Strona używa cookies. Jeśli nie wyrażasz zgody na używanie cookies, zawsze możesz wyłączyć ich obsługę w swojej przeglądarce internetowej. Polityka Cookies
Akceptuję

Mowa nienawiści będzie przestępstwem? A co z wolnością słowa?

Wolne myśli
|
12.04.2024

Wolność słowa jest, a przynajmniej była dotychczas, jednym z fundamentalnych praw współczesnych demokratycznych społeczeństw, gwarantującym każdemu obywatelowi możliwość swobodnego wyrażania, także na forum publicznym, własnych poglądów i przekonań. Z tego też powodu w wielu krajach jest ona zagwarantowana konstytucyjnie, zwykle bardzo wysoko, często nawet w jednym z pierwszych artykułów ustawy zasadniczej. Jednakże w ostatnich latach wiele osób i środowisk (nie tylko skrajnych) coraz częściej podnosi kwestię nadużywania prawa do wolności wyrażania sądów, które ich zdaniem – pozbawione kontroli – stopniowo przeradza się w hejt i mowę nienawiści, które mają na celu dyskryminację lub nawoływanie do przemocy wobec określonych grup społecznych. W związku z tym, zdaniem wielu działaczy społecznych oraz ich reprezentantów politycznych, nadszedł ten moment, w którym pojawia się konieczność wyznaczenia granic wolności. Czy faktycznie to konieczne?

Tagi: społeczeństwo

Mowa nienawiści
Wolność słowa czy mowa nienawiści? Czy te dwa zjawiska da się ze sobą pogodzić? Fot. Copilot AI

Czym w ogóle jest mowa nienawiści?

Warto wiedzieć, o czym w ogóle mówimy, zwłaszcza że w przestrzeni publicznej konstrukt, którym się dziś zajmujemy, nie jest do końca ostry i jasny. Zgodnie z podstawową definicją mowa nienawiści to „zjawisko społeczne polegające na używaniu języka w sposób, który rozbudza, rozpowszechnia lub usprawiedliwia nienawiść, dyskryminację, a nawet przemoc wobec osób lub grup”. Charakteryzuje się ona obraźliwymi, poniżającymi lub mającymi formę gróźb wypowiedziami, które w zamierzeniu mają dotykać osoby ze względu na ich rasę, narodowość, pochodzenie etniczne, religię, płeć, orientację seksualną, niepełnosprawność czy inne cechy.

Samo pojęcie mowy nienawiści wywodzi się z potrzeby adresowania i regulowania wypowiedzi, które promują nienawiść i dyskryminację na tle rasowym, etnicznym, religijnym czy narodowościowym. Jego korzenie można odnaleźć w działaniach prawnych podejmowanych jeszcze w latach 80. XX wieku przez teoretyków prawa, którzy badali możliwości prawne przeciwdziałania szkodliwym rasistowskim wypowiedziom, głównie w USA, gdzie był (i nadal jest) to realny problem. W kontekście międzynarodowym kwestia ta zyskała na znaczeniu dzięki dokumentom takim jak Międzynarodowy Pakt Praw Obywatelskich i Politycznych (w Polsce wszedł w życie już w 1977), który w artykułach 19 i 20 wskazuje na konieczność ograniczenia wolności słowa w przypadku, gdy może ona prowadzić do dyskryminacji, wrogości lub przemocy.

 

Czytaj także: Dlaczego hejtujemy?

 

Zjawisko to może przyjmować różne formy, od poniżających, wykpiwających słownych ataków po agresywne i napastliwe komentarze w internecie. Jest to zdaniem części analityków i ekspertów problem globalny, który wpływa na społeczeństwa – zwłaszcza te technologicznie zaawansowane – gdzie szybka wymiana informacji, dostęp do internetu są nieodłącznym elementem życia codziennego, będąc świetną pożywką do podsycania podziałów i wzmacniania uprzedzeń.

Karanie hejtu w Polsce

W Polsce mowa nienawiści na razie nie jest jednoznacznie definiowana przez odrębne przepisy (choć są już zapowiedzi, że się to wkrótce zmieni, parlamentarna lewica obiecuje bowiem złożyć odpowiedni projekt ustawy), ale jej poszczególne przejawy są uznawane za niezgodne z obowiązującym prawem, w tym Kodeksem karnym, który opisuje działania takie jak znieważanie, pomawianie czy nawoływanie do nienawiści na tle różnic narodowościowych, etnicznych, rasowych czy wyznaniowych.

