Strona używa cookies. Jeśli nie wyrażasz zgody na używanie cookies, zawsze możesz wyłączyć ich obsługę w swojej przeglądarce internetowej. Polityka Cookies
Akceptuję

Alice Cooper wydał album „Road”. Z dystansem, klasą i werwą [RECENZJA]

Muzyka
|
27.08.2023

Kto był ostatnio na polskim koncercie zespołu Hollywood Vampires ten wie, że dla Alice Coopera czas się zatrzymał. Legenda rockowych scen, urodzona w 1948 roku, nie planuje emerytury. Nie tylko koncertuje, ale również nagrywa. Właśnie światło dzienne ujrzał jego… dwudziesty drugi solowy album!

„Road” - okładka płyty
Okładka płyty „Road” Alice Coopera | mat. pras.

Alice Cooper jest jednym z tych rockowych artystów, którzy właściwie niczego już nie muszą. Jego wkład w rozwój i popularyzację gatunku jest niezaprzeczalny. 75-latek powiedział nie tak dawno, że nie planuje odchodzić na emeryturę – gdy zabraknie mu sił, żeby występować, będzie wiedział, że to koniec. Żadnego zawieszania mikrofonu na kołku. Wydaje się, że planuje dotrzymać słowa, ponieważ właśnie pojawił się dwudziesty drugi solowy (a dwudziesty dziewiąty w ogóle) album Coopera. Wydawnictwo „Road” to trzynaście premierowych kompozycji, których motywem przewodnim jest droga. Nie tylko w rozumieniu trasy koncertowej, ale również podróży artysty przez życie.

Alice Cooper zaprosił do studia swoich koncertowych współpracowników – Ryana Roxie (gitara), Chucka Garrica (bas), Tommy’ego Henriksona (gitara), Glena Sobela (perkusja) oraz Nitę Strauss (gitara). Produkcją krążka zajął się natomiast jeden z najlepszych specjalistów, Bob Ezrin, który z Cooperem współpracuje od lat 70. XX wieku. W gościnnej roli na płycie usłyszeć możemy ponadto Kane’a Robertsa, byłego współpracownika Alice’a, a także Toma Morello z Rage Against the Machine.

Stara szkoła, nowe brzmienie

Płytę otwiera przebojowy „I’m Alice”, w którym wokalista wita się ze swoimi fanami. Czuć, że podczas nagrywania płyty był wyluzowany, ponieważ całość brzmi świeżo, a sam zainteresowany ma dystans do siebie i słuchaczy. Alice bawi się formą, bo… kto mu zabroni? Już pierwszy utwór pokazuje, że mamy do czynienia ze świetnie wyprodukowaną płytą, na której nie ma surowości znanej z poprzednich wydawnictw Coopera, na których chciał brzmieniem powrócić do lat 70. Tutaj jest czysto i nowocześnie, ale bez zbędnego kombinowania (Bob Ezrin to jednak fachura).

Na płycie nie brakuje gitarowych popisów, których autorką jest najczęściej Nita Strauss – jedna z najciekawszych rockowych gitarzystek. Szczególnie dobrze wypada w mrocznym „Dead Don’t Dance”. Obojętnie nie wypada przechodzić również obok „Go Away”, „White Line Frankenstein” (tutaj z Morello) i „The Big Goodbye” – są chwytliwe, z heavymetalowym sznytem. Dla odmiany „Rules Of The Road” to rock z elementami boogie, w którym świetnie wypada bas Garrica. Czym byłby rockowy album bez ballady? Zdaniem Alice’a to pozycja obowiązkowa – na „Road” w postaci „Baby Please Don’t Go”. Nie ma jednak smęcenia, tylko świetnie poprowadzony, nieco melancholijny utwór z delikatnym pazurem.

Co niezwykle ważne, na najnowszej płycie Alice Cooper wciąż brzmi znakomicie – ma mocny i czysty głos i, takie mam wrażenie, nie jest to zasługa nowoczesnej technologii. Kto widział ostatnie koncerty legendy rocka, ten wie, że wciąż ma tę moc. Jego głos jest zadziorny i zachrypnięty, potrafi się nim bawić, zaskakując barwną i brzmieniem. Aż trudno uwierzyć, że mówimy tutaj o człowieku, który biega po rockowych scenach od 1964 roku! Wciąż ma ochotę się bawić i wygłupiać, czego najlepszym dowodem jest jego płyta.

Alice Cooper – nie do zdarcia!

„Road” to dobry rockowy album, w który mieszają się różne wpływy. To jednocześnie ostateczny dowód na to, że Cooper jest genialnym muzykiem, który nie tylko ma niesamowite możliwości wokalne, ale również świetnego nosa do wyboru studyjnych współpracowników. Bo choć najnowsza jego płyta to solowe dzieło, daje każdemu kilka minut na wykazanie się – dlatego na płycie zachowany jest odpowiedni balans.

Obok wykrzyczanych fragmentów są solówki, a kompozycje są zróżnicowane. W mojej ocenie, a mam już kilka odsłuchów za sobą, „Road” to rzadki przypadek płyty, na której nie ma słabych utworów, zapychaczy. Oczywiście – nie wszystkie są przebojowe jak chociażby „White Line Frankenstein” czy „Welcome to the Show”, ale podczas słuchania nie ma nudy. A nie ma jej dlatego, że ciągle dzieje się coś nowego i nieoczywistego. Brawo panie Alice, brawo!

Michał Grzybowski

Wejdź na FORUM!
Linki artykułu
Kopiuj link:
Skopiowano do schowka

Wklej link na stronę:
Skopiowano do schowka

 

Komentarze (0) / skomentuj / zobacz wszystkie