Podczas premiery nowej generacji Land Rovera Defender oficjele koncernu Jaguar Land Rover zapewniali, że Defender nie stracił nic ze swojego bojowego charakteru, a przy tym zyskał zdobycze technologiczne XXI w., o których modele Ninety i One Ten (nazwa „Defender” pojawiła się 7 lat po rozpoczęciu produkcji) nie mogły 40 lat temu nawet marzyć.
Mieszanka nowoczesnych technologii i legendarnej wytrzymałości miała stworzyć jeszcze lepsze i bardziej zaradne auto od zasłużonego pierwowzoru. Problem w tym, że najwyraźniej do Defendera nowej ery nie udało się zaimplementować tak cenionej niezawodności. To w każdym razie pokazuje przypadek amerykańskiego portalu TFLcar.com.
Niesforny Defender
Co dokładnie się stało? Redaktorzy TFL zamówili nowego Defendera do długodystansowego testu, w trakcie którego chcieli sprawdzić, czy rzeczywiście w zaktualizowanym modelu Land Rovera zostało coś z terenowej legendy. Z racji tego, że chodziło głównie o zdolności terenowe auta, postawili na podstawową wersję wyposażeniową (z najmniejszym, 4-cylindrowym, turbodoładowanym silnikiem) wzbogaconą tylko o rozkładane trzecie miejsce z przodu, blokadę tylnego mostu i wirtualne lusterko wsteczne. Samochód miał być jak najprostszy, żeby można go było zabrać w teren i nie przejmować się ewentualnymi zadrapaniami czy rysami.
I rzeczywiście pierwszą jazdę terenową Defender zaliczył bezbłędnie. Skały na przełęczy Webster w Kolorado nie zrobiły wrażenia na samochodzie wyposażonym w standardowe opony, a dziennikarze zakochali się w 360-stopniowej kamerze z funkcją oddalania i obracania obrazu dookoła auta. Defendera wykończył… odpoczynek podczas obiadu. Gdy ekipa była gotowa do powrotu, samochód zaskoczył ją kontrolką Check Engine, która nie chciała zgasnąć nawet po ponownych próbach uruchomienia silnika. Po podłączeniu czytnika błędów do gniazda OBD okazało się, że zawiniła niewłaściwa kompresja w drugim i trzecim cylindrze.
Jak nie jeden problem, to drugi. Przed Land Roverem jeszcze długa droga do sukcesu
Serwis Land Rovera uporał się z problemem w ciągu trzech dni, ale samochód wrócił do redakcji z uszkodzonym modułem kamer. Po kolejnej wizycie w serwisie okazało się, że na nowy moduł trzeba byłoby czekać zbyt długo, więc nad Defenderem TFL pochylił się inżynier brytyjskiej marki. Podobno spał nawet w serwisie, ale i tak wywiesił białą flagę. W związku z tym redakcja będzie jednak czekać na sprowadzenie z Wielkiej Brytanii nowego modułu wraz z okablowaniem. – Kiedy zatem mogę odebrać samochód? – pyta Roman Mica z TFL. – Cóż, nie możesz, bo znowu zapaliła się kontrola „Check Engine” – odpowiada serwisant. Kurtyna.
Lepsze jest wrogiem dobrego
Może to dobrze znane przysłowie wcale nie jest takie głupie? Amerykańscy dziennikarze wzięli nowego Defendera do testu długodystansowego właśnie po to, żeby udowodnić, że mimo nowej stylistyki i techniki wciąż jest zaradny i niezawodny. Pech chciał, że akurat ich egzemplarzowi nie udało się spełnić tej misji. Czy to kwestia tej jednej felernej sztuki? Bardzo byśmy chcieli, żeby tak było, bo inaczej upadnie cała komunikacja marketingowa marki zbudowana wokół „solidności i wytrzymałości”.
Pierwsze, na co natrafia wzrok na stronie Land Rovera Defender to informacja, że „Nowy model prezentuje 70 lat innowacji i ulepszeń; uhonorowanie historii pojazdu za solidność i wytrzymałość, pozostając jednocześnie Defenderem na miarę XXI wieku”. Drugie to zakładka „Wytrzymałość”, a w niej kolejne dobre wiadomości: „Wyposażony w nasze najtwardsze jak dotąd materiały i przetestowany do granic swoich możliwości. Defender został zaprojektowany z myślą o optymalnej wytrzymałości”. Cóż, jeśli 270 km to „optymalna wytrzymałość”, to te 240 tys. zł lepiej już chyba przeznaczyć na zakup i odpicowanie starego Defendera. Albo po prostu zbudować sobie własną wersję terenowej legendy.
Krzysztof Grabek
Wejdź na FORUM! ❯
Komentarze (0) / skomentuj / zobacz wszystkie