To nie jest tak, że tylko polskim piłkarzom się nic nie udaje i po krótkiej zagranicznej przygodzie wracają do swojej ligi z podkulonym ogonem. W innych krajach również tak bywa. W naszym wypadku jednak nie dość, że dzieje się to bardzo często, to dodatkowo tracimy szansę na wartościowego zawodnika w reprezentacji. A utalentowanych graczy, nie oszukujmy się, nie ma w Polsce tak wielu, jak w Hiszpanii, Niemczech oraz Włoszech, nie wspominając o Francji.
Kiedy więc młody ligowiec w naszym kraju kopnie parę razy prosto, zdobędzie kilka bramek, to natychmiast rozpoczyna się ogólnokrajowa debata – czy jego następnym przystankiem będzie Barcelona, czy może jednak Manchester United? W obroty biorą go natychmiast agenci, a także prezes, który ma nadzieję na młodym sporo zarobić. I taki nieopierzony, średnio przygotowany przez polską szkółkę piłkarz trafia do lepszej ligi, gdzie zwyczajnie nie daje rady. Brzmi to nieprzyjemnie, ale jest niestety boleśnie prawdziwe. I ani szefowie polskich klubów, ani sami piłkarze nie uczą się na błędach swoich poprzedników.
Poniżej prezentujemy polskich zawodników, którym wieszczono wielką międzynarodową karierę, a którzy – z różnych powodów – nie wykorzystali swojej szansy i nie uwolnili potencjału:
Dawid Janczyk
Piłkarz, który chyba już na zawsze pozostanie „największym zmarnowanym polskim talentem w historii”. Gdy w wieku 20 lat za ogromne pieniądze przechodził z Legii do rosyjskiego CSKA, wszyscy byli przekonani, że to tylko przystanek na dalszej, wspaniałej drodze. Drodze usłanej sukcesami w klubie i kadrze. Młody piłkarz zbyt często jednak zatrzymywał się w barze i kasynie, zamiast centrum treningowym, co doprowadziło go na samo dno. Walcząc z nałogiem alkoholowym, tuła się obecnie od klubu do klubu. Ostatnio 35-letni Janczyk dołączył do klubu Sadownik Waganiec. To chyba mówi wszystko...
Maciej Terlecki
W 1993 roku zdobył złoto Mistrzostw Europy z młodzieżową reprezentacją Polski (U-16), będąc jej czołowym zawodnikiem. Doskonały start. Szczególnie że niedługo po tym zgłosił się po Terleckiego belgijski Anderlecht. Idealny przystanek w drodze do wielkiej kariery. Tam jednak zawodnik się nie przebił i rozpoczęła się jego wieloletnia tułaczka po polskich klubach. W ŁKS-ie i Widzewie (1994-99) jeszcze jako tako szło, ale później było już tylko gorzej. Gdy na szyi Terleckiego zawisł złoty medal, na pewno inaczej wyobrażał sobie swoją piłkarską karierę.
Marek Citko
Marek również miał wszystko, żeby stać się piłkarzem klasy światowej. Strzelał seryjnie w Widzewie, a także przebił się do pierwszego składu reprezentacji (strzelił gola Anglii!). Kiedy wydawało się, że transfer do wielkiego klubu jest kwestią czasu, wydarzył się dramat. Citko zerwał ścięgno Achillesa, a rekonwalescencja trwała 16 miesięcy. Nigdy nie osiągnął poziomu sprzed kontuzji. W reprezentacji już nie zagrał, a zamiast do wielkiego klubu, trafiał do słabszych ekip z Polski i Europy. Grał w nich mało i bez sukcesów.
Igor Sypniewski
Do pewnego momentu kariera Sypniewskiego układała się wzorowo – najpierw pokazał się w polskiej lidze, a następnie ruszył do Grecji. W Panathinaikosie rozegrał ponad 50 spotkań, w których strzelił 8 goli. Już wtedy jednak grał w kratkę. Szybko okazało się, że zawodnik zmaga się z uzależnieniem od alkoholu. Nie potrafił ustabilizować formy, a kluby zmieniał jak rękawiczki. Nigdy nie wspiął się na najwyższy poziom, choć miał ku temu wszelkie predyspozycje.
