Strona używa cookies. Jeśli nie wyrażasz zgody na używanie cookies, zawsze możesz wyłączyć ich obsługę w swojej przeglądarce internetowej. Polityka Cookies
Akceptuję

Półka kolekcjonera: Black Sabbath – „Vol. 4”

Muzyka
|
03.10.2022

Muzycy z Black Sabbath, którzy na początku lat 70. zażywali ogromne ilości substancji odurzających, weszli do studia nagraniowego, żeby zarejestrować swoje czwarte długogrające wydawnictwo. Choć niewiele pamiętają z tego okresu, udało im się stworzyć dzieło na wielu płaszczyznach genialne.

Partnerem cyklu jest Technics

Technics18
Black Sabbath – „Vol. 4”
Fragment okładki płyty „Vol. 4” | fot. Keith Macmillan

Mający na karku pół wieku album „Vol. 4” uznawany jest obecnie za dzieło kultowe. Stanowił i nadal stanowi on inspirację dla twórców rockowych, w latach 70. natomiast był na wielu płaszczyznach przełomowy. Wynika to przede wszystkim z faktu, że muzycy z Black Sabbath – samodzielnie zajmując się nie tylko nagrywaniem, ale również produkcją – postanowili poeksperymentować z ciężkim brzmieniem. Efekt okazał się znakomity. Warto jednocześnie wspomnieć, że sesja nagraniowa była także zupełnie innym eksperymentem – z wytrzymałością ludzkiego ciała na różnego rodzaju używki.

Strzał w nos

Sesje nagraniowe płyty „Vol. 4” obrosły już legendą. Wszyscy członkowie zespołu byli w tym okresie u szczytu narkotykowego uzależnienia, nie wspominając oczywiście o alkoholowym. Płyta realizowana była w znajdującym się w Los Angeles studiu Record Plant, a zespół w tym czasie mieszkał w rezydencji Bel Air.

Czwarty album Black Sabbath był jednocześnie pierwszym, przy którym muzycy nie współpracowali z producentem Rodgerem Bainem. Choć jako producent wymieniany jest menadżer zespołu, Patrick Meehan, w rzeczywistości lwią część obowiązków wykonał samodzielnie Tony Iommi. Oznacza to mniej więcej tyle, że w czasie sesji muzycy byli poza jakąkolwiek kontrolą. Z przekazywanych przez nich informacji wynika jednoznacznie, że w maju 1972 roku działy się rzeczy, delikatnie mówiąc, niecodzienne...

Panowie z Black Sabbath mieli regularnie dostarczane narkotyki, głównie kokainę, którą przemycano w pudłach na głośniki. W swojej autobiografii zatytyłowanej „Ja, Ozzy”, Osbourne napisał:

W pewnym momencie zaczęliśmy się zastanawiać, skąd, ku*wa, brała się ta cała koka... Była najbielszym, najczystszym, najmocniejszym towarem, jaki można sobie wyobrazić. Jedno wciągnięcie i byłeś królem wszechświata.

Kiedy dodamy do tego fakt, że panowie – szczególnie Bill Ward – nie stronili od alkoholu, a po latach Geezer Butler przyznał, że wtedy zaczęła się ich przygoda z heroiną, możemy sobie tylko wyobrazić, jak przebiegały sesje nagraniowe.

Jednak jakimś cudem muzykom udało się przygotować jedną z najlepszych płyt w dyskografii Black Sabbath. To na niej znalazły się takie kultowe obecnie kompozycje jak ballada „Changes”, czy zawierające świetne riffy „Supernaut” oraz „Snowblind”. Tytuł tego ostatniego nawiązuje zresztą bezpośrednio do kokainy, którą muzycy byli wówczas wyraźnie zafascynowani. Co ciekawe, taki miał być również tytuł całej płyty, ale wytwórnia Vertigo Records nie wyraziła na to zgody. Innym „hołdem” dla narkotyków jest napis na okładce „Vol. 4”, który brzmi: „Podziękowania dla wspaniałej firmy COCA cola w L.A.”.

