książkach protagonista był niemalże dwumetrowym King-Kongiem, który jednym uderzeniem był w stanie powalić... no cóż, kogo tylko chciał. Były żandarm na kartach powieści jest chodzącą górą mięśni. Oczywiście, żeby nie było, błyskotliwości również mu nie brakowało, ale jego postura miała zdaniem Childa znaczenie.

Zrozumieli to odpowiedzialni za serial „Reacher”, którzy w roli głównej obsadzili Alana Ritchsona. Faceta z krwi i kości, który swoim wyglądem nastraszyłby niejednego ulicznego oprycha. I nastrasza, oczywiście na ekranie, ale o tym za chwilę. Aktorowi daleko do CV choćby zbliżonego do tego Cruise’a, który wybitnym aktorem jest, ale akurat w tym wypadku nie o aktorskie doświadczenie chodzi. Zwyczajnie Ritchson to gość, który mógłby pojawić się na okładkach książek Childa. Pamiętajmy jednak, że nawet najlepszy casting nie jest w stanie uratować kiepskiego scenariusza. Jak jest z ośmioodcinkowym „Reacherem”, który na początku lutego zadebiutował na Amazon Prime Video? Odpowiem nieco wymijająco – przedstawiciele platformy zamówili już 2. sezon produkcji, a na opiniotwórczym serwisie IMDB ma ona imponującą ocenę 8,4/10. Przypadek?

Plakat serialu "Reacher"
A Ty, podskoczysz Reacherowi?

Nostalgiczna podróż

Nie. „Reacher” to serial, który – mówiąc kolokwialnie – dobrze się ogląda. Osiem odcinków pochłania się jeden za drugim, ponieważ... No właśnie, dlaczego? Nie wnosi on żadnych nowości, nie rozwija znanych z innych seriali rozwiązań, nie jest na żadnym etapie nowatorski. Ale to w mojej ocenie jego zaleta, ponieważ w zalewie (pseudo)ambitnych i przeintelektualizowanych produkcji dostajemy coś prostego, coś, co ma w sobie ducha lat 80. czy początku 90. Serial to przede wszystkim wyrazisty, dobrze napisany główny bohater, który raz gadką, a inny razem pięścią jest w stanie rozwiązać nawarstwiające się problemy. Przestało się już jakiś czas temu kręcić podobne seriale, a okazuje się – przynajmniej w wypadku niżej podpisanego – że zaczyna ich brakować. W żadnym wypadku „Reacher” nie jest dziełem prostackim. Jest prosty, ale w tej swojej prostocie jest niesamowicie wciągający.

Co jeszcze ważniejsze, twórcy bardzo uważnie przeczytali książkę „Poziom śmierci” (pierwszą z Jackiem Reacherem) i zaczęli ją odtwarzać. Oczywiście – w jednym miejscu brakuje wątku, a w innym bohatera, ale trzeba im oddać, że fanom prozy Lee Childa serial powinien się spodobać. Główny bohater jest autentyczny. Inteligentny, prostolinijny, honorowy – żywcem wyjęty z serialu sprzed kilku dekad, no i oczywiście ze stronic popularnej książkowej serii, która niedługo doczeka się swojej 22. odsłony. Jeśli Amazon utrzyma poziom realizatorski, to nie musimy martwić się o materiał źródłowy pod kolejne sezony „Reachera”.

Fabuła debiutanckiej odsłony serialu jest satysfakcjonująca. Główny bohater w pierwszym epizodzie uznaje, że – niezależnie od wszystkiego – musi dojść do prawdy. Swoje założenie konsekwentnie realizuje. Niczym czołg, powoli, ale konsekwentnie przekraczając kolejne zasieki wroga. Jack Reacher ma przy tym wsparcie ciekawie dopasowanych postaci drugoplanowych, które ponownie należy uznać za sukces castingowy twórców. Wydaje się, jakby w „Reacherze” wszystko było na swoim miejscu. Oczywiście nie ma tutaj mowy o żadnym geniuszu czy wyjątkowości. To solidne, dobrze zrealizowane, wciągające kino. Tylko tyle. Choć obecnie – w zalewie serialowej nijakości – należy powiedzieć AŻ tyle.

Kadr z serialu "Reacher"
„Reacher” – trochę postrzelają, trochę pogadają i... wszyscy zadowoleni!

„Reacher”? Tak, poproszę!

Czuć w tym serialu rękę Nicka Santora, który ma w swoim bogatym CV pracę nad takimi produkcjami jak „Skazany na śmierć”, „Rodzina Soprano” czy „Skorpion”. Showrunner i weteran branży podszedł do swojego zadania w staroszkolnym stylu, którego opowieść o Jacku Reacherze potrzebowała. Bo tu nie trzeba było kombinować, skoro wszystko zostało już wymyślne przez Childa. Łopatologiczne, choć niepozbawione finezji podejście to najlepsze, co mogło spotkać serial. Serial, który w mojej ocenie może być tylko lepszy, jeśli twórcy dalej będą szli obraną ścieżką. Bo tak naprawdę to całą robotę wykonał za nich Child, który stworzył jednego z najciekawszych książkowych protagonistów końcówki XX wieku. Teraz tylko czytać, inspirować się i nagrywać dalej.

Oglądając „Reachera” doszedłem do nieoczekiwanego wniosku. Brakuje mi takich seriali. Prostych, z wyrazistym bohaterem, który jak nie może załatwić sprawy gadką oraz groźną miną, to ładuje dwa szybkie strzały i idzie dalej przed siebie. Dawniej mieliśmy tego na pęczki, a teraz doceniamy, że ktoś postanowił nam odświeżyć znaną formułę. Mnie to urzekło, podobnie jak dziesiątki tysięcy widzów na całym świecie, którzy zwyczajnie docenili serial Amazon Prime. Szybkie zamówienie 2. sezonu niech stanowi potwierdzenie moich słów. W końcu im więcej Reachera (w tej formie!), tym lepiej.

Michał Grzybowski

Wejdź na FORUM!
Linki artykułu
Kopiuj link:
Skopiowano do schowka

Wklej link na stronę:
Skopiowano do schowka

 

Komentarze (0) / skomentuj / zobacz wszystkie