Strona używa cookies. Jeśli nie wyrażasz zgody na używanie cookies, zawsze możesz wyłączyć ich obsługę w swojej przeglądarce internetowej. Polityka Cookies
Akceptuję

Coachowie - oszuści czy profesjonaliści?

Edukacja i rozwój
|
21.03.2023

Za pakiet siedmiu szkoleń u najsłynniejszego polskiego coacha zapłacisz 32 tys. zł. Inny tuz branży rozwojowej za konsultację audio bierze 2,5 tys. zł i trzy razy tyle za sesję w realu. Mimo kosmicznych cen przed ich gabinetami ustawiają się coraz dłuższe kolejki. Jest po co?

Tagi: rozwój osobisty

Coachowie - oszuści czy profesjonaliści?
Dzisiejsi "coachowie" zamiast uczyć pracy nad sobą, uczą myślenia magicznego

„Ilu trenerów rozwoju osobistego potrzeba do wyjścia ze strefy komfortu? Trzech. Pierwszy powie ci, że na nią zasługujesz. Drugi – że trzeba ją opuścić. Trzeci sam ją zajmie dzięki pieniądzom, które na tobie zarobi.”

Gdy dla jednych są niczym hinduscy guru, dla innych stali się obiektem żartów. Coachowie, mentorzy, trenerzy. Czy zasłużyli na drwiny i traktowanie z przymrużeniem oka? Zebraliśmy odpowiedzi ekspertów. A także historie osób, które myślały, że mają do czynienia z mistrzami życia i bardzo się rozczarowały. Przeczytajcie.

Usypianie czujności

Marcin miał w pracy rywala. Zwykle to on zdobywał tytuł Sprzedawcy Miesiąca. Ale jakiś rok temu do firmy dołączył młody wilczek Paweł. Obaj szli łeb w łeb. Raz jeden, innym razem drugi zgarniał sutą nagrodę pieniężną i dyplom dla najlepszego handlowca podpisany przez panią prezes. Marcin, modelowy przykład samca alfa, nigdy nie umiał pogodzić się z porażką. „Żaden gówniarz po studiach nie będzie mi podkradał klientów!” – rzucił kiedyś do Pawła, choć oskarżenie to było wierutną bzdurą. Paweł w odwecie nazwał Marcina sfrustrowanym staruchem. Tak zapoczątkowali nową świecką tradycję w swoim oddziale: ciągłych pyskówek i kłótni, które niczym rak toczyły morale całego zespołu.

Szef wezwał Marcina na dywanik i zagroził, że jeśli nie powściągnie swojej samczej dumy i gniewu, będą musieli się rozstać. Marcin opowiedział o rozmowie swojemu coachowi. Ten roześmiał się tylko. „Strach ma wielkie oczy” – przekonywał. „To ty jesteś pistoletem, lokomotywą sprzedaży. Firma nie zrezygnuje z takiego kozaka. Za dużo ci zawdzięcza”.

Marcin poczuł się bezkarny. Swojego konkurenta mieszał z błotem przy każdej okazji. W końcu miarka się przebrała. Przed długim majowym weekendem szef spełnił swoją groźbę. Marcin dostał wypowiedzenie i karton, do którego w pośpiechu spakował zawartość swojego biurka – a triumfujący Paweł, zamiast podać mu rękę na pożegnanie, pokazał środkowy palec.

– Szkodliwość nieudolnych coachów lub szarlatanów polega na tym, że mówią klientowi tylko to, co chce usłyszeć: schlebiają mu, pocieszają i składają obietnice bez pokrycia – twierdzi dr Sławomir Jarmuż, autor książki „Alfabet mitów menedżerskich, czyli o pułapkach bezrefleksyjnego działania”. – Zapewniania „będzie dobrze, moja w tym głowa” usypiają czujność osoby, która potrzebuje potrząśnięcia i zimnego prysznica.