Radosław Matusiak
Mając 24 lata, Matusiak trafił do włoskiego Palermo. Wcześniej był czołowym strzelcem polskiej ligi, brylując najpierw w ŁKS-ie, a później w GKS-ie Bełchatów. Wydawało się, że tak rodzi się jeden z najlepszych snajperów polskiej kadry. Napastnik, którego potrzebowaliśmy jak tlenu. Ale włoska przygoda okazała się całkowicie nieudana. Matusiak nie dostał zbyt wielu szans, później trafił do dużo słabszego holenderskiego Heerenveen, ale tam również się nie przebił. W końcu wrócił do Polski, gdzie także nie potrafił pokazać formy sprzed zagranicznego wyjazdu.
Jakub Kosecki
Ojciec Jakuba, Roman, w latach 90. XX wieku z powodzeniem grał w takich klubach jak Atlético Madryt, Galatasaray czy Osasuna. Oczywiście talent do piłki niekoniecznie musi być dziedziczny, ale akurat – wszystko na to wskazywało – Jakub mógł mieć coś z ojca. Potencjał, którego nigdy nie wykorzystał. Powodem były problemy z mentalnością. Zawodnik często więcej czasu poświęcał na promowanie własnej osoby czy wymyślne stroje niż trenowanie. Odbił się od klubów w Niemczech i Turcji (wcale nie najmocniejszych) i wrócił w 2021 roku do Polski. Ekstraklasy również nie zawojował.
Rafał Grzelak
Grzelak, podobnie jak wspomniany wcześniej Terlecki, święcił triumfy w młodzieżówce. W 2001 roku z kadrą U-18 zdobył nawet mistrzostwo Europy. Choć lewy pomocnik miał ogromne możliwości, nie wszystko poszło po jego myśli. W 2002 trafił do niemieckiego MSV Duisburg, gdzie niestety nie dał rady przebić się do składu. Wrócił do Polski, żeby odbudować formę. Później były jeszcze przygody w Grecji czy Portugalii, ale nigdzie Grzelak nie zachwycił. W młodym wieku prorokowano, że będzie to zawodnik klasy światowej. Niestety nie sprostał tym oczekiwaniom.
Rafał Wolski
Bardzo udany sezon 2012/13 w Legii i transfer do włoskiej Fiorentiny. Świetny technicznie, z wizją gry i ciągiem na bramkę – Wolski był kolejną wielką nadzieją polskiej piłki. Wyjazd do Italii okazał się jednak niewypałem. Później były wypożyczenia, ale zawodnik zawsze grał poniżej możliwości. W końcu odbudował formę w Wiśle Płock, gdzie gra z powodzeniem do dzisiaj. To cieszy, ale nie zapominajmy, że dekadę wcześniej liczono, że Wolski będzie zawodnikiem klasy międzynarodowej...
Marcin Burkhardt
Na początku XXI wieku brylował w Amice i Legii, a następnie trafił najpierw do IFK Norrköping (gdzie grał nieźle), a następnie do Metalista Charków. I wszystko się posypało. Próbował odbudować się w Jagiellonii, a następnie jeszcze raz spróbować swoich sił za granicami kraju. Bezskutecznie. Kolejny powrót do Polski był jeszcze mniej udany, a Burkhardt nie mógł zagrzać miejsca w żadnym – mniejszym lub większym – klubie. Obecnie kopie już jedynie amatorsko w KTS Weszło. Nie tak miała potoczyć się kariera 10-krotnego reprezentanta Polski.
Michał Janota
Zaczynał nietypowo, ponieważ w Holandii. Do szkółki Feyenoordu trafił w wieku zaledwie 16 lat, a niedługo później do pierwszej drużyny. Zagrał w niej jednak tylko sześć meczów i rozpoczęła się jego tułaczka po innych, słabszych klubach. W holenderskim Go Ahead Eagles było jeszcze nieźle, ale później niestety forma Janoty spadała z sezonu na sezon. Ostatecznie nie poradził sobie nawet na polskim gruncie, pogrążając się w przeciętności. A sugerowano, że miał być filarem kadry... w której nawet nie miał okazji zadebiutować.
Michał Grzybowski
Wejdź na FORUM! ❯
Komentarze (0) / skomentuj / zobacz wszystkie