Strona używa cookies. Jeśli nie wyrażasz zgody na używanie cookies, zawsze możesz wyłączyć ich obsługę w swojej przeglądarce internetowej. Polityka Cookies
Akceptuję

Czy to jeszcze równouprawnienie czy już dyskryminacja mężczyzn?

Wolne myśli
|
25.06.2019

Czy nadchodzą czasy, w których to płeć, a nie kompetencje, będzie decydować o tym, czy pokonasz konkurentów w rywalizacji o dobrą pracę? Parytetyzacja płci w instytucjach pożytku publicznego może wkrótce zmienić się w jawną dyskryminację mężczyzn. Czy to na pewno dobry kierunek rozwoju?

Wolne myśli Czy to jeszcze równouprawnienie czy już dyskryminacja mężczyzn?

Jedna z holenderskich uczelni, Uniwersytet Techniczny w Eindhoven, planuje zaprzestać zatrudniania mężczyzn na stanowiskach nauczycieli akademickich przez najbliższe 6 miesięcy. W ramach programu stypendialnego im. Irène Curie uczelnia ma zamiar obsadzić 150 miejsc. Aplikacje mężczyzn na te wakaty nie będą brane pod uwagę, chyba, że przez pół roku nie znajdzie się na dane miejsce żadna odpowiednia kandydatka. Wówczas, pod specjalnymi warunkami, o których poniżej, mężczyźni będą mogli wziąć udział w rekrutacji. 

Czy to jeszcze próba wyrównania szans kobiet i mężczyzn w świecie naukowym, czy może już dyskryminacja ze względu na płeć?

Walka o równouprawnienie

Środowiska feministyczne, zwłaszcza w świecie zachodnim, od lat walczą o równouprawnienie kobiet. W wielu krajach, szczególnie tych wywodzących się z kultury anglosaskiej czy północnoniemieckiej, miało to swoje solidne uzasadnienie. Zarówno względy społeczne jak i religijne przez stulecia powodowały, że społeczna pozycja kobiet była tam bardzo niska i rzeczywiście nie można nie dostrzegać faktu, iż naprawdę były one wówczas kulturowo dyskryminowane. I to bardzo długo, bowiem w wielu krajach Zachodniej Europy formalne zrównanie praw nastąpiło całe dekady po II wojnie światowej. W będącej dziś w awangardzie postępu Holandii kobiety nie mogły samodzielnie prowadzić (bez zgody męża) nawet kont bankowych, nie mówiąc o podejmowaniu z nich pieniędzy.

W systemach wywodzących się z protestantyzmu praca kobiety była wręcz grzechem, więc jej rolę sprowadzano wyłącznie do prowadzenia domu i wychowania dzieci. W efekcie w niektórych kantonach Szwajcarii, uchodzącej dziś za wzór demokracji i równości, panie otrzymały prawa wyborcze dopiero w latach 80. XX wieku. Tak, XX nie XIX wieku.

Polska jest inna niż Zachód

W Polsce już właściwie od pierwszych powstań narodowych pozycja społeczna kobiety – częściowo w sposób wymuszony sytuacją, przez wywózki żołnierzy, głów rodzin na Wschód – zrównywała się stopniowo z rolą mężczyzny. Kobiety, chcąc nie chcąc, musiały podejmować się zadań wcześniej przeznaczonych wyłącznie dla ich ojców, braci i małżonków i w opinii społecznej utrwalały sobie tym samym pozycję równych mężczyznom. Stąd też Polska natychmiast po odzyskaniu niepodległości w 1918 r. przyznała pełnię praw wyborczych i politycznych kobietom, było to bowiem w tej sytuacji całkowicie naturalne. W sejmie II RP zasiadały kobiety, nie były też rzadkością panie oficer w wojsku.

W późniejszych latach do jeszcze większego zatarcia różnic między społecznymi prawami kobiet i mężczyzn przyczynił się system komunistyczny. Był to ustrój forsowanego egalitaryzmu, który niejako z definicji miał zacierać różnice między płciami. Symbolem tego już u jego podstaw stało się hasło „kobiety na traktory”, które miało złamać tabu pracy kobiet i pokazać, że mogą one – jeśli chcą – wykonywać nawet najbardziej męskie czynności. I tak też się przez całe dekady działo.

Z tego też powodu wielu mężczyznom urodzonym i wychowanym w Polsce (w tym i mnie) naprawdę trudno jest zrozumieć, o co w ogóle walczą (zwłaszcza te zachodnie, bardziej radykalne) feministki. Wszelkie statystyki pokazują, że w Polsce pozycja kobiet jest o wiele silniejsza niż np. w Niemczech – zarówno pod względem rozpiętości zarobków (która u nas jest zbliżona do tych skandynawskich), jak i w przypadku przemocy domowej, której ofiarą Polki padają znacznie rzadziej niż obywatelki wielu krajów zachodnich. 