Często za podstawę skarg brany jest, chociażby artykuł 257 Kodeksu Karnego, który stanowi, że osoba publicznie znieważająca grupę lub poszczególną osobę z powodu narodowości, etniczności, rasy, wyznania lub braku wyznania religijnego, może zostać ukarana grzywną, ograniczeniem wolności lub pozbawieniem wolności do trzech lat. Mimo to, skuteczność egzekwowania tych przepisów bywa różna, a sprawy często kończą się bez wyraźnych konsekwencji dla sprawców.

 


Kto pomawia inną osobę, grupę osób, instytucję, osobę prawną lub jednostkę organizacyjną niemającą osobowości prawnej o takie postępowanie lub właściwości, które mogą poniżyć ją w opinii publicznej lub narazić na utratę zaufania potrzebnego dla danego stanowiska, zawodu lub rodzaju działalności, podlega grzywnie albo karze ograniczenia wolności.


 

W ostatnich latach w naszym kraju miały miejsce liczne przypadki zgłaszania faktycznego lub domniemanego wystąpienia mowy nienawiści, które zyskały szeroki rozgłos. Wiele z nich dotyczyło społeczności LGBT, która twierdziła, że doświadcza wrogiego języka ze strony wysoko postawionych polityków byłego już, konserwatywnego rządu Prawa i Sprawiedliwości. W 2019 roku fundacja Otwarty Dialog opublikowała nawet interesujący (choć budzący kontrowersje) raport opisujący szczegółowo 73 przypadki przestępstw z nienawiści w Polsce, w tym zbrodnie na tle rasowym, homofobiczne, na tle religijnym, antysemickie, oparte na poglądach nacjonalistycznych i nazistowskich oraz takie, które uznano za politycznie motywowane.

Mowa nienawiści - transparent
Demonstracja przeciw mowie nienawiści na ulicach Warszawy. Fot. Wikimedia

Do tej pory miało też już miejsce kilka spraw zakończonych przed wymiarem sprawiedliwości, w których (w sentencjach wyroków sądowych) pojawiły się wzmianki o tym, że ukarano „mowę nienawiści”. Taki przypadek to chociażby głośna sprawa „homofobusa”, krążącego po kraju i obwieszonego banerami, które przez środowiska LGBT uznane zostały za skrajnie homofobiczne i nienawistne. Głośno informowały o tym media i prasa, doszło do kilku awantur i rękoczynów.

Do sądu trafił wówczas pozew w oparciu o słynny artykuł 212 Kodeksu Karnego, który przewiduje kary za zniesławienie. Artykuł ten brzmi tak: Kto pomawia inną osobę, grupę osób, instytucję, osobę prawną lub jednostkę organizacyjną niemającą osobowości prawnej o takie postępowanie lub właściwości, które mogą poniżyć ją w opinii publicznej lub narazić na utratę zaufania potrzebnego dla danego stanowiska, zawodu lub rodzaju działalności, podlega grzywnie albo karze ograniczenia wolności.

 

Czytaj także: Manipulacje naszych czasów

 

Skazano z niego kierowcę furgonetki, a przepis ów słynny jest dlatego, że wywodzi się jeszcze z czasów PRL i powstał po to, by można było wedle zasady „dajcie mi człowieka, a paragraf się znajdzie”, sądzić każdego, kto odważy się krytykować komunistyczny reżim. To właśnie z tego ogólnikowego przepisu skazywano opozycjonistów jeszcze w latach 80. Jego zniesienie obiecywała każda władza po 1989, ale okazuje się, że mimo to przetrwał do dziś i znalazł sobie – dość kontrowersyjnie, bowiem wśród prawników nie ma zgody, czy jest to słuszne i uprawnione – nową przestrzeń do stosowania.

Innym przykładem karania za potencjalną mowę nienawiści i „niechęć” była sprawa (a właściwie kilka spraw), w które uwikłany był były już ksiądz Jacek Międlar. Duchowny ten, zdobywszy sławę w środowiskach ultrakonserwatywnych, zasłynął bardzo radykalnym językiem wystąpień publicznych i wpisów w mediach (w tym na portalu internetowym), w których wyrażał swoje osobiste poglądy na politykę, patriotyzm oraz przeróżne zjawiska społeczne. Od razu pojawiły się osoby i środowiska, którym ostry i jednoznacznie „narodowy” styl księdza bardzo nie odpowiadał.

Proces o znieważenie wytoczyła Międlarowi między innymi popularna posłanka lewicy Joanna Scheuring-Wielgus, która w swoim pozwie argumentowała, że wobec niej „użyte zostały określenia powszechnie uważane za obelżywe, mające na celu upokorzenie, wyrażające pogardę i lekceważenie”. Sąd przychylił się do argumentów oskarżenia, skazując Międlara na pół roku ograniczenia wolności.