Sprzedawcy marzeń

Przybywa profesjonalnych stowarzyszeń branży rozwojowej. Rośnie także liczba akredytacji, certyfikatów i zasad etycznych wypracowanych i monitorowanych przez te organizacje. Mimo to do środowiska ciągle przedostają się ludzie przypadkowi, niedouczeni lub zgoła nieuczciwi, którzy psują mu reputację. Niektórzy mają za sobą jednodniowe szkolenie bądź lekturę kilku branżowych podręczników i myślą, że to wystarczy, aby uchodzić za szkoleniowców pełną gębą.

– Dzięki sukcesywnie wdrażanym standardom nasz rynek trochę się cywilizuje, ale z naciskiem na „trochę”– ocenia Tomasz Witkowski, który we Wrocławiu prowadzi znaną szkołę coachów o nazwie Moderator. – Zawód nie jest prawnie uregulowany. Nie potrzeba dyplomu, wiedzy i doświadczenia życiowego. Każdy może otworzyć swój gabinet i wydrukować sobie wizytówki ze słowem „trener”, „doradca” czy „coach”.

Na wyjątkowo nieodpowiedzialnego konsultanta trafił Krzysztof, który jako producent konferencji w mediach biznesowych osiąga przeciętne wyniki. Ale gdy obejrzał na YouTubie wystąpienie motywacyjne Tony’ego Robbinsa, zdecydował, że „obudzi w sobie olbrzyma”. Dotychczas udawało mu się organizować miesięcznie trzy warsztaty menedżerskie lub prawne dla 20 uczestników każdy. Teraz myśli o 10 takich wydarzeniach w miesiącu.

„Dlaczego się ograniczać?” – zapytał konsultant i podsunął Krzysztofowi pomysł 15 warsztatów dla 50 osób każdy. „Z czasem się rozpędzisz i będziesz organizował kongresy na stadionach. Kluczem do sukcesu jest wizualizacja”. To znaczy? Cokolwiek chodzi ci po głowie, spełni się. Pesymizm ściągnie na ciebie nieszczęścia, chorobę i biedę, optymizm natomiast zapewni ci bogactwo, awans, sławę – mówią zgodnie Oprah Winfrey, Jim Carrey i Arnold Schwarzenegger. Doradca powiedział Krzysztofowi coś podobnego: „Uważasz, że stać cię tylko na 10 małych warsztatów – zatrzymasz się na tej liczbie. Ale jeśli sobie wyobrazisz, że robisz wielotysięczne imprezy na Narodowym z twoim ulubionym Tony’m Robbinsem jako prowadzącym, tak będzie”. Sky is the limit!

– Kto chce, niech wierzy – śmieje się dr Jarmuż. – Fantazjowanie na temat swojego idealnego życia, kariery niemal zawsze kończy się bolesnym zderzeniem z rzeczywistością.

Marzenia same w sobie nie są złe. Ale trzeba je połączyć z wysiłkiem, cierpliwością i rozsądnym planem. Wizualizacja, rozumiana jako magiczne myślenie, jest do niczego. Cele muszą być realistyczne, czyli takie, które tylko odrobinę przekraczają nasze obecne osiągnięcia. Co więc poradzić Krzysztofowi? Żeby do wielotysięcznych kongresów próbował dochodzić stopniowo: to może być proces trwający lata. Zbyt duże wyzwania, napięte terminy i oczekiwanie natychmiastowych wyników są najprostszą receptą na autosabotaż.

– Krzysztof powinien dać sobie, powiedzmy, kwartał na podniesienie swojej średniej z trzech do czterech warsztatów w miesiącu. W kolejnym kwartale niech walczy już o pięć szkoleń, w następnym o sześć… Tak krok po kroku być może zbliży się do swojego ambitnego celu – mówi trener biznesu Marcin Przybyłek.   

Nigdy nie należy wykluczać negatywnego scenariusza, porażki – jak stoicy, którzy stosowali technikę określaną jako premeditatio malorum (w wolnym tłumaczeniu przewidywanie nieszczęścia), polegającą na rozmyślaniu o najgorszych rzeczach, jakie mogą się nam zdarzyć.

