Od dziecka Porsche 911 to był mój ulubiony model. Wersja Turbo, w generacji o oznaczeniu 993, pobudzała moją wyobraźnię bardziej niż popularna wówczas Cindy Crawford czy Pamela Anderson. To było piękno skończone. Bez wad! Niedościgniony wzór! Mimo to, Porsche przez kolejne generacje i kolejne lata dokładało do tych aut jeszcze, jeszcze i jeszcze mocy, trakcji, momentu – ach! wszystkiego! I tak dopieszczone, najnowsze 911 Turbo S stanęło wreszcie naprzeciw mnie. Zaczęło się…
Wsiadam. Fotele są doskonałe. Mimo, że wyraźnie o sportowym charakterze, to jednak wygodne. Jechałem w ponad czterystukilometrową trasę i nie odczułem jej na plecach wcale. Wnętrze wykończone jest oczywiście najlepszymi materiałami. Szara, skórzana tapicerka nie jest tak miękka i „puchata”, jak choćby w Maserati Quattroporte czy Mercedesach AMG, ale sprawia wrażenie bardzo solidnej i wytrzymałej.
Siedząc bardzo nisko, widzę przed sobą kierownicę. Jej obręcz idealnie leży w dłoniach, a tuż za nią dostrzegam zegary. Centralnie umieszczony obrotomierz zdradza, że nie ma tu żartów. Ale to wrażenie potęguje widniejący na nim napis „Turbo S”. Ta wersja to aktualnie najwyższy możliwy model 911. Taki zestaw kosztuje ponad milion złotych! Za co tyle pieniędzy?! Za najwyższą jakość wszystkiego, co jesteście w stanie wymyślić, za prestiż emanujący z tego samochodu na wszystkie strony, no i przede wszystkim za osiągi! Samochód napędza niebotycznie mocny i elastyczny silnik typu boxer, o pojemności 3.8 litra, doładowany wielką turbosprężarką. Moc generowana i przenoszona na wszystkie cztery koła (choć większość na tył) to aż 560 KM. Moment obrotowy sięga niebios i wynosi aż 750 Nm. To wszystko pozwala rozpędzić się od 0 do 100 km/h w… O tym powiem później. Wróćmy do wrażeń estetycznych.
Jakby jeszcze tego było mało, testowane Porsche to wersja cabrio. Jak przystało na samochód o prawdziwym charakterze, posiada on „miękki” dach. Osobiście wolałbym taką 911-stkę w wersji coupe, gdyż jej linia jest według mnie po prostu idealna, jednak cabrio również ma swoje uroki. Zwłaszcza w tunelach – można chłonąć jego dźwięk jeszcze bardziej! Jak potwierdzi wam jednak każdy właściciel kabrioletu – nie ważne, czy to starej Mazdy MX-5, czy najnowszego 911 Turbo S – przyjemność jazdy bez dachu kończy się przy 120-140 km/h, czyli w przypadku opisywanego dziś samochodu… Po kilku sekundach : -)
No ale nie samym przyspieszeniem się jeździ. Poza tym, jak już się rozpędzimy, to trzeba zahamować. A to jest kolejna rzecz, jakiej nie uświadczycie w żadnej M3-ce, czy innym S4. To inna liga. Kosmos. Ceramiczne tarcze i ogromne zaciski pozwalają temu potworowi wytracić prędkość ze 100 km/h do zera na dystansie zaledwie 31 metrów!
Turbo S posiada oczywiście siedmiobiegową skrzynię sekwencyjną PDK. Ta skrzynia zbiera same pochlebne opinie. I słusznie. Jej praca jest bardzo dynamiczna, nie posiada ona w ogóle momentów zawahania, jest po prostu perfekcyjna.
Przejdźmy do pracy zawieszenia. Samochód jest przyklejony do drogi. Czy jedziesz 50, 100, czy 250 km/h – masz wrażenie, że nie da się stracić przyczepności. Żaden inny samochód, który prowadziłem nie dawał aż takiego poczucia stabilności. Niesamowite uczucie! Oczywiście można sobie regulować nastawy zawieszenia – od bardziej komfortowego, po bardzo sztywne, ale nie ma to znaczenia. Na każdym jest nieziemsko.
Fenomen tego samochodu polega na tym, że daje ekstremalne osiągi, perfekcyjne prowadzenie się i niesamowite hamowanie – rzeczy zarezerwowane dla ekstremalnych aut wyczynowych – w samochodzie, którym w razie potrzeby pojedzie wasza mama. I wcale nie będzie narzekać! I to jest to, za co trzeba zapłacić ponad milion złotych. Powiecie „dużo!” – jasne, że dużo! Ale po kilku minutach w 911 Turbo S zrozumiecie, że każdy wydany grosz się zwraca. W rzeczach niepoliczalnych – w pięknie, w przeżyciach, w dumie!
Artur Ostaszewski
Fot.: Jarosław Nogal / Servimedia
Komentarze (0) / skomentuj / zobacz wszystkie