Strona używa cookies. Jeśli nie wyrażasz zgody na używanie cookies, zawsze możesz wyłączyć ich obsługę w swojej przeglądarce internetowej. Polityka Cookies
Akceptuję

Depeche Mode – „Memento Mori”. Muzyka dla duszy [RECENZJA]

Muzyka
|
24.03.2023

Mamy do czynienia z jedną z najgorętszych muzycznych premier ostatnich miesięcy. Choć jeszcze niedawno wydawało się, że Depeche Mode zakończy działalność, dwaj pozostali muzycy nie tylko ogłosili trasę koncertową, ale również zapowiedzieli nowy album – „Memento Mori”. Ten właśnie ujrzał światło dzienne, elektryzując miłośników rocka, elektroniki i wielu innych gatunków muzycznych.

„Memento Mori” - okładka płyty
Okładka płyty „Memento Mori” | mat. pras.

Gdy w maju 2022 roku zmarł Andy Fletcher, miłośnicy twórczości Depeche Mode pogrążyli się w żałobie. Może klawiszowiec nie był kluczowym członkiem legendarnej brytyjskiej formacji, ale trudno było sobie wyobrazić Depeszów bez niego. Gdy wszyscy oczekiwali informacji o zakończeniu działalności, Dave Gahan i Martin Gore poinformowali o... premierze nowej płyty i zapowiedzieli – trasę koncertową. Legendarny duet pojawi się w Polsce dwukrotnie – 2 sierpnia zagrają na PGE Narodowym w Warszawie, a 4 sierpnia w krakowskiej Tauron Arenie.

Podczas obu występów rozbrzmią na pewno największe przeboje Depeche Mode, ale również utwory z najnowszej płyty zatytułowanej „Memento Mori”. Ta właśnie pojawiła się na półkach sklepowych i w streamingu, elektryzując cały muzyczny świat. Pytanie jednak brzmi, czy warto było czekać na ten album z zapartym tchem przez tyle miesięcy?

Spokój, melancholia i... elektronika

Choć tytuł nowej płyty może sugerować, że najnowsze dzieło Depeche Mode to hołd dla zmarłego niedawno Fletchera, sprawa jest o wiele bardziej złożona. Oczywiście muzycy podkreślali, że podczas jej tworzenia wydarzenie to było kluczowym, ale nie jedynym, które ich inspirowało. Chcieli podejść do zagadnienia śmierci – szeroko rozumianej – bardziej uniwersalnie, pokazując jej liczne oblicza. Sugerowały to już pierwsze opublikowane single. O ile „Ghosts Again” to bardziej dyskotekowe, radiowe brzmienie, o tyle w „My Cosmos is Mine” można wyczuć nostalgiczny, mroczny ton. Zresztą mnie drugi z wymienionych utworów, które mieliśmy okazję przesłuchać przedpremierowo, zdecydowanie bardziej przypadł do gustu. Swoją budową i klimatem, wszechobecną melancholią. Fakt, że to właśnie ten utwór otwiera album „Memento Mori”, jest w mojej ocenie znamienny.

Mając dostęp do całej płyty, nieco lepiej zrozumiałem ideę stojącą za „Ghosts Again”, ale nadal nie do końca wiem, dlaczego to właśnie on stanowił promocyjną oś nowej płyty. Na krążku z łatwością można znaleźć o wiele ciekawsze – w warstwie muzycznej i tekstowej – utwory. Niewykluczone, że to właśnie ten singiel został wybrany przez wytwórnię jako najłatwiejszy do „strawienia” przez niedzielnych słuchaczy, którzy nie utożsamiają się z Depeche Mode. Jeśli tak, to zgoda, faktycznie jest to najlżejszy ze wszystkich utworów z „Memento Mori”.

Kompozycje „Don’t Say You Love Me”, „Soul With Me”, „Before We Drawn” czy zamykająca płytę „Speak To Me” to ponownie dużo większy ciężar gatunkowy i emocjonalny. Utwory są wolniejsze i – podobnie jak wspomniany już „My Cosmos is Mine” – bardziej melancholijne. Jednocześnie mniej elektroniczne od pozostałych. Duże wrażenie zrobił na mnie kawałek „Waggie Tongue”, który jest wyraźnym nawiązaniem do wczesnych albumów Depeche Mode. Zresztą nowy album to prawdziwa mieszanka wszystkiego, co do tej pory nagrał zespół. Można odnieść wrażenie, że na swojej piętnastej płycie nie tylko składają hołd Fletcherowi, ale całej swojej dotychczasowej twórczości.

Kolejne odsłuchy „Memento Mori” utwierdzają mnie w przekonaniu, że to album, który powstał... nie z myślą o fanach. Że to próba ukojenia emocji samych muzyków, którzy chcieli przekazać światu swoje przemyślenia i swój ból. Pomijając to nieszczęsne „Ghosts Again”, które do mnie nie trafia, mamy do czynienia z muzyką dla duszy, nie z muzyką dla mas czy stacji radiowych. Na pewno niełatwą w odbiorze, ale bez wątpienia ciekawą i wielowarstwową. Na pewno mało przebojową, ale odnoszę wrażenie, że nikt na taką nie liczył. Zresztą już sam tytuł płyty sugerował, że będzie raczej poważnie i z przemyśleniami – o życiu, o śmierci, o ludzkiej egzystencji.

Powyżej oczekiwań

Jeśli chodzi o produkcję „Memento Mori”, to jest to najwyższa półka. James Ford i Marta Salogni, odpowiedzialni za ten proces, zadbali o najdrobniejsze detale. Brzmienie jest czyste, a imponujące instrumentarium doskonale słyszalne. Podobnie jak wpleciona w wielu miejscach elektronika.

Depesze nagrali album ważny i spójny, na wielu płaszczyznach imponujący, choć trudny w odbiorze. Niektórzy mogą potrzebować kilku odsłuchów, żeby się do niego przekonać, ale to dobrze – wydaje się, że odbiorcy mają już dość radiowej papki, którą są na każdym kroku karmieni. Przyznam się szczerze, że nie jestem miłośnikiem najnowszej twórczości Depeche Mode, ale „Memento Mori” przypadło mi do gustu. Bo jest inne, bo jest jakieś. Czy to najlepszy album zespołu w XXI wieku? Moim zdaniem tak.

Michał Grzybowski

Wejdź na FORUM!
Linki artykułu
Kopiuj link:
Skopiowano do schowka

Wklej link na stronę:
Skopiowano do schowka

 

Komentarze (1) / skomentuj / zobacz wszystkie

Paweł Kopeć
18 października 2023 o 13:45
Odpowiedz

Jak Marduk, choć ten ostatni jest lepszy.
Niestety, DM po przeprowadzce do USA stał się nijaki, mdły i nudny.
Ech te stare płyty DM; lata 80- te!

~Paweł Kopeć

18.10.2023 13:45
1