Strona używa cookies. Jeśli nie wyrażasz zgody na używanie cookies, zawsze możesz wyłączyć ich obsługę w swojej przeglądarce internetowej. Polityka Cookies
Akceptuję

Furia powraca z albumem „Huta Luna”. Śląski black metal ma się dobrze? [RECENZJA]

Muzyka
|
11.10.2023

Nowy album Furii, jednego z najbardziej cenionych polskich zespołów blackmetalowych, to zawsze duże wydarzenie. Katowicka formacja przez kilka miesięcy podgrzewała atmosferę, podsycając ekscytację fanów. Oczekiwania względem nowego longplaya były ogromne. Pora sprawdzić, czy „Huta Luna” je spełniła.

„Huta Luna” – okładka płyty
Okładka płyty „Huta Luna” | Pagan Records

Jeśli chodzi o polski black metal, Furia cieszy się szczególnym uznaniem. Katowicki zespół, który istnieje od 2003 roku, jeszcze nigdy nie zawiódł, dając nam same świetne albumy. Na początku utrzymane w klimatach norweskich, a następnie nieco bardziej eksperymentalnych. Wydany w 2016 roku album „Księżyc milczy luty” zebrał świetne recenzje, potwierdzając pozycję zespołu na polskim rynku ekstremalnego metalu. Wydane w 2021 roku „W śnialni”, które określić raczej należy mianem słuchowiska muzycznego, również wywołało w branży niemałe poruszenie. Zespół ponownie udowodnił, że nie chce być w żaden sposób ograniczany.

Michał „Nihil” Kuźniak – wokalista, gitarzysta, lider Furii – oraz jego koledzy Kamil „Sars” Staszałek, Grzegorz „Namtar” Kantor i Artur Rumiński kazali nam czekać na pełnoprawny premierowy materiał dość długo, w ostatnich miesiącach podsycając jedynie emocje zdawkowymi informacjami na temat najnowszego longplaya. W końcu światło dzienne ujrzał album „Huta Luna”, najnowszy w dorobku katowickiej formacji. Fani black metalu czekali na ten dzień, bo – sugerując się wcześniejszymi wydawnictwami Furii – zanosiło się na wielkie muzyczne święto.

W hutniczym piecu Furii

Każdy, kto liczył, że „Huta Luna” będzie kolejnym blackmetalowym eksperymentem, może po przesłuchaniu płyty czuć się nieco zawiedziony. Nihil i spółka postanowili wrócić niejako do korzeni, czyli norweskiego brzmienia. W warstwie muzycznej wszystko się zgadza, ale nie ma typowego dla poprzednich wydawnictw efektu „wow”. Mało na płycie odmiennych, nietypowych środków wyrazu. Jest energia, która niemalże kipi, wciągając do świata Furii, ale brak w tym wszystkim elementu zaskoczenia. Moim zdaniem... to dobrze, ponieważ bardzo cenię sobie wczesne płyty katowickiej formacji i doceniam fakt, że postanowili do nich wrócić – nie zapominajmy wszak, że „Martwa polska jesień” z 2007 roku, czyli debiut zespołu, to jedna z najlepszych polskich blackmetalowych płyt w historii.

Warto jednocześnie wspomnieć, że fraza „Huta Luna” pojawia się w zamykającym płytę „Księżyc Milczy Luty” utworze „Zwykłe czary wieją”. Wydawać by się mogło, że oba albumy stanowić będą spójną całość, że ta nowa będzie kontynuacją poprzedniej. Po zapoznaniu się z premierowym materiałem przyznać muszę jednak, że tak się nie stało. W niektórych aspektach są podobne, ale jednak w większości całkowicie różne. Muzycy z Furii postanowili, jak to mają w zwyczaju, wszystkich zaskoczyć i pójść własną twórczą ścieżką, co oczywiście należy przyjąć za pozytyw. Powtarzalne, niemalże generyczne płyty to problem, z którym od lat zmaga się cała scena blackmetalowa, dlatego dobrze, że mamy Furię. Zespół, który robi to, co chce i niezmiennie ma sporo do zaoferowania.

Wracając jednak do rzeczy – na płycie „Huta Luna” nie brakuje typowych dla Furii melodii, swoistego znaku rozpoznawczego, a te najlepiej wybrzmiewają w utworach „Idź!”, „Gore!” oraz „Zamawianie wirujących Sarmatów (czwarte)”. Jest klimatycznie, jest mrocznie i niepokojąco. Na to w końcu czekaliśmy! Na pewno w warstwie muzycznej dzieje się mniej, niż na dwóch poprzednich płytach Furii. Nie ma tylu zwrotów akcji, nie ma tylu zaskoczeń, ale to nie wpływa na odbiór płyty. Ta wciąż jest spójna i fascynująca. Nie sposób nie wspomnieć również o wokalu, którego – przynajmniej w blackmetalowej formie – praktycznie na płycie nie uświadczymy. Śpiew zastąpiony został melorecytacjami, a ich forma przywodzi na myśl bardziej teatr, niż ekstremalny metal. Kolejne zaskoczenie, kolejny pozytyw.

Zawsze pod prąd, nigdy z prądem

Choć niektóre elementy z płyty „Huta Luna” wydają się brzmieć znajomo, Furia pozostaje Furią, czego dowodem jest zamykający krążek utwór „Księżyc, czyli Słońce”. Co w niej takiego wyjątkowego? Trwa ponad 27 minut i stanowi muzyczną przeciwwagę wobec tego, co znalazło się w pozostałych dziewięciu utworach. To swoista wariacja na temat muzyki jako takiej, pełna niepokojących dźwięków, stworzona gdzieś na pograniczu (takie można odnieść wrażenie) improwizacji i studyjnej dokładności.

Ostatni utwór na „Huta Luna” stanowi pełne niepokoju zamknięcie naprawdę udanej płyty, a także daje nadzieję na to, że Furia jeszcze nie raz i nie dwa nas zaskoczy. Na co oczywiście, jako wielki fan twórczości katowickiej formacji, szczerze liczę.

Michał Grzybowski

Wejdź na FORUM!
Linki artykułu
Kopiuj link:
Skopiowano do schowka

Wklej link na stronę:
Skopiowano do schowka

 

Komentarze (1) / skomentuj / zobacz wszystkie

Paweł Kopeć
11 października 2023 o 14:41
Odpowiedz

"Huta Lenina"!?

~Paweł Kopeć

11.10.2023 14:41
1