Strona używa cookies. Jeśli nie wyrażasz zgody na używanie cookies, zawsze możesz wyłączyć ich obsługę w swojej przeglądarce internetowej. Polityka Cookies
Akceptuję

„Pewnego razu na krajowej jedynce” – recenzja polskiego serialu Netfliksa

Książka, film
|
02.12.2022

Kino drogi? Dramat? Komedia? „Pewnego razu na krajowej jedynce” – najnowszy polski serial na platformie Netflix – to swoiste gatunkowe pomieszanie z poplątaniem. W produkcji, choć nie ma w niej wielkich gwiazd polskiego kina, drzemie jednak spory potencjał. Czy został w pełni wykorzystany?

„Pewnego razu na krajowej jedynce” – kadr z serialu
Jedna z bohaterek serialu „Pewnego razu na krajowej jedynce” | fot/ Netflix

Na Netfliksie, jak to na Netfliksie – dobre produkcje przeplatane są z przeciętnymi, produkowanymi raczej na ilość, a nie na jakość. Polacy jednak, czego dowodem jest chociażby recenzowana przeze mnie „Wielka woda”, wybijają się na tle twórców z innych europejskich krajów. Niedawno do naszego narodowego netfliksowego CV dodany został kolejny serial. Nosi on tytuł „Pewnego razu na krajowej jedynce” i został wyreżyserowany przez Dorotę Trzaskę.

Choć ostatnio w produkcjach zamawianych przez giganta streamingu nie brakowało wielkich gwiazd polskiego kina, akurat w przypadku najnowszej produkcji nie mamy do czynienia z nazwiskami z pierwszych stron gazet. W „Pewnego razu na krajowej jedynce” pojawili się Juliusz Chrząstowski („Boże Ciało”), Łukasz Garlicki („Rojst ‘97”), Anna Ilczuk („Szadź”), Jaśmina Polak („Mowa ptaków”), Michał Sikorski („Otwórz oczy”) czy Maja Wolska („Zenek”). Nazwiska ciekawe, choć nieelektryzujące. Ocenianie jednak serialu po obsadzie byłoby absurdem, dlatego przejdźmy do rzeczy.

„Pewnego razu na krajowej jedynce” – fabuła serialu

Kilka przypadkowych osób spotyka się w jednym samochodzie – mają do pokonania drogę z Łodzi do Cieszyna. Kierowcą jest Leon, który wiezie swoją córkę Diankę do Czech, do kliniki aborcyjnej. W aucie jest również Klara, która – takie można odnieść wrażenie – jest na skraju załamania nerwowego. Ostatnim współtowarzyszem podróży jest Wojtek, który jedzie na spotkanie z kobietą poznaną w internecie. Szkopuł w tym, że nie powiedział jej o sobie ani jednego słowa prawdy.

Na skutek zbiegu okoliczności wspomniana grupa osób zamienia się na samochody z Emilem, który właśnie dokonał napadu na bank. W bagażniku jego pojazdu były dwa miliony złotych. Nie dość, że Emil rusza w pościg za swoim łupem, to dodatkowo o pieniądze walczy prostytutka Celina. Szalony wyścig po wielkie pieniądze zamienia się w dramatyczną walkę o przetrwanie.

„Pewnego razu na krajowej jedynce” – plakat
„Pewnego razu na krajowej jedynce” – plakat | Netflix

„Za” i „przeciw”

Historia jest nieskomplikowana, ale bez wątpienia wciągająca. Wynika to przede wszystkim z konstrukcji bohaterów, którzy są „jacyś”. Każdy ma swoją historię, każdy ma swoje motywacje. Jednych poznajemy lepiej, chociażby poprzez retrospekcje, innych gorzej – na podstawie rozmów i zachowań. Najciekawiej napisany został bez wątpienia Emil, czyli czarny charakter w filmie „Pewnego razu na krajowej jedynce”. Choć mówi mało, jest postacią z kilku powodów fascynującą. Na duże brawa zasługuje odpowiedzialny za zdjęcia Jakub Czerwiński – realizacja wizualna to w mojej ocenie najmocniejsza strona serialu.

Wspomniałem już o aktorach, którzy – choć w wielu wypadkach dopiero się uczą – poradzili sobie naprawdę dobrze. To również zasługa nieźle napisanych dialogów, a także spójnej historii. Ciekawie wypadł Chrząstowski. Na brawa zasługują również Ilczuk oraz Polak. Spójne, wiarygodne kreacje, które bez wątpienia dodały produkcji jakości.

Było o dobrych stronach, pora na niedociągnięcia, bo tych niestety w „Pewnego razu na krajowej jedynce” również nie brakuje. Przede wszystkim problemem w mojej ocenie jest fakt, że serial ma aż sześć odcinków. Na dobrą, acz nieskomplikowaną historię to po prostu zbyt dużo. Twórcy momentami musieli improwizować, żeby zająć jakoś czas, który musieli wykorzystać. Tak zwane „dłużyzny” są problemem serialu Trzaski. Wydaje mi się, że wystarczyłyby cztery epizody, a nawet – jak by niektóre wątki rozsądnie skompresować – półtoragodzinny film. Najzwyczajniej w świecie zabrakło scenariusza i ciekawych wątków pobocznych.

Czegoś zabrakło...

Opowiedziana w „Pewnego razu na krajowej jedynce” historia jest oryginalna, niesztampowa, ale wydaje się, że jej potencjał nie został w pełni wykorzystany. Twórcy miotają się pomiędzy gatunkami, z jednej strony proponując klasyczny film drogi, a z drugiej niekiedy mało śmieszną komedię z elementami dramatu. Taka forma niekiedy faktycznie się sprawdza, ale niestety nie do końca w tym wypadku, bo prawdopodobnie jest efektem braków warsztatowych twórców. Owszem, na ekranie dzieje się momentami dużo i dynamicznie, ale często niewiele z tego koniec końców wynika. Bo sceny są niekiedy tylko po to, żeby były.

Gdyby popracować nad scenariuszem, mielibyśmy do czynienia z serialem bardzo dobrym, może nawet wyznaczającym standardy, a tak mamy dobrą, acz niewybitną produkcję. Produkcję, którą  mogę jednak polecić. To przede wszystkim zasługa świetnych zdjęć, dialogów i niezłego aktorstwa. Jeśli więc ktoś lubi nietypowe kino dramatyczne i ma ze dwa wolne wieczory, powinien dać szansę „Pewnego razu na krajowej jedynce”. Nie wykluczam, że będzie ukontentowany, ale nie zdziwię się też, jak nie będzie. Taki to właśnie tytuł.

Serial „Pewnego razu na krajowej jedynce” zadebiutował na platformie Netflix 1 grudnia.

Michał Grzybowski

Wejdź na FORUM!
Linki artykułu
Kopiuj link:
Skopiowano do schowka

Wklej link na stronę:
Skopiowano do schowka

 

Komentarze (1) / skomentuj / zobacz wszystkie

Piotrek
06 grudnia 2022 o 01:23
Odpowiedz

Fajny serialik na wieczor przy delikatnym drinku. Momentami naprawde dobre kino.

~Piotrek

06.12.2022 01:23
1