Strona używa cookies. Jeśli nie wyrażasz zgody na używanie cookies, zawsze możesz wyłączyć ich obsługę w swojej przeglądarce internetowej. Polityka Cookies
Akceptuję

Półka kolekcjonera: King Diamond – „Abigail”

Muzyka
|
22.11.2021

King Diamond, który zyskał sławę jako wokalista zespołu Mercyful Fate, w 1985 roku założył swój zespół. Już druga płyta w jego dorobku – mowa oczywiście o „Abigail” – okazała się wielkim sukcesem. Warto poświęcić jej nieco miejsca, bo jest wyjątkowa przynajmniej z kilku powodów.

„Abigail” - okładka płyty
Okładka płyty „Abigail” zespołu King Diamond

W połowie lat 80. XX wieku King Diamond i jego koledzy z zespołu Mercyful Fate postanowili zawiesić działalność. W tych okolicznościach wokalista powołał do życia zespół, który nazwał swoim pseudonimem scenicznym. Pierwsza płyta duńskiej grupy King Diamond ukazała się w lutym 1986 roku pod szyldem Roadrunner Records. Jej popularność nie wyszła poza Danię i Szwecję, a na płycie pojawił się jeden utwór, który dotarł do szerszej publiczności – „Halloween”. Muzycy nie dali jednak za wygraną i już nieco ponad rok później, 15 czerwca 1987 roku, wydali swój drugi krążek. Dużo bardziej przemyślany, lepiej zrealizowany i zwyczajnie lepszy od debiutu.

King Diamond i jego Mercyful Fate uznawani byli w latach 80. za twórców przełomowych, którzy przecierali szlaki i inspirowali twórców heavy- i blackmetalowych. Czerpali z ich dorobku, o czym otwarcie mówili sami muzycy z tych zespołów, tacy giganci jak Metallica, Slayer czy Cradle of Filth. Wiedząc to King Diamond, zakładając swoją nową grupę, również chciał szukać nieoczywistych rozwiązań. Wydaje się, że w 1987 roku to mu się udało, a album „Abigail” doceniony został tym razem również w Stanach Zjednoczonych. Ale zacznijmy od początku...

King Diamond - zdjęcie
King Diamond dbał o swój sceniczny wizerunek 

Album będący fascynującą opowieścią

King Diamond zdecydował, że tym razem przygotuje album koncepcyjny. Trzeba przyznać, że była to odważna decyzja. Choć sama forma była w latach 80. już dobrze znana, wielu wykonawcom, którzy próbowali naśladować najlepszych, powinęła się noga. Bo album koncepcyjny musiał być spójny i interesujący, jednocześnie istniało ryzyko, że nie uda się wylansować jednego czy dwóch najlepszych singli, ponieważ będą one niezrozumiałe bez zapoznania się z całością. Dlatego też wielu wykonawców nie decydowało się na podejmowanie zbędnego ryzyka. Diamond był jednak pewny siebie i wchodząc do Sound Track Studio w Kopenhadze miał konkretny plan. Wraz z nim w studiu pojawili się gitarzyści Andy LaRocque oraz Michael Denner, basista Timi Hansen oraz perkusista Mikkey Dee (który później grał między innymi w Motörhead, a obecnie występuje w Scorpions).

W swojej historii King Diamond postanowił przenieść nas do lata 1984 roku, a głównymi bohaterami uczynił Miriam Natias i Jonathana La Feya, którzy wprowadzili się do odziedziczonej posiadłości. Na drodze do nowego domu spotykali siedmiu czarnych jeźdźców, którzy ostrzegają ich przed klątwą i sugerują powrót do domu. Bohaterowie zignorowali to ostrzeżenie. Podczas pierwszej nocy Jonathanowi objawia się duch jego przodka, hrabia La Fey, który informuje go, że w łonie jego żony odradza się Abigail. To córka hrabiego, którą ten zabił w 1777 roku, gdy dowiedział się, iż nie jest jego dzieckiem. Następnego dnia okazało się, że Miriam faktycznie jest w ciąży, a dziecko rozwija się nienaturalnie szybko. Choć sama ciężarna namawiała Jonathana, żeby ją zabił, póki nie urodziła, ten nie potrafił tego zrobić. Ostatecznie sterowana przez Abigail Miriam zabiła swojego męża, a następnie umarła podczas porodu. Na miejsce ponownie przybywają czarni jeźdźcy, którzy ponownie zmierzyć będą musieli się z Abigail.


Pierwszy teledysk w historii zespołu King Diamond

Historia jak z niezłego horroru opowiedziana w formie muzyki metalowej? Proszę bardzo. Spójna, wciągająca opowieść okazała się strzałem w dziesiątkę. Szczególnie że King Diamond znów pokazał na płycie to, co ma najlepsze. Niewyobrażalną skalę głosu i niesamowity wręcz falsetowy krzyk. Słuchając jego utworów, odnieść można wrażenie, że w studiu pojawiło się dwóch, a nawet trzech wokalistów. Okazuje się jednak szybko, że wszystkie ścieżki wokalne są dziełem jednego człowieka. Muzycznie płyta utrzymana jest w stylistyce heavymetalowej, a sam klimat wydawnictwa – jak sugeruje powyższa historia – jest bardzo mroczny.

Najlepszy album koncepcyjny w historii metalu?

Recenzenci, którzy przygotowywali teksty poświęcone „Abigail”, byli zgodni, że mamy do czynienia z dziełem wyjątkowym. Redaktor serwisu AllMusic, Eduardo Rivadavia, zasugerował nawet, że to jeden z najwybitniejszych albumów koncepcyjnych w historii muzyki metalowej. Żeby pokusić się o podobne stwierdzenie, faktycznie trzeba docenić pracę zespołu. Ale faktycznie płyta nie ma słabych stron. Jeśli chodzi o historię, niesamowity wokal czy wykonanie – wszystko jest na swoim miejscu.

Ostatecznie na płytę w wersji podstawowej trafiło dziewięć utworów, które przełożyły się na ponad 40 minut materiału. „Abigail” doczekało się również wznowienia, na którym znalazł się jeden premierowy utwór („Shrine”), a także kilka miksów znanych już kompozycji. Ostatecznie album zadebiutował – po raz pierwszy w historii zespołu King Diamond – na amerykańskiej liście Billboard 200, a także cieszył się dużym zainteresowaniem w Szwecji. Kariera zespołu ruszyła z kopyta, a kolejne lata przyniosły następne wydawnictwa – te pojawiały się kolejno w 1988, 1989 i 1990 roku. Wszystkie były zbliżone stylistycznie do „Abigail”, a zespół tylko udoskonalał to, co zrobił już i tak bardzo dobrze. Po krótkiej przerwie w 1995 roku pojawiła się płyta pt. „The Spider’s Lullabye”, która była kolejnym krokiem milowym w historii King Diamond. Ale to historia na zupełnie inną opowieść...

Michał Grzybowski

Wejdź na FORUM!
Linki artykułu
Kopiuj link:
Skopiowano do schowka

Wklej link na stronę:
Skopiowano do schowka

 

Komentarze (0) / skomentuj / zobacz wszystkie