Strona używa cookies. Jeśli nie wyrażasz zgody na używanie cookies, zawsze możesz wyłączyć ich obsługę w swojej przeglądarce internetowej. Polityka Cookies
Akceptuję

Polska piłka nożna w 2022 roku. Jest źle, a będzie... jeszcze gorzej?

Na luzie
|
12.08.2022

Wczoraj, po męczarniach, Lech Poznań – aktualny Mistrz Polski – awansował do kolejnej rundy kwalifikacji Ligi Konferencji Europy, czyli pucharu pocieszenia dla słabszych zespołów. Na tym samym etapie jest Raków Częstochowa. I to w zasadzie, jeśli chodzi o piłkę klubową, tyle. Stajemy się europejskim słabeuszem, choć w ligę pompowane są ogromne pieniądze. Dlaczego tak się dzieje?

Polska ekstraklasa
Piłkarskie derby Krakowa | fot. Piotr Drabik/flickr

Polska piłka klubowa, choć dofinansowana i wciąż popularna, stacza się na europejskie dno. To brutalna, ale niestety trafna diagnoza. Sporadyczne występy na poziomie faz grupowych, w których zwykle wszystko kończy się serią przygnębiających porażek, to szara rzeczywistość, do której już każdy polski kibic zdążył się przyzwyczaić. Szczególnie że wspomniane granie w grupie – jak już Ligi Europy, nie Ligi Mistrzów – to i tak osiągnięcie, o którym większość naszych reprezentantów na arenie międzynarodowej może pomarzyć. Bo w czasie eliminacji mnożą się kompromitujące porażki z drużynami znacznie, przynajmniej w teorii, słabszymi, które dysponują znacząco niższym budżetem, niż kluby z Ekstraklasy. Wygrywają jednak ambicją, wolą walki, a często – piłkarską jakością.

Bo choć w polskiej lidze, jak na realia rozgrywek ze średniej europejskiej półki, pieniądze są duże, to nie przekłada się to na sportową jakość. W ostatnich latach w fazie grupowej Ligi Mistrzów zagrały takie zespoły jak Malmö FF, BSC Young Boys, FC Midtjylland, Ferencvárosi TC, FK Krasnodar czy KRC Genk. O sukcesach malutkich klubów w Lidze Europy czy stworzonej niedawno Lidze Konferencji Europy pisał nie będę, bo nie wypada kopać leżącego. Zresztą najlepszym odzwierciedleniem stanu polskiej piłki klubowej niech będzie ranking UEFA, w którym zajmujemy... 28. miejsce (ze współczynnikiem 15,875)! Wyprzedzają nas takie ligi jak cypryjska, węgierska, bułgarska, rumuńska czy słowacka. To tylko statystyki i liczby, ale doskonale oddają pozycję Ekstraklasy na europejskim podwórku. Ale skoro nie chodzi o budżet, to o co chodzi?

Pieniądze nie grają

Choć ta piłkarska prawda nie zawsze, gdy spojrzy się na dofinansowane przez szejków kluby, ma rację bytu, wciąż jednak ma pokrycie w rzeczywistości. A najlepiej widać to właśnie na przykładzie naszego krajowego podwórka. W tym jednak problem, że w polskiej piłce pieniądze są, ale są one fatalnie wydawane. Przejadane przez zarząd, prezesów, rady nadzorcze i w końcu piłkarzy. Piłkarzy, których ściąga się do Polski kusząc wysokimi kontraktami. Problem w tym, że w dużej części przypadków są to zawodnicy o kiepskich umiejętnościach, którzy zwyczajnie nie mogli się załapać nigdzie indziej, więc wybrali polskie podwórko. Żeby trochę zarobić i, jak się poszczęści, za rok czy dwa udać się do ligi z większymi perspektywami. Niestety, większości się nie udaje zrealizować tego planu, pogrążając się w ligowej przeciętności.

Polskie kluby zarabiają na prawach telewizyjnych, bez problemu znajdują sponsorów, (o dziwo!) wypełniają stadiony kibicami, a także są w stanie za niezłe pieniądze wytransferować co zdolniejszych piłkarzy. Pieniądze zatem są. Sęk w tym, że jak już się w kasie klubowej pojawią, to nikt nie myśli o rozsądnym ich zainwestowaniu. To prowadzi nas do kolejnego problemu, z którym od lat boryka się polska piłka...

