Strona używa cookies. Jeśli nie wyrażasz zgody na używanie cookies, zawsze możesz wyłączyć ich obsługę w swojej przeglądarce internetowej. Polityka Cookies
Akceptuję

„Światło, którego nie widać” – bestseller w interpretacji Netfliksa [RECENZJA]

Książka, film
|
04.11.2023

Powieść Anthony’ego Doerra zatytułowana „Światło, którego nie widać” zyskała sławę na całym świecie, a także doceniona została Nagrodą Pulitzera. Dramat wojenny doczekał się właśnie interpretacji przygotowanej przez Netfliksa. Miniserial otrzymał ogromny budżet i pojawiło się w nim wiele aktorskich znakomitości. Czy to wystarczyło?

Tagi: książki dla faceta po 40.

„Światło, którego nie widać”. Serial
„Światło, którego nie widać” – kadr z serialu | fot. mat. pras.

W maju 2015 roku w księgarniach pojawiła się powieść historyczna „Światło, którego nie widać” autorstwa Anthony’ego Doerra. Książka zebrała znakomite recenzje i szybko pojawiła się na innych rynkach – w Polsce zadebiutowała we wrześniu tego samego roku. Tytuł szybko stał się bestsellerem, a niedługo później doceniony został Nagrodą Pulitzera. Po kilku latach dramatem osadzonym w wojennych realiach zainteresował się Netflix, który zlecił przygotowanie miniserialu na podstawie książki Doerra.

Znany z „Peaky Blinders”, „Tabu” czy „Locke” Steven Knight otrzymał ogromny budżet, który miał pozwolić mu na przygotowanie produkcji z godnym powieści rozmachem. W obsadzie serialu „Światło, którego nie widać” znaleźli się Louis Hofmann („Dark”, „Pole minowe”), Mark Ruffalo („Spotlight”, „Avengers”), Lars Eidinger („Dumbo”, „Sils Maria”) czy Hugh Lorie („Dr House”, „Nocny recepcjonista”). Składający się z czterech odcinków serial zadebiutował na platformie Netflix 2 listopada.

„Światło, którego nie widać” – fabuła miniserialu

Akcja serialu rozpoczyna się w sierpniu 1944 roku we Francji, która jest pod okupacją nazistów. Rzecz dzieje się w miasteczku Saint-Malo, gdzie podczas amerykańskiego nalotu poznajemy głównych bohaterów.

Bomby spadają na domy i ulice, zakłócając transmisję nastoletniej Marie-Laure LeBlanc, która – ukrywając się na strychu – nielegalnie nadaje wiadomości do swoich bliskich, używając prostego radioodbiornika. Jej przekazy trafiają do uszu Wernera Pfenniga, niemieckiego żołnierza stacjonującego w okolicy, którego zadaniem jest przechwytywanie komunikatów i namierzanie nadawców.

Dowiadujemy się, że przed laty LeBlanc odkryła miejsce ukrycia jednego z najcenniejszych skarbów Francji – bezcennego diamentu. Kamień stał się obiektem pożądania Reinholda Von Rumpela, nazistowskiego gemmologa specjalizującego się w klejnotach. Gdy Marie-Laure i Werner w końcu się spotykają, rozpoczynają walkę nie tylko o przetrwanie, ale również zaczynają mieć wpływ na przebieg całego konfliktu zbrojnego.

„Światło, którego nie widać” – plakat
„Światło, którego nie widać” – plakat | mat. pras.

Świetna historia, przeciętna interpretacja

„Światło, którego nie widać” (ang. „All the Light We Cannot See”) to serial zrealizowany z rozmachem, który na poziomie realizacji może się podobać. Technicznie nie można mu niczego zarzucić, ale pojawia się niestety inny problem – rozczarowuje z powodu przewidywalnego i pozbawionego jakiekolwiek autentyzmu scenariusza. Brakuje tu jakiegoś wyrazistego punktu zaczepienia, który utrzymałby naszą uwagę od początku do końca, sprawiając, że z niecierpliwością czekalibyśmy na kolejne odcinki. Miłośnicy historii II wojny światowej mogą znaleźć tu kilka interesujących wzmianek i odniesień. To dobrze, ale liczne truizmy i niepotrzebna ckliwość, zamiast skupienia na dynamicznej akcji i lepszym wykreowaniu postaci, psują ostateczny efekt.

Postacie znane z książki są wielowymiarowe i złożone, co bez wątpienia stanowiło wyzwanie dla ich odtwórców. Na szczęście zatrudnieni aktorzy dają z siebie wszystko, co daje się odczuć w czasie seansu. Szczególnie przekonująca jest debiutująca na ekranie Aria Mia Loberti, która odgrywa kluczową dla całej opowieści rolę. Mogła nie udźwignąć odpowiedzialności, ale poradziła sobie naprawdę dobrze. Louis Hofmann prezentuje się nieźle, szczególnie w scenach, które uwypuklają złożoność jego postaci. Mark Ruffalo jest klasą samą w sobie, choć szkoda, że na ekranie pojawia się tak rzadko. Wydaje się, że najmniej autentycznie wypada Lars Eidinger. Cieszy również gościnny udział doktora House’a, Hugh Loriego.

Powinno być lepiej!

Czy zatem istnieje możliwość, że ktoś może znaleźć przyjemność w oglądaniu tego serialu Netfliksa? Tak, to możliwe. Serial wyraźnie określa swoje cele i twórcy bez problemu je realizują. Otrzymujemy efektowny, choć dość przerysowany emocjonalnie obraz, który w swoim podejściu do tematu wyraźnie eksponuje brak subtelności w wyrażaniu emocji. Warto jednak wiedzieć, że nie o subtelność tutaj chodziło. Ważne było, żeby produkcja dobrze się prezentowała, a aktorzy odegrali swoje role przynajmniej poprawnie. To zostało osiągnięte.

Fabuła od początku zakładała, że jako widzowie szybko opowiemy się po jedynej właściwej stronie – w „Światło, którego nie widać” wszystko jest albo czarne, albo białe. Żadnych kolorów pośrodku. Otrzymujemy gotowe rozwiązanie, a wszystko jest nieco łopatologiczne – jednym to może odpowiadać, innym niekoniecznie.

Serial wygląda świetnie, a jego doskonałym uzupełnieniem są zdjęcia Tobiasa A. Schliesslera i muzyka Jamesa Newtona Howarda. Te elementy zasługują na szczególne uznanie oraz wyróżnienie. Szkoda jedynie, że taki fachowiec, jakim bez wątpienia jest Steven Knight, nie dał nam lepszej, bardziej przejmującej i głębszej historii. Materiał źródłowy był przecież znakomity, ale niestety jego potencjał nie został do końca wykorzystany.

Michał Grzybowski

Wejdź na FORUM!
Linki artykułu
Kopiuj link:
Skopiowano do schowka

Wklej link na stronę:
Skopiowano do schowka

 

Komentarze (0) / skomentuj / zobacz wszystkie