Kilka lat później podobny proces wytoczył byłemu już wówczas duchownemu Rafał Gaweł, fundator Ośrodka Monitorowania Zachowań Rasistowskich i Ksenofobicznych. Tym razem jednak sąd wydał zupełnie inny wyrok, uznając, że Międlar miał pełne prawo nazwać Gawła, który sam ma obecnie kłopoty z polskim prawem i nawet otrzymał azyl w Norwegii, „Żydem”, "oszustem” i "antypolonitą”, co zresztą pokazuje, jak bardzo podzielone jest w tej sprawie środowisko prawnicze i nie ma tu mowy o jakiejś jednolitej linii orzecznictwa. Zapadające wyroki prawdopodobnie bardziej zależą od sympatii sędziów niż głębokiego zrozumienia postaw czy w ogóle sensu samego zjawiska.

Mowa nienawiści jako bat na niepokornych

Kwestia mowy nienawiści i jej regulacji jest jednym z najbardziej kontrowersyjnych tematów w dzisiejszych demokracjach. Z jednej strony, niekwestionowana powszechna agresja i nasilający się hejt mogą prowadzić i prowadzą do poważnych społecznych podziałów i nawet przemocy, z drugiej zaś, nadmierne ograniczenia mogą stłumić wolność słowa, która jest fundamentem i esencją demokratycznych społeczeństw.

 


Obrońcy wolności słowa argumentują, że zakazywanie mowy nienawiści może prowadzić do nadużyć, takich jak blokowanie ust adwersarzom czy nadmierne cenzurowanie. 


 

W efekcie wiele państw stara się znaleźć równowagę między ochroną obywateli przed szkodliwymi skutkami mowy nienawiści a zapewnieniem przestrzeni na swobodną wymianę idei i poglądów, jednak nie wszędzie się to udaje. Jednym z głośniejszych przypadków ukarania człowieka za wyrażenie poglądu, który jeszcze 10 lat temu przeszedłby w ogóle bez echa, jest sprawa Jordana Petersona, kanadyjskiego psychologa, który odważył się skrytykować publicznie tabu dotyczące między innymi otyłości.

W jednym z postów w mediach społecznościowych napisał bowiem o modelce plus size, że „wcale „nie jest piękna”. Z kolei w innej notce, tym razem o transpłciowej aktorce, która stwierdziła, że już nie jest kobietą, tylko mężczyzną, skwitował, iż „jakiemuś lekarzowi pozwoliła sobie obciąć piersi”.

Co go za te wypowiedzi spotkało? On sam nazywa to „skierowaniem do obozu reedukacyjnego” i ma w tym sporo racji. Macierzysta uczelnia, pod groźbą utraty licencji psychologa, skierowała go bowiem na cykl szkoleń, które mają mu wyjaśnić „jak poprawnie korzystać z sieci”. On sam skwitował to słowami „Muszę skapitulować przed biurokratami i tępym tłumem”. Na razie tylko tyle i aż tyle.

Mowa nienawiści - transparent
Czy aby na pewno wolność słowa to nie to samo co prawo do wyrażania opinii, nawet jeśli są one niemiłe dla innych? Fot. Wikimedia

W debacie publicznej często pojawia się argument, że mowa nienawiści powinna być karana, ponieważ jej skutki mogą być bardzo destrukcyjne dla jednostek i społeczeństwa. Przykłady takich skutków to izolacja społeczna, strach, a nawet akty przemocy wobec osób lub grup, które są celem takich wypowiedzi. Z drugiej strony, obrońcy wolności słowa argumentują, że zakazywanie mowy nienawiści często nie przynosi oczekiwanych efektów i może prowadzić do nadużyć, takich jak blokowanie ust adwersarzom czy nadmierne cenzurowanie. Trudno się zresztą nie oprzeć wrażeniu, że omawiane dziś hasło bardzo często bywa nadużywane, przesadnie rozdmuchiwane, także przez media, które zamiast informować o faktach, szukają taniej sensacji.

Istnieje również uzasadniona obawa, że regulacje dotyczące mowy nienawiści mogą być wykorzystywane do celów politycznych, aby uciszyć opozycję lub krytyków. W Stanach Zjednoczonych na przykład, większość form mowy nienawiści jest chroniona przez Pierwszą Poprawkę do Konstytucji i nie może ona być prawnie cenzurowana ani karana przez rząd. Wydaje się, że – przynajmniej na razie – korzyści z nieskrępowanej wolności słowa są tam uznawane za ważniejsze od potencjalnych szkód, w Europie wygląda to jednak inaczej.