Holandia: formalna dyskryminacja mężczyzn

I w takiej oto atmosferze dociera do nas informacja, że na Zachodzie Europy kończy się etap równouprawnienia, a zaczyna dyskryminacja mężczyzn. Wahadło, które przez setki lat było wychylone w przeciwną stronę, a które forsowana od dekad polityczna poprawność miała zatrzymać pośrodku tarczy, nie tylko się nie zatrzymuje, ale pędzi jak oszalałe w kierunku odwrócenia sytuacji i…. chyba zemsty za wieki upokorzeń.

W moim odczuciu oznacza to, że wcześniejsza, ogólnie racjonalna w wielu aspektach „walka z dyskryminacją” zaczyna sama w sobie dyskryminować i to od razu bardzo boleśnie. Władze holenderskiego uniwersytetu w sposób sformalizowany chcą wyrównać liczbę kobiet i mężczyzn na jego wydziałach. Przyjęto więc bardzo surowy statut, który zabrania zatrudniania mężczyzn przez 6 miesięcy, a gdy po tym czasie nie będzie kobiet spełniających warunki merytoryczne stanowiska stawiane przez uczelnię, do rekrutacji zostaną dopuszczeni panowie. Jednak i tak każdy kandydat mężczyzna będzie musiał mieć kontrkandydatkę kobietę. Wówczas dopiero zdecydują kompetencje…

Jak władze uczelni argumentują taką decyzję? Jak informuje prestiżowy naukowy magazyn "Nature", obecnie zaledwie 15% współpracowników naukowych tej uczelni i 29% adiunktów to kobiety. "Udział kobiet w liczbie profesorów pełnoprawnych, który również wynosi 15%, jest najniższy w Holandii" - powiedział "Nature" rektor holenderskiego uniwersytetu Frank Baaijens. W podobnym tonie władze uniwersytetu komentując temat wypowiedziały się dla brytyjskiego "The Telegraph", dodając iż cały program potrwa przynajmniej 5 lat. "Naszym celem było zwiększenie udziału kobiet w pracach uczelni, ale wcześniej się to nie udawało", podkreślił Ivo Jongsma, specjalista ds. informacji naukowej.

Te działania, prócz tego, że same w sobie juz wyglądają na dyskryminację, całkowicie ignorują fakt, iż kobiety w naturalny sposób nie garną się po prostu tak samo licznie jak mężczyźni do zawodów związanych z naukami ścisłymi, fizyką, matematyką czy informatyką, stąd nadreprezentacja mężczyzn na tych wydziałach. Ideologia gender wrosła już tam w elity tak mocno, że dostrzeganie, wydawałoby się oczywistych, faktów stało się po prostu niemożliwe.

Najbardziej irracjonalne w tym przykładzie jest to, że w ogóle przestają się tu liczyć kompetencje. Dla uniwersytetu, na którym wydawałoby się, że wiedza i umiejętności powinny być świętością, kluczową rolę zaczyna odgrywać nie to, co potrafi kandydat, ale to, jakiej jest płci. Jak wpłynie to na jakość kształcenia czy poziom kompetencji przyszłych absolwentów? W wielu przypadkach same kobiety wyrażają sprzeciw dla takich rozwiązań. Swoje kariery chcą bowiem zawdzięczać własnej pracy i umiejętnościom, a nie przywilejom administracyjnym. 

Zachód się radykalizuje

Podobne praktyki dyskryminacyjne w świecie zachodnim są proponowane coraz częściej. W USA w ramach już istniejącej "akcji afirmatywnej" i "pozytywnej dyskryminacji" rozważane było nawet wprowadzenie dodatkowych „punktów” za płeć żeńską dla osób ubiegających się o miejsca na elitarnych studiach. Do niedawna na sztuczne „wzmocnienie” szans mogli tam liczyć czarnoskórzy lub latynoscy kandydaci i kandydatki (tak było np. w Harvardzie), później pojawiły się pomysły, by promować też samą płeć.

W efekcie mogłoby się okazać, że dobre merytoryczne przygotowanie, gruntowna wiedza i umiejętności już nie wystarczą. By studiować, trzeba by było być kobietą, najlepiej z mniejszości etnicznych. Obecny prezydent USA, Donald Trump zapowiedział jednak, że zakaże podobnych regulacji na poziomie państwowym. Chociaż, jeśli po wyborach w 2020 r. zmieni się administracja w Białym Domu, podobne pomysły mogą znów się pojawić.

Ciekawostką pozostaje jednak fakt, że według raportu "State of the Student" sporządzonego przez amerykańską firmę edukacyjną Chegg w 2018 r., aż 30% studentów mężczyzn czuje się dyskryminowanych ze względu na płeć, u studentek kobiet wskaźnik ten jest o 10 punktów procentowych niższy.

Niektórzy z was mogli sobie teraz pomyśleć – u nas to nie przejdzie, przecież to jawna dyskryminacja facetów – tymczasem... w 2017 roku władze Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie wpadły na pomysł, by przy równej (pod względem płci) liczbie kandydatów na jedno miejsce na uczelni, albo przy identycznych wynikach egzaminu, z automatu przyjmowana była kobieta. Nie dogrywka, nawet nie losowanie... Decydować miała płeć. Uczelnia oczywiście tłumaczyła się, że nie chciała nikogo dyskryminować, że jej celem była jedynie korekta niekorzystnego parytetu płci na „męskich” kierunkach, ale w efekcie wyglądało to jak faworyzowanie jednej z płci kosztem drugiej.