– Zazwyczaj to, co nas spotyka, nawet w jednej dziesiątej nie jest tak smutne i złe, jak wizje produkowane przez nasz wiecznie zamartwiający się umysł – tłumaczy Przybyłek. – Wyobraźmy sobie, że popełniliśmy w pracy gruby błąd. Jesteśmy pewni, że szef nas wyleje. Tymczasem wszystko kończy się na upomnieniu bez wpisania do akt.

Problem w tym, że mało który trener zachęca nas do skoncentrowania się na swoich zmartwieniach, wątpliwościach i lękach. A to one mogą nas zmusić do wzięcia się w garść, pracy nad sobą, sensownie rozumianego samorozwoju.

Leczenie alkoholika wódką

Pracy nad sobą powinien się podjąć Andrzej, którego łatwiej wyprowadzić z równowagi niż Hulka, bohatera komiksów Marvela. Gdy ma zły dzień, najbardziej dostaje się jego dzieciom. Potem, chcąc je udobruchać, pozwala im na wszystko. Aż do kolejnego ataku szału. Na sesji grupowego coachingu usłyszał slogan: „albo ekspresja, albo depresja”. Prowadzący pouczał, że nie ma nic bardziej destrukcyjnego niż tłumiona złość. Radził słuchaczom, by kupili sobie worki treningowe. „Gdy znowu wpadniecie w złość, zamknijcie się z workami w swoich pokojach, żeby nikt na was nie patrzył. I okładajcie te cholerne worki z całych się pięściami, kijami bejsbolowymi, wydzierając się wniebogłosy i miotając bluzgami. Ewentualnie przewróćcie jeszcze półkę z książkami. Po chwili wasza agresja zniknie. Obiecuję!”.

Rozładowywanie emocji na przedmiotach jest jak leczenie alkoholika za pomocą wódki. Dając upust gniewowi, wcale go nie osłabiamy, lecz wzmacniamy – uświadamiają psycholodzy. Ale skąd mają o tym wiedzieć coachowie, którzy wszystkie swoje pozorne mądrości czerpią z poradników rozwoju osobistego, pisanych często przez podobnych im nieuków i cwaniaków?

Kwestia rozsądku

Używamy rzeczownika „coach” tylko dlatego, że słowo „szarlatan” jest za długie, by się zmieściło w tytule – kpią sceptycy. Szyderstwa nie studzą zapału tych, którzy chcą zaistnieć w tym zawodzie. O jego atrakcyjności stanowią zarobki. Komplet siedmiu szkoleń u Mateusza Grzesiaka, największego celebryty w branży, kosztuje 32 tys. zł. Cena jednorazowej sesji u coacha Majka, czyli Michała Wawrzyniaka, wynosi 7,5 tys. zł, konsultacji audio – 2,5 tys. zł, a odpowiedzi na maila – 1 tys. zł. To absolutna elita, rekiny sektora rozwoju osobistego w Polsce. A stawki rynkowych płotek, drobnicy, planktonu? W Warszawie życzą sobie co najmniej 250 zł za 90 minut rozmowy. Opłaty za 1,5-godzinne konwersacje przez Skype’a są niższe – o 40-50 zł. Poza stolicą, np. w Krakowie, Wrocławiu i Trójmieście, za porównywalne usługi zapłacimy 20-30 proc. mniej. Warto?

- To zależy na kogo trafimy – odpowiada Tomasz Witkowski. – Telewizyjna sława nie jest gwarancją jakości, a tylko gwarancją prestiżu. Media nie dysponują żadnymi narzędziami do pomiaru lub oceny wartości trenera. Najlepiej polegać na zdrowym rozsądku.

Hejt na coaching wynika z zazdrości i niskiej wiedzy o tym, czym on jest – bronią się jego przedstawiciele. A Witkowski podkreśla, że w branży nie brakuje wartościowych jednostek, specjalistów w każdym calu, których chętnie widziałby w swojej firmie. Ale jedno jest pewne: jeśli trener, doradca lub coach obiecuje za dużo lub plecie androny, lepiej omijać go szerokim łukiem.

Miro Konkel

Wejdź na FORUM!
Linki artykułu
Kopiuj link:
Skopiowano do schowka

Wklej link na stronę:
Skopiowano do schowka

 

Komentarze (0) / skomentuj / zobacz wszystkie