 

Czytaj także: Zalewają nas fake newsy

 

Zalecenia w sprawie hejtu w relacjach międzyludzkich ma nawet Organizacja Narodów Zjednoczonych, która popiera podejście, w którym nie ogranicza się bezpośredniej wolności słowa, lecz zapobiega eskalacji mowy nienawiści do czegoś bardziej niebezpiecznego, takiego jak podżeganie do dyskryminacji, wrogości i przemocy, co jest zresztą od dawna zabronione przez prawo międzynarodowe.

Podsumowanie

Mowa nienawiści jest często postrzegana jako wyzwanie dla liberalnych demokracji, które dążą do równowagi między wolnością słowa a równością społeczną. Z jednej strony istnieje silne przekonanie o konieczności ochrony wolności wyrażania opinii, z drugiej – rozumienie, że mowa nienawiści może prowadzić do realnych szkód psychologicznych i fizycznych dla jej ofiar, a także do pogłębiania społecznej marginalizacji i opresji grup, które są jej celem. W związku z tym debata na temat regulacji zjawiska jest ciągle żywa i ewoluuje w miarę zmian społecznych i politycznych.

W Polsce, podobnie jak w innych krajach, zjawisko to jest przedmiotem dyskusji publicznej i legislacyjnej. Przepisy prawne, takie jak wspomniany wcześniej artykuł 256 Kodeksu karnego są wyrazem dążenia do jego ograniczenia. Jednakże równocześnie istnieje świadomość, że prawo nie może być jedynym narzędziem walki z mową nienawiści i że ważna jest również edukacja oraz promowanie kultury szacunku i tolerancji.

Z drugiej strony, trudno nie dostrzec tych głosów (i odmówić im logicznych racji), które w ogóle negują sens karania za „obrażanie” i „hejt”, przynajmniej na poziomie państwowym. Jednostki zawsze miały i mają nadal, nawet bez dodatkowych przepisów, prawo do dochodzenia swoich praw w sytuacji, gdy zostaną oczernione lub pomówione. Chodzi o to, by nie zajmowało się tym – z pomocą aparatu przymusu – samo państwo, gdyż może do prowadzić do nadużyć i wypaczać całą ideę.

 

Czytaj także: Cancel Culture - kultura unieważniania

 

Zjawisko mowy nienawiści jest zatem złożone i wielowymiarowe, odzwierciedlając zmieniające się konteksty społeczne i polityczne, w których to pojęcie jest używane i interpretowane. Jest to zresztą kwestia dynamiczna, która nadal ewoluuje, dopasowując się do nowych wyzwań i realiów społecznych. Współczesne społeczeństwa stoją przed zadaniem znalezienia odpowiedniej równowagi między ochroną wolności słowa a zapobieganiem szkodom wynikającym z mowy nienawiści, co jest nieustannym procesem wymagającym dialogu i refleksji.

Warto też mieć świadomość, że mowa nienawiści nie jest jedynie problemem prawnym, ale również etycznym i społecznym, który wymaga głębokiej refleksji nad wartościami, które chcemy promować. „Karanie za nienawiść” może być postrzegane jako środek ochrony tych, którzy są jej celem, ale również jako ograniczenie wolności. Z jednej strony, istnieje argument, że sankcje karne mogą działać prewencyjnie i edukacyjnie, podnosząc świadomość społeczną na temat konsekwencji rozpowszechniania nienawiści. Z drugiej strony, krytycy takich rozwiązań podkreślają, że nadmierne regulacje mogą prowadzić do cenzury i ograniczenia debaty publicznej, co może mieć jeszcze gorsze skutki.

W Polsce, tak samo jak w innych demokratycznych państwach, toczy się debata na temat tego, gdzie powinna przebiegać granica między wolnością słowa a mową nienawiści, oraz jakie środki prawne są najbardziej adekwatne do walki z tym zjawiskiem.

Edukacja na temat konsekwencji mowy nienawiści i promowanie dialogu mogą przyczynić się do zmniejszenia tego zjawiska i budowania społeczeństwa bardziej otwartego i wolnego od uprzedzeń. Ostatecznie decyzja o tym, czy karanie za mowę nienawiści jest krokiem we właściwą stronę, zależy od wartości, które społeczeństwo uznaje za priorytetowe, oraz od skuteczności implementacji takich środków w praktyce. Ważne jest, aby każda dyskusja na ten temat była prowadzona w sposób otwarty i z poszanowaniem różnych punktów widzenia, co jest istotą samej wolności słowa.

Tomasz Sławiński

 

Wejdź na FORUM!
Linki artykułu
Kopiuj link:
Skopiowano do schowka

Wklej link na stronę:
Skopiowano do schowka

 

Komentarze (0) / skomentuj / zobacz wszystkie