Legendą obrósł również „FX”, trwający zaledwie nieco ponad półtorej minuty instrumentalny utwór, którego autorem jest Iommi. Co w nim takiego niezwykłego? Podobno muzyk nagrał go w stanie całkowitego „odlotu”, a później nie pamiętał nawet, że jest jego autorstwa.

Muzyczne eksperymenty

Black Sabbath, czyli zespół nazywany twórcą heavy metalu, na swojej czwartej płycie rozpoczął eksperymentowanie z ciężkimi brzmieniami. Utwory były bardziej urozmaicone, niż miało to miejsce na poprzednich wydawnictwach. Przede wszystkim w warstwie instrumentalnej, co jest zasługą Iommiego. Ciekawostką jest również wspomniana już ballada „Changes”, pierwsza tego typu kompozycja w dorobku brytyjskiego zespołu. Bill Ward w czasie nagrań korzystał w melotronu i pianina, co bez wątpienia było czymś nowym, a jednocześnie odświeżającym.

Oczywiście na płycie nie brakowało chwytliwych, ciężkich riffów Iommiego, czy perkusyjnych popisów wspomnianego już Warda. Na pewno jednak nie możemy mówić o wydawnictwie jednowymiarowym. Choć nie wszystkie kompozycje przebiły się do świadomości masowego odbiorcy, na pewno należy docenić ich innowacyjność. Warto wspomnieć jednocześnie, że wszystkie teksty na płytę napisał basista Geezer Butler, który po raz kolejny udowodnił swój talent w tym zakresie.

„Vol. 4” okazało się drogowskazem dla dalszej twórczości Black Sabbath, co dało się usłyszeć na kolejnej świetnej płycie – „Sabbath Bloody Sabbat”, która światło dzienne ujrzała już rok później, w 1973 roku.

Nieśmiertelność

Wydana 25 sierpnia 1972 roku płyta „Vol. 4” okazała się dużym sukcesem. Przede wszystkim doceniona została przez fanów ciężkich brzmień, którzy tłumnie pojawili się w sklepach płytowych. W Stanach Zjednoczonych krążek zadebiutował na 13. miejscu listy Billboard 200, żeby ostatecznie sprzedać się w nakładzie przekraczającym milion egzemplarzy (platyna). Cieszył się popularnością również w Wielkiej Brytanii (100 tys./złoto) czy Kanadzie (100 tys./platyna).

Powiedzieć należy również o dobrym przyjęciu ze strony krytyków, którzy przyznawali „Vol. 4” dobre i bardzo dobre oceny. Opiniotwórczy „Pitchfork” ocenił album na 9 w 10-stopniowej skali, natomiast serwis AllMusic dał jej 5/5. Wszystko to przełożyło się na wspomnianą już dobrą sprzedaż wydawnictwa, choć nie można zapominać o tym, że w 1972 roku Black Sabbath był już gwiazdą rocka i oczywiste było, że kolejna płyta po świetnym „Master of Reality” spotka się z dużym zainteresowaniem fanów.

Choć okoliczności powstania płyty „Vol. 4” są – nie oszukujmy się – kontrowersyjne, nie można płycie odebrać muzycznej jakości. Trudno powiedzieć, żeby muzycy Black Sabbath żałowali tego, co działo się w latach 70. XX wieku, ale w gruncie rzeczy nie powinniśmy oceniać ich twórczości przez pryzmat takiego czy innego zachowania. Album uznawany jest za ikoniczny i, patrząc na jego zawartość, nie powinno to dziwić. Cała reszta nie ma większego znaczenia. Pozostaje co najwyżej zdziwienie, że Osbourne, Iommi, Ward i Butler wyszli ze studia Record Plant cali i (mniej więcej) zdrowi!

Michał Grzybowski

Wejdź na FORUM!
Linki artykułu
Kopiuj link:
Skopiowano do schowka

Wklej link na stronę:
Skopiowano do schowka

 

Komentarze (0) / skomentuj / zobacz wszystkie