Braki w dostawach komponentów, przestoje fabryk, zaostrzane normy emisji, kosztowne zmiany technologiczne i wreszcie największe od 2013 r. załamanie sprzedaży w historii europejskiej motoryzacji. Te wszystkie czynniki doprowadziły do wyraźnych zmian w cennikach. O ile rosnące ceny nowych samochodów nie są dla nikogo zaskoczeniem, o tyle podwyżki na rynku aut używanych już mogą zaskakiwać.
Wszędzie drogo…
Jak podała „Rzeczpospolita”, samochody używane kosztują dziś o 15% więcej niż przed rokiem. To nawet większa podwyżka niż w przypadku nowych pojazdów – według raportu Instytutu Badań Rynku Motoryzacyjnego SAMAR w 2020 r. średnie ceny nowych samochodów osobowych wzrosły dokładnie o 10%. Jednakże, w styczniu 2021 r. średnia ważona cena nowego samochodu wyniosła 129 058 zł, podczas gdy przed rokiem była aż o 11,7% niższa. Jeśli ktoś zastanawia się nad dynamiką tych zmian, to niech weźmie pod uwagę, że w 2018 r. ta kwota nieznacznie przekraczała granicę 100 tys. zł. Daje do myślenia, prawda?
Ale drogo jest przede wszystkim na rynku aut z drugiej ręki. „Rzeczpospolita” zauważa, że wyraźny trend wzrostowy utrzymuje się od końca jesieni zeszłego roku. Obecnie średnia cena używanego samochodu to 22 900 zł (dane z końca lutego), podczas gdy w styczniu kwota ta była niemal o 2 tys. zł (!) niższa. Tempo podwyżek się zwiększa, wszak jeszcze w grudniu średnia cena „używki” była tylko o 1,1 tys. zł wyższa niż w listopadzie 2020 r. Dziennik powołuje się na dane zgromadzone z portali ogłoszeniowych, od autokomisów i u dilerów sprzedających przy autoryzowanych salonach auta używane z pewnego źródła.
Pandemia namieszała także w kwestii produkcji aut. Branża motoryzacyjna mierzy się z ogromnymi brakami dostępnych części (fot. www.skoda-storyboard.com)
…a będzie jeszcze drożej
Na obniżki nie mamy co liczyć. Powód? Ceny pojazdów z drugiej ręki winduje przede wszystkim pandemia, która sprawiła, że rzadziej i z większą nieufnością korzystamy z komunikacji zbiorowej. Wiele osób, które nie potrzebowały do tej pory własnego auta, uciekło do niego przed wirusem. Tymczasem podaż jest mała, bo do Polski trafia mniej samochodów pochodzących z prywatnego importu (zamknięte granice, obostrzenia, obowiązkowa kwarantanna).
Karolina Topolova, dyrektor generalna Aures Holdings, firmy zarządzającej siecią komisów AAA Auto powiedziała „Rzeczpospolitej”, że na razie nie ma co liczyć na poprawę sytuacji. – Ponieważ warunki w tym roku będą mniej więcej takie same, biorąc pod uwagę pandemię koronawirusa, spodziewamy się podobnego wzrostu – wieszczy Topolova.
To może obniżki pojawią się w salonach? Z okazji wyprzedaży końcoworocznych – z pewnością. W ciągu roku – zdecydowanie nie. To dlatego, że wzrastają koszty produkcji spowodowane przez zaostrzane normy emisji. Konieczne zmiany technologiczne (i kary nakładane na producentów przez UE) odbijają się głównie na cenach aut z konwencjonalnymi silnikami. Z kolei samochody elektryczne są drogie już z założenia. Innym elementem zwiększającym koszty produkcji są obowiązkowe, nowoczesne elementy wyposażenia z zakresu bezpieczeństwa.
Na cenę mają też wpływ przestoje fabryk spowodowane nie tylko lockdownem, ale też problemami z dostępnością komponentów. Zakłady mają obecnie duży problem z pozyskaniem półprzewodników i układów scalonych, których zapasy po prostu się wyczerpały (ich produkcję zmniejszono w zeszłym roku równolegle do produkcji aut). Problem „czipowy” dotyczy m.in. Volkswagena, Hondy, Volvo, Forda, Nissana czy Chevroleta. Przez brak części marki te musiały wstrzymywać na kilka dni działanie linii montażowych.
Krzysztof Grabek
Wejdź na FORUM! ❯
Komentarze (0) / skomentuj / zobacz wszystkie