Strona używa cookies. Jeśli nie wyrażasz zgody na używanie cookies, zawsze możesz wyłączyć ich obsługę w swojej przeglądarce internetowej. Polityka Cookies
Akceptuję

„Tokyo Vice” – zbrodnia w Kraju Kwitnącej Wiśni. Recenzujemy nowy serial HBO

Książka, film
|
05.05.2022

Dość niespodziewanie „Tokyo Vice” stało się jednym z najwyżej ocenianych oryginalnych seriali HBO ostatnich miesięcy. Niespodziewanie, bo – poza dobrym zwiastunem – niewiele przed premierą o nim wiedzieliśmy. Dobrze jednak, że nie utonął gdzieś w zalewie innych premier kwietnia.

„Tokyo Vice”. Kadr
„Tokyo Vice” – bohaterowie serialu | fot. mat. pras. HBO

Japonia lat 90. XX wieku i pozornie niczym niewyróżniająca się historia dziennikarza, którego marzeniem jest praca w jednej z największych japońskich gazet. Może początek historii „Tokyo Vice” nie porywa, ale nie należy oceniać książki po okładce. Praktycznie bez promocji, bo w sieci pojawił się jedynie zwiastun (tak na marginesie bardzo klimatyczny), serial mógł umknąć. Gdzieś w zalewie premier, których w kwietniu nie brakowało na wszystkich popularnych platformach streamingowych, zaginąć. Na szczęście widzowie są zawsze czujni i jeśli coś jest godnego uwagi, dadzą o tym znać – czy to w mediach społecznościowych, czy na branżowych portalach.

Popularność „Tokyo Vice” budowała się etapami, ponieważ – HBO nadal tak robi – premiery nie miał cały sezon jednocześnie. Osiem odcinków pojawiło się na platformie i kanale telewizyjnym w okresie od 7 do 28 kwietnia. To budowanie napięcia zaplanowane przez stację okazało się dobrym rozwiązaniem, ponieważ zwiększało jednocześnie zainteresowanie produkcją. Po pierwszych dwóch odcinkach pojawiło się sporo artykułów zachęcających do zapoznania się z „Tokyo Vice”, a kilka tygodni później nie brakowało już tych sugerujących, że mamy do czynienia z prawdziwą serialową perełką.

„Tokyo Vice” - plakat
Amerykański plakat „Tokyo Vice” | 
mat. pras. HBO

O czym opowiada „Tokyo Vice”?

Historia opowiedziana w produkcji HBO luźno bazuje na reportażach zawartych książce o tym samym tytule, autorstwa Jake’a Adelsteina. Tak też nazywa się główny bohater serialu. Przenosimy się do lat 90. XX wieku. Młody dziennikarz z Ameryki ma jeden cel, do którego dąży niezależnie od wszystkiego – chce zostać pierwszym niepochodzącym z Japonii dziennikarzem w jednej z największych japońskich gazet.

Zaliczenie trudnego testu to dopiero początek. Bo gaijin, czyli obcy, musi poradzić sobie z uprzedzeniami, niechęcią, nieufnością. Musi poznać kulturę Japonii i ją zrozumieć. Bohater na każdym kroku słyszy, że to nie jest miejsce dla niego. On jednak nie przestaje walczyć o swoje cele i marzenia. Wie, że rozwiązaniem będzie napisanie najlepszego artykułu do sekcji kryminalnej poczytnego dziennika. Punktem zaczepienia jest fakt, że fascynuje go Yakuza. Dochodzi do wniosku, że dobrym na to sposobem będzie penetrowanie tokijskich ulic i zakamarków. Tam na pewno znajdzie się jakaś mroczna historia, którą będzie mógł opisać...

Ciekawa i odświeżająca konstrukcja

Początek serialu „Tokyo Vice” może być przytłaczający. Bo nie dość, że pojawia się sporo wątków i bohaterów, to jest to zupełnie inna kultura i obyczaje, które dla nas – Europejczyków – mogą być początkowo trudne do zaakceptowania i zrozumienia. Historia jednak jest na tyle spójna i wciągająca, że szybko dajemy się jej porwać. To również zasługa świetnie napisanego głównego bohatera (w tej roli naprawdę utalentowany Ansel Elgort), który jest z jednej strony uparty, a z drugiej szalenie ambitny. Jednocześnie sprytny i pewny siebie. Nie wszystkie decyzje, które podejmuje, muszą nam się podobać, ale to w niczym nie przeszkadza. Serialowy Adelstein zawsze znajdzie jakieś wytłumaczenie swoich działań. A jak poniesie porażkę, to się podniesie i będzie próbował dalej. Trudno tego człowieka nie polubić.

Wątek Adelsteina jest kluczowy, ale w serialu nie brakuje również ciekawych historii pobocznych. Na szczególne wyróżnienie zasługują dwie – Samanthy, pracującej w eleganckim klubie dziewczyny, która zmuszona jest do poukładania sobie życia na nowo, a także Sato, który pnie się po szczeblach Yakuzy, ale który ma sporo dylematów moralnych związanych z coraz większym zaangażowaniem w funkcjonowanie organizacji przestępczej. Ich historie są ciekawe, świetnie opowiedziane i dopełniają jednocześnie wątek główny.

„Tokyo Vice” - kadr z serialu
Ciemna strona Tokyo... | fot. 
mat. pras. HBO

Japonia, którą warto poznać

„Tokyo Vice” to serial zarówno dla tych, którzy uwielbiają Japonię, jak i dla tych, którzy niewiele o niej wiedzą. Bo wszyscy po seansie będą zadowoleni. Twórcy duży nacisk położyli na prezentację świata – śledząc poczynania bohaterów serialu, widzimy jednocześnie, jak fascynującym i wielowymiarowym miastem jest Tokyo. Każdy kadr i każde ujęcie coś wnoszą. W świetle dnia możemy podziwiać niezwykłą architekturę zabytkowych ulic, a w nocy obserwować wymyślne neony i niecodzienne bilbordy, których nie brakuje w całym mieście. W końcu też wsiąkamy w przestępczy półświatek, a także widzimy, jak funkcjonuje walcząca z nim japońska policja. Choć większość z wydarzeń może nam wydawać się znane, wszystkie są na swój sposób egzotyczne, a co za tym idzie – fascynujące.

„Tokyo Vice” – czy warto?

Słowo „fascynujący” jest zresztą odpowiednie również w kontekście tego, jak ocenić można serial „Tokyo Vice”. Naszkicowany przez twórców – wśród których jest między innymi sam Michael Mann – świat jest spójny, wielowymiarowy, a przy tym ciekawy i wciągający. Podobnie jak sama historia, która nosi w sobie znamiona kryminału i thrillera, a przy tym garściami czerpie z najlepszych dzieł z pogranicza obu gatunków. Osiem odcinków oglądać można bez przerwy i z zapartym tchem. Czy słuszne jest stwierdzenie, że „Tokyo Vice” jest perełką wśród seriali HBO? Zdecydowanie! Wstępnie spekuluje się, że może powstać 2. sezon produkcji. Szczerze mówiąc, mam nadzieję, że tak się stanie.

Michał Grzybowski

Wejdź na FORUM!
Linki artykułu
Kopiuj link:
Skopiowano do schowka

Wklej link na stronę:
Skopiowano do schowka

 

Komentarze (0) / skomentuj / zobacz wszystkie