Dyskryminacja staje się faktem

Wydaje się, że dyskryminacja mężczyzn staje się powoli niezaprzeczalnym faktem. U nas są to być może jakieś drobne, często chaotyczne ruchy i pomysły, próba sztucznego i na wyrost wzorowania się na modach zachodnich, ale w krajach tzw. rozwiniętych zaczyna to być zorganizowane i, co najgorsze, skuteczne.

Już wcześniej polityczna poprawność czy fałszywie rozumiana kobieca solidarność prowadziły (nawet w Polsce) do powstawania symptomów dyskryminacji. Chociażby w sądach rodzinnych, gdzie sfeminizowane składy od lat orzekają w przytłaczającej większości spraw na niekorzyść ojców. Z danych tylko za rok 2014 wynika, że sądy rodzinne przyznały ojcom wyłączne prawo do opieki nad dziećmi zaledwie w 4,5% rozpatrywanych spraw, a matkom w aż 60,7% przypadków. Oczywiście nie jest tak, że wszyscy ojcowie chcą takiej osobistej opieki, ale z badań, które opublikował tygodnik "Polityka" w 2011 r. wynikało, że taką chęć wyrażało podczas spraw sądowych ok. 20% ojców.

Teraz jednak zaczyna się to wszystko formalizować, przybierać ramy prawne. Na razie to tylko uczelnie, ale mam ogromne osobiste przekonanie, że na tym proces się nie zakończy. Obawiam się, że będą się pojawiać coraz to nowe dziedziny i sektory, w których udział kobiet w stosunku do mężczyzn będzie sztucznie zwiększany. Wkrótce parytety i sztuczne cenzusy płci przeniosą się ze świata nauki i polityki na pozostałe dziedziny życia.

W biznesie powstaje coraz więcej programów mających wyrównywać szanse rozwoju zawodowego kobiet. To bardzo dobrze, bo wszyscy powinni mieć jednakowe możliwości, niezależnie od płci. Obawiam się jednak, że wiele z nich będzie prowadziło do eliminacji płci męskiej z określonych stanowisk czy rekrutacji, czyli, mówiąc wprost: dyskryminacji. 

Jesteśmy skazani na porażkę?

Czy mamy szansę się przed dyskryminacją mężczyzn obronić? Szczerze mówiąc, nie widzę takiej możliwości. Każda próba merytorycznej dyskusji jest skazana na porażkę z racji silnych więzów politporawnosci, która blokuje możliwość swobodnego przedstawienia własnych poglądów bez narażania się na zarzuty autorytaryzmu czy mizoginii. Dziś ten, kto mówi, że jest przeciwny sztucznym parytetom, „punktom za płeć”, zaliczany jest do szowinistów i wrogów postępu.

Na co zatem możemy liczyć? Moim zdaniem na mądrość większości kobiet, które nie straciły jeszcze poczucia rzeczywistości i rozumieją, że jesteśmy komplementarni, nie musimy rywalizować na polu płci, na co nie mamy – przynajmniej w świetle tradycyjnego rozumowania – żadnego wpływu. Że lepiej konkurować kompetencjami, wysiłkiem intelektualnym i umiejętnościami.

Tomasz Sławiński

Wejdź na FORUM!
Linki artykułu
Kopiuj link:
Skopiowano do schowka

Wklej link na stronę:
Skopiowano do schowka

 

Komentarze (2) / skomentuj / zobacz wszystkie

Eryka
02 września 2019 o 19:47
Odpowiedz

Wiele zależy od pracodawcy - właściwie to chyba wszystko. Bo to pracodawca kształtuje swój wizerunek. U nas jakoś nie słyszy sie o historiach tego typu. W medicover sa i kobiety i męzczyzni i wszyscy pracuja na takich samych zasadach na roznych stanowiskach. W dodatku i lekarz i pielegniarka maja takie sama prawa, sa tak samo traktowani bo to przeciez ludzie a nie maszyny

~Eryka

02.09.2019 19:47
DarrDarek
27 czerwca 2019 o 13:34
Odpowiedz

Siłą sprawczą tych zmian uderzających ciągle w białych mężczyzn nie są żadne feministki a rząd ponadnarodowy NWO masonów. Ich wytrychem ideologicznym jest marksizm. Ogółem, to ideologia oszustwa, która działa metodami dopracowanych narzędzi socjologicznych. Napędem realizacyjnym są przejęte przez agenturę marksistowską dziesiątki tysięcy kluczowych stanowisk administracyjnych w urzędach państwowych w Europie i w Amerykach.

Feministki, lewact, to tylko takie wrzaskliwe popierdółki stworzone przez dialektykę marksistowską. Bez napędu ideologii oszustwa te popierdółki nie byłyby nawet widoczne w państwach post-chrześcijańskich.

~DarrDarek

27.06.2019 13:34
1