Brak zarządzania i długoterminowych planów rozwoju

Coraz więcej klubów próbuje być jak Ajax Amsterdam. Oczywiście zachowując w tym wszystkim odpowiednią skalę. Filozofia jest prosta – zainwestować w szkółkę młodzieżową, trenować adeptów piłkarstwa, doprowadzać ich do poziomu zawodników obiecujących, ograć na arenie lokalnej i międzynarodowej, a następnie puścić w świat. Za dziesiątki milionów euro. To trudne zadanie, ale jak najbardziej możliwe do zrealizowania. Robi tak wiele klubów, odnosząc przy tym sportowe i finansowe sukcesy.

Podobnie do sprawy w ostatnim czasie podszedł Lech Poznań, który faktycznie w szkółkę zainwestował. I dało to efekty, bo klub zarobił dużo pieniędzy po transferach takich piłkarzy jak Moder, Kamiński czy Jóźwiak. Problem w tym, że zarobione w ten sposób pieniądze nie napędziły tej maszyny. W klubie grają zagraniczni, często przepłacani piłkarze, a młodzieży póki co za dużo nie ma. A drużyna znów popada w przeciętność, czego najlepszym dowodem są męczarnie w kwalifikacjach Ligi Konferencji Europy z islandzkim zespołem. Zespołem, którego budżet jest mniejszy, niż niedawnego spadkowicza z Ekstraklasy, Górnika Łęczna. Mówimy tutaj więc o finansowej przepaści, której na boisku nie było widać. Bo przecież pieniądze nie grają, prawda?

W innych polskich klubach jest jeszcze gorzej. Pieniądze wpadają i – takie można odnieść wrażenie – gdzieś przepadają. Nikt nie myśli o przyszłości, nie inwestuje w szkółkę czy perspektywicznych zawodników. Po sprzedaży utalentowanego młodego zawodnika, który jakimś cudem się zaplątał w kadrze zespołu, dziurę po nim zapełnia się podstarzałym kopaczem, który nie ma zbyt wiele do zaoferowania. A jakość piłkarska całego klubu krok po kroku spada.

Bo lepszy stary Słowak niż młody Polak...

Broń Boże, nie mam nic do Słowaków. To nawiązanie do pewnego powiedzenia, życiowej prawdy, którą z przekąsem powtarzają kibice polskiej Ekstraklasy, gdy dowiadują się, że miejsce młodego i zdolnego (właśnie wytransferowanego za duże pieniądze) zajmuje trzydziestokilkuletni Słowak, Czech, Chorwat czy Albańczyk. Taki, który w swojej lidze – przecież nie takiej znowu mocnej – już nie może przebić się do kadry swojego zespołu. O jakiej więc klasie zawodnika możemy tutaj mówić? No właśnie. A to niestety filozofia transferowa uprawiana przez większość polskich klubów. Są takie, w których ze świecą szukać młodych zawodników ze szkółki. Nie ma natomiast problemu, żeby wyselekcjonować całą grupę tych nieszczęsnych, przysłowiowych Słowaków, którzy przyjechali do Polski, żeby jeszcze nieco zarobić i się specjalnie nie narobić.

Nadzieja w reprezentacji?

Polscy kibice, jak już nie mogą patrzeć na to, co wyprawiają kluby w rozgrywkach europejskich, przypominają sobie o kadrze. Lewandowski, Szczęsny, Klich, Szymański, Zieliński – zawodnicy na poziomie, którzy grają w dobrych europejskich ligach. No i kolejny awans na Mundial. Na pewno patrząc na poziom naszej ligi, kadra może robić wrażenie, ale w tych zachwytach zapominamy, że nadal jesteśmy jedynie europejskim średniakiem i niewiele się w tej kwestii w najbliższych latach zmieni. A to z powodu... Właśnie tego, o czym wyżej, czyli podejścia prezesów polskich klubów, którzy w nosie mają szkolenie młodzieży.

Pokolenie Lewandowskiego powoli przechodzi do historii, a młodych i zdolnych na horyzoncie brak. Oczywiście, są wspomniani już tutaj Zalewski (dziecko włoskiego systemu szkolenia), Moder i Szymański, ale gdzie reszta zespołu? Gdzie jeszcze przynajmniej kilkudziesięciu zawodników na podobnym poziomie, którzy będą stanowili o sile kadry za 4-5 lat? Na to pytanie niech odpowiedzą prezesi i wszyscy ci, którzy odpowiadają za politykę kadrową polskich klubów piłkarskich.

Michał Grzybowski

Wejdź na FORUM!
Linki artykułu
Kopiuj link:
Skopiowano do schowka

Wklej link na stronę:
Skopiowano do schowka

 

Komentarze (0) / skomentuj / zobacz wszystkie