Na początku lat 80. XX wieku w amerykańskim Bay Area narodził się thrash metal. To oczywiście duże uogólnienie, ale to właśnie w tym mieszczącym się w Kalifornii rejonie otaczającym zatoki San Francisco i San Pablo zaczął powstawać nowy podgatunek metalu. Podgatunek, który już kilka lat później zdominował sceny rockowe nie tylko w Stanach Zjednoczonych, ale i Europie.
Obecnie, mówiąc o początku thrashu, chętnie wspomina się o takich wykonawcach jak Metallica, Slayer czy Testament, ponieważ to one zrobiły największą karierę, zapominając nieco o mniejszych, ale nie mniej ważnych zespołach, jak Sadus, Hirax, Forbidden czy Death Angel. Nastolatkowie współtworzący ten ostatni wydali w 1987 roku swój studyjny debiut, płytę „The Ultra-Violence”. Wydawnictwo ważne dla popularyzacji i rozwoju muzyki thrashmetalowej.
Dzieciaki w akcji
Historia Death Angel zaczyna się jak każda inna. Grupa młodych ludzi zafascynowanych muzyką rockową postanawia założyć zespół. Spotykają się w garażu lub piwnicy i próbują swoich sił – najpierw z coverami, a następnie z napisanymi na kolanie, niemalże amatorskimi utworami. Nie mają sprzętu i pieniędzy, ale mają coś ważniejszego – chęci. W latach 80. XX wieku to mogło wystarczyć, żeby spełnić marzenia o publikacji własnej autorskiej płyty. Szczególnie że Death Angel powstało w odpowiednim miejscu i odpowiednim czasie, w 1982 roku w Bay Area, gdzie zaczęła rodzić się muzyka thrashmetalowa.
Zespół założyli Rob Cavestany, Dennis Pepa, Gus Pepa oraz Andy Galeon – wszyscy bardzo młodzi, wszyscy pochodzenia filipińskiego. Przebicie się czy w końcu zaistnienie graniczyło z cudem, ale oni wierzyli, że to się uda. Grali najpierw sami dla siebie, nagrywając pierwsze utwory, a następnie w niewielkich klubach. Przygotowywali amatorskie dema, które rozprowadzali wśród znajomych i entuzjastów muzyki metalowej z okolicy. Wszyscy zresztą zaczynali wtedy podobnie. Twórczość Death Angel została w końcu dostrzeżona. Wszystko na fali popularności thrash metalu. Kilkadziesiąt miesięcy po założeniu zespołu udało im się podpisać pierwszy profesjonalny kontrakt – z niewielką wytwórnią Restless Records, która specjalizowała się w muzyce alternatywnej, punku i metalu.
Nastoletni członkowie z Death Angel otrzymali spory kredyt zaufania, ale jednocześnie bardzo ograniczone środki. Musieli uwinąć się w kalifornijskim Banquet Sound Studios w... trzy dni. W studiu, poza wspomnianą wcześniej czwórką, pojawił się również wokalista, Mark Osegueda, a także producent Davy Vain. Warto wspomnieć, że wszyscy członkowie zespołu mieli w 1986 roku, gdy wchodzili do studia, poniżej dwudziestu lat. Rekordzistą był 14-letni perkusista, Andy Galeon. Nic im jednak nie przeszkodziło, żeby w dniach od 15 do 17 czerwca nagrać swój pierwszy długogrający album. Na wydawnictwo „The Ultra-Violence” złożyło się ostatecznie osiem premierowych kompozycji, a płytę wzbogacono również o trzy dema. Materiał był w lwiej części dziełem Roba Cavestany’ego, którego w niektórych przypadkach wspierali Osegueda oraz Galeon.
Muzykom udało się zarejestrować płytę tak szybko, ponieważ byli z nimi bardzo dobrze zaznajomieni. Kompozycje napisali bowiem wcześniej i ogrywali je podczas scenicznych występów. Praca przebiegała ponadto sprawnie dzięki producentowi, któremu udało się okiełznać całą grupę nastolatków. Album na pewno jednak nie brzmi rewelacyjnie, a to efekt pośpiechu oraz braku środków, ale w 1987 roku, gdy wychodził, nie miało to znaczenia. Fani muzyki metalowej z radością i ogromnym przekonaniem sięgali po wszystko, co nowe. Dzięki temu o muzyce Death Angel zrobiło się głośno. Obecnie za jeden z największych przebojów grupy uznaje się utwór „The Ultra-Violence” – co ciekawe, trwający ponad 10 minut i w całości instrumentalny. Jest on najlepszym dowodem na to, z jak utalentowanymi muzykami mamy do czynienia!
Wciąż na powierzchni
Płyta „The Ultra-Violence” zebrała pochlebne recenzje, a kariera amerykańskiego zespołu ruszyła z kopyta. Wiemy dzisiaj, że nie potoczyła się tak dobrze, jak wspomnianych wcześniej Metalliki czy Slayera, ale na pewno grupa w latach 80. i na początku 90. XX wieku cieszyła się sporym uznaniem. Po wydaniu trzeciego krążka, „Act III”, zespół w 1991 roku rozpadł się, żeby powrócić po dekadzie.
Death Angel reaktywowali się w 2001 roku, ale bez Denisa Pepy i Andy’ego Galeona w składzie. Od tamtej pory thrasherzy wydali kolejne sześć płyt. Nigdy nie zapełniali stadionów czy największych hal, ale zawsze cieszyli się szacunkiem miłośników muzyki metalowej. Wciąż koncertują i nagrywają. Na czele zespołu stoją Rob Cavestany i Mark Osegueda, którzy podczas scenicznych występów chętnie wracają do utworów z płyty „The Ultra-Violence”. Nic dziwnego, nawet dzisiaj brzmią one niezwykle świeżo, zachwycając tempem i strukturą.
Michał Grzybowski
Wejdź na FORUM! ❯
Komentarze (0) / skomentuj / zobacz wszystkie